Robert Jordan - Dech Zimy

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Jordan - Dech Zimy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dech Zimy: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dech Zimy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Dech Zimy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dech Zimy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Obawiam się, że wkrótce się zacznie — oznajmiła Cadsuane. Oderwała spojrzenie od pary siedzących, wsparła dłonie na biodrach i potoczyła przeszywającym wzrokiem po wzgórzu. — Poczują to i w Tar Valon, i na drugim krańcu świata. Wszyscy na miejsca.

— Chodź, Elza — powiedziała Merise, znienacka otoczona poświatą saidara .

Elza pozwoliła się zaciągnąć do kręgu sióstr i drgnęła, kiedy sroga Aes Sedai nakazała swojemu Strażnikowi — Asha’manowi dołączyć do nich. Mignęła jej przed oczyma posępnie przystojna twarz, jednak już po chwili wzrok przyciągnął błysk w krysztale miecza i coś niewidzialnego naparło na nią — saidin . Mimo iż to Merise kontrolowała strumienie, skaza saidina ścisnęła ją w żołądku. Jak kupa gnoju gnijąca w słonecznym upale. Merise pod zewnętrznymi pozorami surowości w istocie skrywała milsze cechy charakteru. Teraz krzywiła się, jakby również miała ochotę zwymiotować.

Na całej powierzchni wzgórza formowały się kręgi. Sarene i Corele połączyły się ze starym Flinnem, a Nesune, Beldeine i Daigian z młodym Hopwilem. Verin i Kumira zdecydowały się nawet dołączyć dzikuskę Ludu Morza — była całkiem silna, a nikt nie miał prawa próżnować. Gdy tylko powstały, kręgi rozproszyły się po wzgórzu, znikając wśród drzew. Alivia, bardzo osobliwa dzikuska, najwyraźniej bez nazwiska, ruszyła na pomoc, a wiatr rozwiewał za jej plecami poły płaszcza. Otaczała ją aura Mocy. Nadzwyczaj niepokojąca kobieta — te zmarszczki wokół oczu, nieprawdopodobna siła. Elza dużo by dała, żeby choć na moment dostać w swe ręce ter’angreale tamtej.

Alivia oraz te trzy kręgi stanowiły pierwszą linię obrony, jednak wszystko miało się rozstrzygnąć na szczycie wzgórza. Priorytetem było bezpieczeństwo Smoka Odrodzonego. To zadanie Cadsuane oczywiście wzięła na siebie, jednak krąg Merise również miał pozostać w miejscu. Wnioskując z ilości zaczerpniętej Mocy, Cadsuane najwyraźniej miała własny ter’angreal — było tego więcej niż u Elzy i Merise razem wziętych, wszakże nie dorównywało strumieniom płynącym przez Callandora .

Elza zerknęła znowu na Smoka Odrodzonego i wzięła głęboki oddech.

— Merise, wiem, że nie powinnam o to prosić, ale czy nie mogłabym splatać strumieni?

Oczekiwała, że będzie musiała dłużej prosić, jednak wysoka kobieta wahała się jedynie przez moment. Skinęła głową i przekazała kontrolę. Nieomal natychmiast jej usta złagodniały, choć wciąż nie można było ich określić mianem ujmujących. We wnętrzu Elzy wezbrał ogień, lód i brud; zadrżała. Niezależnie od kosztów Smok Odrodzony musi żyć do Ostatniej Bitwy. Niezależnie od kosztów.

Barmellin jechał na swym wozie po zasypanej śniegiem drodze ku Tremonsien i zastanawiał się, czy stara Maglin pod “Dziewięcioma Pierścieniami” zapłaci mu tyle, ile chciał za dostarczoną śliwowicę. Perspektywy nie rysowały się szczególnie optymistycznie. Skąpa była ta Maglin, śliwowica ze swej strony też nie najlepsza, a o tej porze roku można już sobie było pozwolić, by zaczekać do wiosny na atrakcyjniejszy towar. Znienacka wydało mu się, że niebo pojaśniało. Jakby było południe lata, a nie zimowy poranek. Najdziwniejsze ze wszystkiego było to, że jasność wydobywała się z wielkiej szczeliny przy drodze, gdzie ubiegłego roku kopali jacyś ludzie z Miasta. Rzekomo znaleźli tam gigantyczny posąg, jednak jego nigdy to na tyle nie zainteresowało, żeby na własne oczy sprawdzić.

Teraz jednak, nieco wbrew sobie, ściągnął lejce krępej klaczy i zlazł na śnieg. Podszedł do krawędzi wykopalisk. Dziura w ziemi szeroka była na tysiąc kroków i głęboka na sto, z dna dobywał się blask, który natychmiast go oślepił. Mrużąc oczy i spoglądając przez palce, widział tylko płonącą kulę — drugie słońce. Nagle przyszło mu do głowy, że to musi być Jedyna Moc.

Z gardła wydarł mu się zduszony krzyk. Brodząc w śniegu, dopadł wozu i wspiął się na kozioł. Klacz, Nisa, szarpała łbem i za wszelką cenę chciała zawrócić do domu — jeszcze ją pognał batem. Zaszyje się w domu i sam wypije śliwowicę. Całą.

Zatopiona w myślach, Timna ledwie dostrzegała otaczające ją zaorane pola. Rozpościerały się jak okiem sięgnąć po wzgórzach, wyjąwszy tylko jedno, pozostawione nieużytkom. Tremalking było wielką wyspą, a tak daleko od morza wiatr już nie pachniał solą. Powodem jej zamyślenia były kłopoty z ludem. Atha’an Miere zobowiązani byli żyć w zgodzie z nakazami Drogi Wody, a wszelkie odstępstwa korygowali Opiekunowie, tacy jak ona. Teraz jednak, wraz z pogłoskami o tym Coramooorze, szerzyło się zamieszanie. Prawie wszyscy opuścili wyspę. Nawet Zarządcy, zawsze narzekający, że nie wolno im pływać, postawili żagle swych łodzi i udali się na poszukiwanie Coramoora.

Nagle coś na tym nie zaoranym polu przykuło jej wzrok. Z ziemi sterczała tam wielka kamienna dłoń, trzymająca kryształową sferę wielkości domu. Sfera rozbłysła niczym cudowne słońce lata.

Wszystkie zmartwienia pierzchły, a Timna zebrała poły płaszcza i uśmiechnięta usiadła na ziemi, pewna, że oto będzie świadkiem spełnienia proroctw i końca Złudzenia.

— Jeśli naprawdę jesteś jedną z Wybranych, będę ci służyć — powiedział z powątpiewaniem brodaty mężczyzna, stojący przed Cyndane. Nie słuchała go, jej uwagę przykuło coś innego.

Poczuła. Taka ilość saidara płynąca na jedno miejsce dla każdej potrafiącej przenosić kobiety na świecie była niczym latarnia morska. A więc jednak znalazł kobietę, która posłużyła się drugim kluczem dostępu. Razem mogli rzucić wyzwanie Wielkiemu Władcy — ba, samemu Stwórcy. Tamta będzie dzielić z nim blask potęgi, rządzić światem u jego boku. A on odrzucił swą miłość, odrzucił ją!

Bełkoczący do niej głupiec był jakimś ważnym człowieczkiem, przynajmniej wedle miary stosowanej tu i teraz, jednak nie miała czasu, żeby bodaj słuchać jego zapewnień. Z drugiej strony nie mogła go tak zostawić, pamiętała przecież, że dłoń Moridina pieści cour’souvra , skrywającą jej duszę. Cienki jak brzytwa strumień powietrza odciął głowę, w dół spłynął koniec brody. Drugim strumieniem odepchnęła ciało, żeby fontanna tryskającej z szyi krwi nie splamiła sukienki. Nim ciało czy głowa bodaj osunęły się na ziemię, już zaczęła tkać bramę. Ku jasności stojącej przed oczyma, wabiącej.

Wyszła na zalesione wzgórze. Łaty śniegu pokrywały ziemię pod obnażonymi gałęziami drzew, z których tylko gdzieniegdzie spływały wąsy brązowych pnączy. Przez moment zastanawiała się, dokąd została zwabiona. Ale nie miało to większego znaczenia. Saidar gorzał — było go dość, by jednym ciosem zrównać z ziemią cały kontynent. On tu będzie, a razem z nim kobieta, z którą ją zdradził. Uważnie zaczerpnęła Mocy, tkając śmiertelny całun.

Błyskawice jakich Cadsuane nigdy w życiu jeszcze nie widziała uderzyły z bezchmurnego nieba, nie poszarpanym zygzakiem, lecz prostymi włóczniami srebrzysto-błękitnego światła. Nie dosięgły jej jednak. Odbiły się od splecionej tarczy, z ogłuszającym wyciem eksplodując ponad głową. Nawet za tarczą jednak powietrze trzeszczało od wyładowań, włosy zjeżyły jej się na głowie. Bez pomocy angreala , nieco kojarzącego się z dzierzbą, nie byłaby w stanie upleść tarczy.

Drugi złoty ptaszek, tym razem jaskółka, kołysał się na cieniutkim łańcuszku trzymanym w dłoni.

— Tam — powiedziała, wskazując kierunek, z którego zdawały się nadlatywać groty. Szkoda, że nie potrafiła ocenić dystansu, ani nawet stwierdzić, czy Moc przenosiła kobieta, czy mężczyzna, niemniej coś przecież trzeba było zrobić. Przynajmniej kierunek ataku był właściwy. Miała nadzieję, że nie pomyli się zbyt bardzo... Tam byli również jej ludzie. Wszakże cel ataku nie pozostawiał wątpliwości.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dech Zimy»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dech Zimy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Robert Jordan - As Chamas do Paraíso
Robert Jordan
Robert Jordan - Het Licht van Weleer
Robert Jordan
Robert Jordan - Hart van de Winter
Robert Jordan
Robert Jordan - Het Pad der Dolken
Robert Jordan
Robert Jordan - Vuur uit de hemel
Robert Jordan
Robert Jordan - De Herrezen Draak
Robert Jordan
Robert Jordan - Srdce zimy
Robert Jordan
Robert Jordan - Cesta nožů
Robert Jordan
Отзывы о книге «Dech Zimy»

Обсуждение, отзывы о книге «Dech Zimy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x