Gdy już opanował to wszystko — nauczył się, jak unikać ciosów lub je blokować, uwalniać się z chwytów lub je unieszkodliwiać, a także jak przeciwstawiać się innym podstępnym metodom walki bez broni — pokazała mu, jak walczyć, gdy różne części jego ciała zostaną obezwładnione. Skradał się do niej z zawiązanymi oczyma, skrępowanymi nogami, z ciężarkami przywiązanymi do kończyn, a także po zażyciu środka oszałamiającego. Wspinał się na wiszącą drabinkę z rękami unieruchomionymi kaftanem bezpieczeństwa. Huśtał się na wysoko zawieszonych drążkach, z jedną ręką przykutą kajdankami do nogi. Gdy zadawała mu takie ciosy jak te, które powaliły go podczas ich pierwszego spotkania, stał spokojnie, poruszając niemal niedostrzegalnie ciałem, by uczynić je nieszkodliwymi.
Następnie udał się do sali operacyjnej, gdzie czekali nań chirurdzy ze środkami znieczulającymi i skalpelami. Pod skórą jego brzucha i dolnej części pleców umieścili giętkie stalowe płyty, dostatecznie mocne, by zatrzymać ostrze noża czy miecza. Założyli mu na szyję zamykany kołnierz, wzmocnili kości jego rąk i nóg metalowymi prętami i osadzili mu w pachwinie stalową siatkę. Zniekształcili mu twarz, przebudowując nos przy użyciu mocniejszego materiału i wypełniając policzki nylonową tkaniną. Naostrzyli zęby i ściągnęli mu skórę z czoła, umieszczając pod nią odpowiednio ukształtowany metal.
Podczas kolejnych operacji wprowadzono jeszcze rozmaite inne zmiany. Kiedy wreszcie zabiegi zakończono, żadną częścią swego ciała nie przypominał człowieka znanego niegdyś jako Sos. Kroczył powoli jak straszliwy moloch, walcząc z bólem tych odrażających powtórnych narodzin.
Wrócił do ćwiczeń. Pracował w pokoju rekreacyjnym na urządzeniach, które znał teraz lepiej niż swe nowe ciało. Wspinał się na drabinkę, zwisał z drążków, dźwigał ciężary. Chodził po korytarzach, balansując tułowiem, który nagle stał się cięższy. Stopniowo zwiększał tempo, aż był w stanie biec bez bólu. Rozwalał deski gojącymi się dłońmi i stopami, aby stwardniały. Z biegiem czasu rozwinęły mu się na nich straszliwe zgrubienia.
Stał sztywno, gdy Sosa uderzała go z całej siły drągiem w żołądek, szyję i głowę. Śmiał się. Nagle błyskawicznym ruchem wyrwał jej broń, po czym wygiął ją w kształcie litery „S”. Objął oba nadgarstki kobiety palcami jednej dłoni i uśmiechając się uniósł ją delikatnie.
Sosa zgięła się wpół i uderzyła go obiema piętami w odsłoniętą brodę.
— Aj! — krzyknęła. — Zupełnie jakbym wylądowała na kawałku kamienia!
Zachichotał i przerzucił ją sobie bezceremonialnie przez prawe ramię, na którym zwisał z najniższego stopnia drabinki. Wykręciła ciało i wbiła sztywne palce w jego lewy bark tuż powyżej obojczyka.
— Ty cholerny gorylu — poskarżyła się — masz zgrubienia nad punktami uciskowymi!
— Są z nylonu — odparł rzeczowo. — A gorylowi mógłbym złamać kark.
Jego głos był chrapliwy. Kołnierz ściskający gardło udaremniał wszelkie próby nadania mu łagodnej intonacji.
— I tak jesteś wielkim, brzydkim zwierzakiem! — powiedziała i ścisnęła mocno zębami płatek jego ucha.
— Brzydkim jak diabli — zgodził się odwracając głowę tak, że była zmuszona wypuścić ucho z zębów, gdyż w przeciwnym razie rozbolałaby ją szyja.
— Paskudnie smakowało — szepnęła. — Kocham cię.
Odwrócił głowę w drugą stronę. Wpiła wargi w jego twarz i pocałowała go jak szalona.
— Wróćmy do naszego pokoju, Sos — powiedziała. — Chcę się poczuć potrzebna.
Usłuchał jej, lecz okazało się, że nie mogą osiągnąć pełnej harmonii.
— Wciąż myślisz o niej — wypomniała mu. — Nawet kiedy…
— To się już skończyło — odparł, lecz jego słowom brak było przekonania.
— Nieprawda! Nawet się nie zaczęło. Nadal ją kochasz i wracasz do niej!
— To moje zadanie. Wiesz o tym.
— Ona nie jest zadaniem. Już lada moment odejdziesz i nigdy więcej cię nie zobaczę, a nie możesz mi nawet powiedzieć, że mnie kochasz.
— Kocham cię.
— Ale nie tak mocno jak ją.
— Sosa, ona nie zasługuje na to, by ją porównywać z tobą. Ty jesteś ciepłą, cudowną dziewczyną i z biegiem czasu pokochałbym cię znacznie bardziej niż ją. Wracam, ale chcę, byś zatrzymała moją bransoletę. Jak inaczej mogę cię przekonać?
Przytuliła się do niego uszczęśliwiona.
— Wiem o tym, Sos, Jestem szalonym, zazdrosnym babskiem. To dlatego, że tracę cię na zawsze i nie mogę tego znieść. Cała reszta życia bez ciebie…
— Może przyślę kogoś w zastępstwie.
Gdy jednak wypowiedział te słowa, przestały mu się wydawać zabawne. Po chwili jej nastrój poprawił się nieco.
— Zróbmy to jeszcze raz, Sos. Każda minuta jest cenna.
— Kobieto, spokojnie! Jeśli nawet jestem nadczłowiekiem, to nie aż takim!
— Owszem, właśnie takim.
Po raz kolejny udowodniła mu, że się mylił.
Wyruszył w drogę, jako Bezimienny i Nie Uzbrojony. Była wiosna. Minęły niemal dwa lata od chwili, gdy przygnębiony wędrował w stronę Góry. Sos rozpłynął się w zapomnieniu. Ciało, w którym mieścił się dziś jego mózg, było inne. Twarz stanowiła dzieło laboratorium, głos zaś brzmiał jak krakanie. Plastikowe soczewki kontaktowe sprawiły, że oczy utkwione były w jeden punkt. Włosy wyrastały pozbawione pigmentu.
Sos zniknął, lecz Bezimienny zachował tajemne wspomnienia, które niepowstrzymanie przywoływał znajomy krajobraz. Anonimowy mężczyzna nie był pozbawiony uczuć. Gdy podróżował samotnie, tęskniąc za ptaszkiem na ramieniu, mógł niemal zapomnieć, że przybywa jako maszyna niosąca zniszczenie, i napawać się leśnymi szlakami oraz przyjaznymi gospodami tak samo, jak młody wojownik z mieczem cztery lata temu. Całe życie i śmierć upłynęły od tego czasu!
Zatrzymał się przed znajomym Kręgiem, w którym Sol Miecz walczył z Solem Mistrzem Wszystkich Broni o imię i oręż, a jak się okazało — również o kobietę. Jakże inaczej wyglądałby świat, gdyby do tej walki nie doszło!
Wszedł do gospody, rozpoznając wytwory Podziemia, doglądane przez Odmieńców. To dziwne, jak odmiennie patrzył teraz na świat! Nigdy przedtem właściwie się nie zastanawiał, skąd się biorą te wszystkie produkty. Jak większość koczowników uważał je cos oczywistego. Jak to możliwe, że był tak naiwny?
Otworzył spiżarnię i przygotował sobie obfity posiłek. Musiał pochłaniać olbrzymie ilości pożywienia, by nasycić masywne ciało, jednakże jedzenie nie sprawiało mu przyjemności. Zmysł smaku także ucierpiał wskutek zwiększenia siły fizycznej. Zastanowił się, czy w przeszłości chirurdzy, dokonując swych cudów, nie unicestwiali wrażliwości. A może miejsce wojowników zajmowały wtedy maszyny?
O zmierzchu pojawiła się dziewczyna. Była młoda i ładna, lecz ujrzawszy jego nagą rękę, trzymała się z daleka. Gospody zawsze były znakomitymi miejscami do polowania na bransolety. Zastanowił się, czy Odmieńcy o tym wiedzieli.
Dziewczyna zachowywała się bardzo uprzejmie. Położyła się spać na łóżku sąsiadującym z zajmowanym przez niego, choć mogła się odgrodzić, układając się po drugiej stronie filaru. Gdy stwierdziła, że mimo wszystko jest sam, spojrzała na niego z ukosa, nie sprawiała jednak wrażenia zaniepokojonej. Z przeczytanych książek dowiedział się między innymi, że przed Wybuchem kobiety musiały się wystrzegać mężczyzn i rzadko odważały się spać w obecności nieznajomego. Jeśli była to prawda — choć trudno sobie coś podobnego wyobrazić w rozwiniętej cywilizacji — z pewnością zmieniło się na lepsze. Było nie do pomyślenia, by mężczyzna żądał względów kobiety, która nie ofiarowała mu ich dobrowolnie, albo żeby ona kapryśnie ich odmawiała. Jednakże Sosa opowiadała mu o swym pełnym niebezpieczeństw dzieciństwie w okolicy, gdzie plemiona patrzyły na kobiety inaczej. Nie całe zło zostało wypalone przez ogień.
Читать дальше