Robert Jordan - Ścieżka Sztyletów
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Jordan - Ścieżka Sztyletów» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ścieżka Sztyletów
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ścieżka Sztyletów: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ścieżka Sztyletów»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ścieżka Sztyletów — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ścieżka Sztyletów», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Usiądź, zanim się przewrócisz — powiedziała, pierwsza stosując się do własnych słów. — Niech no zgadnę, co dzisiaj robiłaś. Jesteś brudna, więc pewnie kopałaś dziurę w ziemi. Gołymi dłońmi, czy też pozwoliły ci użyć łyżki? Kiedy skończysz, każą ci na powrót ją zasypać, wiesz o tym? No dobrze, sama sprawdzę. Wszystkie odsłonięte części ciała masz brudne, a jednak twoja szata jest czysta, a zatem kazały ci kopać nago. Jesteś pewna, że nie chcesz zostać Uzdrowiona? Od słońca można dostać oparzeń. — Napełniła jeszcze jedną filiżankę wodą i na strumieniu Powietrza przeniosła ją na drugi koniec namiotu; filiżanka zatrzymała się przed twarzą Beldeine. — Zapewne gardło wyschło ci na wiór.
Młoda Zielona przez chwilę wpatrywała się niepewnie w filiżankę, po czym nagle ugięły się pod nią nogi i z gorzkim śmiechem opadła ciężko na jedną z poduszek.
— One... często mnie poją. — Znowu się zaśmiała, choć Verin nie potrafiła pojąć, co w tym śmiesznego. — Wlewają we mnie tyle wody, ile chcę, dopóki jestem w stanie przełykać. — Urwała, przyglądając się Verin gniewnym wzrokiem, po czym ciągnęła dalej zdławionym głosem: — Do twarzy ci w tej sukni. Moją spaliły, sama widziałam. Zabrały wszystko, oprócz tego. — Dotknęła Wielkiego Węża, lśniącego złociście na tle brudu, pokrywającego całą powierzchnię lewej dłoni. — Podejrzewam, że na to zabrakło im czelności. Wiem, co one chcą osiągnąć, Verin, ale im się nie uda. Nie ze mną ani z żadną z nas!
Nadal miała się na baczności. Verin postawiła filiżankę na kwiecistym dywaniku, tuż obok Beldeine, ujęła swoje naczynie, upiła łyk i dopiero potem przemówiła.
— Ach tak? Cóż więc chcą osiągnąć?
Tym razem śmiech Beldeine brzmiał słabo, ale zarazem ostro.
— Chcą nas złamać, sama dobrze wiesz! Chcą nas zmusić, abyśmy złożyły przysięgę al’Thorowi, tak samo jak wy. Och, Verin, jak mogłaś? Przysięgłaś lojalność! Co gorsza, mężczyźnie! Temu mężczyźnie! Zbuntowałyście się przeciwko Zasiadającej na Tronie Amyrlin, przeciwko Białej Wieży, no dobrze... — Powiedziała to w taki sposób, jakby obie rzeczy były równoznaczne. — ...ale jak mogłyście to zrobić?
Verin przez chwilę zastanawiała się, czy sprawy wyglądałyby lepiej, gdyby kobiety trzymane w obozie Aielów trafiły do niewoli w takich samych okolicznościach jak ona — miała wrażenie, jakby była źdźbłem trawy pochwyconym wirem trąby powietrznej szalejącej wokół ta’veren, wokół Randa al’Thora, przypomniała sobie, jak z jej ust zaczął się wylewać potok słów, których nawet nie zdążyła należycie uporządkować w głowie. Nie były to słowa, których nie wypowiedziałaby nigdy z własnej woli — moc ta’veren nie przejawiała się w taki sposób — ale szanse na coś takiego w ówczesnych okolicznościach nie były większe niźli jedna na tysiąc, jedna na dziesięć tysięcy. I choć spory w sprawie tego, czy winno się dotrzymywać przysiąg złożonych w taki sposób, wiedziono długo i zażarcie, a dyskusje, jak to zrobić, trwały do dziś, nie potrafiła bez reszty wyprzeć się swych słów. Zresztą, niewykluczone, że lepiej się stało. Roztargnionym gestem pogładziła twardy kształt ukryty w mieszku przy pasie, niewielką broszę z przezroczystego kamienia wyrzeźbionego w kształt przypominający lilię o zbyt licznych płatkach. Nigdy tej broszy nie przypięła, ale od blisko pięćdziesięciu lat zawsze nosiła ją przy sobie.
— Jesteś da’tsang, Beldeine. Pewnie już o tym słyszałaś. — W istocie nie potrzebowała nieznacznego przytaknięcia tamtej; konieczność poinformowania osoby skazanej stanowiła wymóg prawa Aielów, była równoznaczna z ogłoszeniem wyroku. Tyle już wiedziała, ale tak naprawdę niewiele więcej. — Twoje ubrania i wszystkie inne przedmioty; które dało się spalić, trafiły w płomienie, gdyż żaden Aiel nie chciałby posiadać niczego, co kiedyś należało do da’tsang. Resztę, włącznie z biżuterią, pocięto na kawałki lub zmiażdżono, a potem pogrzebano w dole przeznaczonym na odchody.
— Co z moim?... Co z moim koniem? — spytała z niepokojem Beldeine.
— Oni nie zabijają koni, ale nie wiem, gdzie go trzymają. — Zapewne otrzymał go któryś z mieszkańców miasta, albo może jakiś Asha’man. Gdyby podzieliła się swoimi przypuszczeniami, mogła wyrządzić więcej szkody niż pożytku. Verin przypominała sobie bowiem niejasno, że Beldeine była jedną z tych młodych kobiet, które bardzo przywiązują się do swych koni. — Pozwolili ci zachować pierścień, abyś pamiętała, kim byłaś, i jeszcze głębiej przeżywała swą hańbę. Ale nie sądzę, byś mogła liczyć na szansę złożenia przysięgi panu al’Thorowi, choćbyś je nawet błagała. A to wydaje mi się zupełnie nieprawdopodobne.
— Nie zrobię tego! Przenigdy! — Słowa te zabrzmiały jednak pusto i bez przekonania, Beldeine zaś zwiesiła ramiona. Była wstrząśnięta, wciąż jednak nie dość dogłębnie.
Verin uśmiechnęła się ciepło. Pewien mężczyzna powiedział kiedyś, że jej uśmiech przywodzi mu na myśl ukochaną matkę. Może przynajmniej w tej jednej sprawie nie kłamał. Nieco później próbował wsunąć jej nóż między żebra i ten uśmiech był ostatnią rzeczą, jaką w życiu zobaczył.
— Jakoś nie potrafię wymyślić powodów, które mogłyby cię przekonać. W takiej sytuacji należy się obawiać, że jedyne, co cię czeka, to ta bezsensowna harówka. Dla nich to hańba. Hańba, której nie sposób zmyć. Oczywiście, jeśli się zorientują, że ty tak na to nie patrzysz... Ale, ale! Założę się, że nie podobało ci się, gdy rozebrana do naga kopałaś dziurę, mimo iż strzegły cię wyłącznie Panny, wyobraź sobie jednak, że, powiedzmy, stoisz tak w namiocie pełnym mężczyzn? — Beldeine wzdrygnęła się, a Verin paplała dalej; umiejętność tę rozwinęła w sobie niemal na miarę Talentu. — Ma się rozumieć, każą ci tylko tak stać. Da’tsang nie może robić nic użytecznego, chyba że zaistnieje doprawdy rozpaczliwa potrzeba, mężczyzna Aielów prędzej zaś objąłby gnijące truchło niż... Cóż, nie jest to przyjemna myśl, nieprawdaż? Ale niestety, na coś takiego właśnie powinnaś być przygotowana. Wiem, że będziesz się opierała tak długo, jak się da, nie bardzo wszakże rozumiem, przeciwko czemu się buntujesz. Nie będą chcieli wyciągnąć z ciebie żadnych informacji, nie wykorzystają, jak to zazwyczaj ma miejsce w przypadku więźniów. A jednak nie zwrócą ci wolności, przynajmniej dopóki się nie upewnią, że nurzasz się w tak głębokiej hańbie, że oprócz niej nic ci już więcej nie zostało. Choćby miało to zabrać resztę życia.
Beldeine bezdźwięcznie poruszyła ustami, ale równie dobrze mogła wymówić te słowa na głos. „Resztę życia”. Poprawiła się niespokojnie na poduszce i natychmiast skrzywiła. Oparzenia, rany od bata albo ból nienawykłych do wysiłku mięśni.
— Odbiją nas — odparła w końcu. — Amyrlin nie zostawi nas tak... Przyjdą nam z pomocą albo... Odbiją nas! — Porwała stojący obok srebrny kubek i odchyliwszy głowę w tył, wypiła do dna, po czym wyciągnęła rękę po jeszcze. Verin uniosła strumieniem Powietrza cynowy dzban i postawiła na ziemi w zasięgu jej ręki, by Beldeine sama mogła sobie dolać.
— Albo uciekniecie? — spytała Verin, a dłonie Beldeine niespokojnie zadrżały, roniąc nalewana wodę. — Ależ zastanów się. Szanse macie mniej więcej takie, jak na uzyskanie odsieczy. Otacza was armia Aielów. No i al’Thor w każdej chwili może przywołać kilkuset Asha’manów, którzy na pewno was znajdą. — Beldeine dygotała, słuchając tych słów, sama Verin zaś tylko z najwyższym trudem potrafiła zachować panowanie nad sobą. Należało od razu zrobić z tym porządek. — Nie, obawiam się, że sama będziesz musiała sobie z tym jakoś poradzić. Spójrz prawdzie w oczy. Nikt ci nie pomoże. Mowy nie ma, by choć pozwoliły ci porozmawiać z innymi siostrami. Jesteś zupełnie sama — westchnęła na koniec. Szeroko otwarte oczy Beldeine patrzyły na nią z takim wyrazem, jakby nagle zmieniła się w czerwoną żmiję. — Po co dodatkowo pogarszać własną sytuację? Pozwól mi się Uzdrowić.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ścieżka Sztyletów»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ścieżka Sztyletów» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ścieżka Sztyletów» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.