Najwyraźniej to znakomite rozeznanie w sytuacji nie objęło roli, jaką w Imperium pełnił Sos. Coraz mocniej zresztą podejrzewał, że lepiej, aby nikt się tego nie dowiedział. W stronę Imperium niewątpliwie wycelowany był miotacz ognia, a tymczasem ciemny, choć piśmienny dzikus czuł się bezpieczny.
— Skąd o tym wiecie?
— Nie słyszałeś o nim?
Pogarda ukryta w głosie Boba była, być może, nieświadoma. Nie przyszło mu do głowy, że nowo przybyły może wiedzieć więcej od niego. To pytanie uśpiło jego podejrzenia, o ile je żywił, i umocniło opinię, jaką miał o Sosie.
— Rządzi nim niejaki Sol. W zeszłym roku rozrosło się bardzo. Kilku z ostatnio przybyłych przyniosło o nim wieści. Nawet w południowoamerykańskiej jednostce o nim słyszano. Bardzo duży rozgłos.
— Południowoamerykanskiej?
Sos czytał o tym przedwybuchowym kontynencie, podobnie jak o Afryce i Azji, nie miał jednak dowodów na to, że on wciąż istnieje.
— Czy myślałeś, że jesteśmy jedyną taką jednostką na świecie? Na każdym kontynencie jest przynajmniej jeden Helikon. Utrzymujemy łączność z nimi wszystkimi i od czasu do czasu wymieniamy personel, choć utrudnia to nam bariera językowa. Ameryka Południowa jest bardziej zaawansowana niż my. Wojna nie dotknęła jej w takim stopniu. Mamy tu operatora, który mówi po hiszpańsku, a u nich sporo ludzi zna angielski wiec nie ma trudności z porozumieniem. To jednak bardzo daleko stąd. Jeśli oni już słyszeli o tutejszym Imperium, to znaczy, że najwyższy czas cos z nim zrobić.
— Dlaczego?
— A jak myślisz? Co się stanie, jeśli barbarzyńcy na prawdę zaczną się organizować? Na przykład produkować broń i żywność? Nie będzie żadnego sposobu, by nad nimi zapanować!
Sos uznał, że dalsze dopytywanie się może być niebezpieczne.
— Dlaczego ja?
— Dlatego, że jesteś największym i najtwardszym dzikusem, jaki pojawił się u nas od dłuższego czasu. W rekordowym tempie wróciłeś do siebie po zamarznięciu na Górze. Jeśli ktoś może podołać temu zadaniu, to właśnie ty. Potrzebujemy wojownika o silnym ciele, takim jak twoje.
Sosowi przyszło do głowy, że jeśli ten człowiek kiedykolwiek potrafił zachować powściągliwość, to już dawno musiał o tym zapomnieć.
— Potrzebujecie do czego?
— Do tego, by wrócił do życia i zdobył Imperium.
Jeśli Bob chciał nim wstrząsnąć, udało mu się to. Wrócić do życia. Znowu znaleźć się…
— Nie jestem człowiekiem, jakiego poszukujecie. Złożyłem przysięgę, że nigdy więcej nie wezmę do ręki broni.
Nie była to, ściśle mówiąc, prawda. Jeśli jednak chcieli, by ponownie walczył z Solem, sytuacja niewątpliwie wyglądała właśnie tak. Obiecał nigdy więcej nie użyć broni przeciwko niemu i cokolwiek by się wydarzyło, zamierzał dotrzymać warunków, jakie ustalili przed ostatnią walką. To była sprawa honoru, dla żywych i dla umarłych.
— Traktujesz taką przysięgę poważnie? — Szyderczy uśmiech zniknął z ust Boba, gdy spojrzał on na Sosa. — No dobrze, a jeśli nauczymy cię walczyć bez broni?
— Bez broni… w Kręgu?
— Gołymi rękami, tak jak robi to twoja dziewczynka. W ten sposób chyba nie pogwałcisz żadnej ze swych cennych przysiąg, co? Czemu się tak opierasz? Czy nie zdajesz sobie sprawy, co to dla ciebie oznacza? Zdobędziesz Imperium!
Ton Boba doprowadzał Sosa do wściekłości, podobnie jak to, co podsuwały jego słowa. Zrozumiał jednak, że nie może się dłużej przeciwstawiać, nie zdradzając się przed nim. Sprawa była poważna. W chwili gdy Bob by się połapał…
— A jeśli odmówię? Przyszedłem na Górę, aby umrzeć.
— Chyba już wiesz, że tutaj odmowa nie wchodzi w grę. Jeśli groźby ani ból nie mogą zawrócić cię z raz obranej drogi, a mam nadzieję, że tak jest, znajdą się inne sposoby, abyś zmienił zdanie. W tej chwili może to nie znaczyć dla ciebie wiele, podejrzewam jednak, że jeśli zastanowisz się przez chwilę, zrozumiesz, o co chodzi.
To, co mówił Bob, przekonało Sosa, że właściwie go osądził. Nie miał wyjścia, choć z innych powodów, niż wydawało się władcy Podziemia.
— Wrócić do życia? — zapytała z niedowierzaniem Sosa, gdy jej o tym później opowiedział. — Ale nikt nigdy nie wraca!
— Ja będę pierwszy. Zrobię to jednak bezimiennie.
— Ale skoro chcesz wracać, to po co poszedłeś na Górę? To znaczy…
— Nie chcę wracać. Muszę.
— Ale… — przez chwilę zabrakło jej słów. — Czy Bob ci groził? Nie powinieneś był mu pozwolić…
— Nie mogłem ryzykować.
Spojrzała na niego zatroskana.
— Czy… powiedział, że ją skrzywdzi? Tę kobietę, którą…
— Cos w tym rodzaju.
— Jeśli wrócisz, będziesz mógł ją odzyskać.
Po tym, co zobaczył na stanowisku obserwacyjnym, Sos zdał sobie sprawę, że wszystko, co w tym miejscu powie lub zrobi, może być rejestrowane. Nie wolno mu zdradzić jej więcej, niż — zdaniem Boba — mógł wiedzieć.
— Na zewnątrz tworzy się Imperium. Muszę zniszczyć jego przywódcę. Nie wcześniej jednak niż za rok, Sosa. Tyle mi zajmą przygotowania. Muszę się nauczyć mnóstwa rzeczy.
Bob sądził, iż przekonała go — między innymi — wizja władzy nad Imperium. Nie może się nigdy dowiedzieć, komu naprawdę jest wierny. Jeśli ktoś ma wyruszyć mu naprzeciw, lepiej, żeby to był przyjaciel…
— Czy mogę zatrzymać twoją bransoletę przez ten rok?
— Zatrzymaj ją na zawsze, Sosa. Ty będziesz mnie uczyć.
Spojrzała na niego ze smutkiem.
— To znaczy, że nasze spotkanie wcale nie było przypadkowe. Bob zaplanował twoją przyszłość, zanim cię tu sprowadziliśmy. On to wszystko zaaranżował.
— Tak.
— Niech go diabli! — krzyknęła. — Postąpił okrutnie!
— Zgodnie z jego rozumowaniem to była konieczność. Wybrał najpraktyczniejszą drogę do celu. Ty i ja spełniliśmy tylko rolę narzędzi, które znalazły się pod ręką. Przykro mi.
— Przykro ci! — mruknęła. — Po chwili uśmiechnęła się jednak, robiąc dobrą minę do złej gry. — Przynajmniej wiemy, na czym stoimy.
Zaczęła go uczyć. Pokazywała mu ciosy i chwyty, które opanowała z mozołem w dzieciństwie. Żyła w plemieniu, które wpajało kobietom sztukę samoobrony — a także wypędzało te bezpłodne. Mężczyźni, rzecz jasna, gardzili walką bez broni, lecz podobnie pogardzali każdą kobietą, która była łatwą ofiarą, tak więc tajemna wiedza o tym, jak pokonać mężczyznę, przechodziła z matki na córkę.
Sos nie wiedział, jakich argumentów użył Bob, by ją skłonić do przekazania swych umiejętności mężczyźnie. Wolał o to nie pytać.
Nauczyła go, jak uderzać rękami, aby łamać drewniane belki, i jak rozbijać je nagimi stopami, łokciem albo głową. Pokazała mu wrażliwe punkty ludzkiego ciała — miejsca, w które wystarczyło wymierzyć jeden cios, by ogłuszyć, okaleczyć lub zabić. Kazała mu biec w jej stronę, jak gdyby był rozwścieczony, i obalała go raz po raz, z rękami i nogami splątanymi tak, że nie mógł ich użyć. Pozwalała, by próbował ją dusić, i uwalniała się z jego uścisku na pół tuzina bolesnych i upokarzających sposobów, choć miał więcej siły w kciukach niż ona w rękach. Pokazała mu punkty wrażliwe na ból, sploty nerwowe, których uciskanie powodowało paraliż lub utratę przytomności. Nauczyła chwytów wymuszających uległość, które mogła mu założyć jednym szczupłym ramieniem, zadając przy tym taki ból, że nie mógł się wyrwać ani opierać. Posługiwała się naturalną, podstawową bronią człowieka, o jakiej niemal zapomniano: zębami, paznokciami, wyprostowanymi palcami, głową a nawet głosem.
Читать дальше