- Donoszą Wrońcowi - mruknął cicho pan Jan. - Wszyscy donoszą Wrońcowi.
Wschodnią część nieboskłonu zakrywała gęsta, czarna chmura.
*
Miasto zszarzało. Ulice zszarzały, domy zszarzały, samochody zszarzały, sklepy zszarzały, śnieg zszarzał, niebo zszarzało, ludzie zszarzeli.
- Dlaczego wszyscy są tacy szarzy?
- Maszyna pracuje - odparł pan Jan. Wskazał ruchem głowy dzielnice po drugiej stronie rzeki. - Nie zbliżaj się do Maszyny, mały. Ale nie, nie wszyscy zszarzeli.
To prawda: jedni byli mniej, drudzy bardziej szarzy.
Ci zupełnie szarzy chodzili tak: tuż przy ścianie, równo po wydeptanej w śniegu ścieżce.
Sztywnymi nogami stawiali krótkie kroki. A wyglądali tak: ręce schowane w kieszeniach płaszczy i kurtek, głowa opuszczona, wciśnięta w kołnierze płaszczy i kurtek, oczy wbite w błoto przed sobą.
*
Na skrzyżowaniu stał żelazny kocioł czarci i dymił czarnym dymem. W kręgu wokół
kotła zebrali się grubo opatuleni Wojacy-Wroniacy z kanciastymi karabinami na plecach. Po kolei nachylali się nad kotłem i wdychali ciemne wyziewy. A kto wziął wdech mocny, ten robił się zaraz bardziej żołnierski, karabinowaty i wrońcowaty. Nie bał się już zimna. Trzymał
się prosto, zadzierał głowę, spoglądał gniewnie na przechodniów.
Z nieba co jakiś czas pikowały kruki i wrzucały do kotła przyniesione w dziobie kawały krwawego mięsa. Mięso wpadało do gara, rozlegał się syk i dym buchał gęściej. Kruki odlatywały, kracząc głośno.
Teraz Adaś zobaczył, że ptaszyska obsiadły też dachy i górne krawędzie budynków w mieście. Mógłby stać i liczyć czarne kruki na tle białego śniegu cały dzień, a i tak by ich nie zliczył.
*
Zapatrzył się tak z zadartą głową na drugą stronę ulicy. Nie spostrzegł, że zbliżają się do wielkiego budynku z neonowymi literami na ścianie. PRZEZORNY ZAWSZE
UBEZPIECZONY - Adaś odczytał napis. W ostatnim słowie brakowało pierwszej, piątej, szóstej, siódmej i ósmej litery.
Miłypan na placu z flagami zatrzymał młodego człowieka. Młody człowiek wyjął
portfel. Coś powiedział. Miłypan przestał być miły. Rzucił portfel w śnieg i aż podskoczył.
- Pała! Pała! Pała! Pała! - zawołał, sięgając za pas. - Dzięcielina - Pała!
Przybiegł drugi i obaj Milipanci Spałowali młodego człowieka na biało.
Szarzy przechodnie przemykali wokół, jeszcze szybciej przebierając nogami, z głowami jeszcze niżej opuszczonymi. Niektórym udawało się całkowicie wtopić i wkleić w szarość ścian. Niknęli w szarości.
*
Pan Jan rozejrzał się po ulicy.
- Nic nie mów, mały.
Adaś nic nie mówił.
- Dokumenty! - zawołał na nich Miłypan. (Adaś widział, że on wcale nie jest miły).
Pan Beton podał mu Dowód Osobisty.
Miłypan wskazał Pałą na Adasia.
- To syn bywatela? Dokumenty!
Pan Jan zaczął tłumaczyć, że Adaś nie chodzi jeszcze nawet do szkoły, nie ma Dokumentów. Miłypan podskoczył, a brudnobiała Pała zadrgała mu w ręce nerwowo.
- Żąda się od bywatela Dokumentów Tożsamości zaświadczających bywatela stosunku pokrewieństwa ustawy porządku bywatela państwa nieposłuszeństwa papragafu niniejszym bywatel funkcjonariusza w przypadku niezwłocznie Dokumenty! Dokumenty! Dokumenty!
Adaś szukał w pośpiechu po kieszeniach kurtki, spodni i pod spodem. Miał tam jeszcze na sobie piżamę.
W końcu wydobył złożoną w maleńki kwadracik kartkę.
Rozłożył ją starannie i podał Milipantowi.
Miłypan przeczytał: ADAM.
Zasalutował, oddał kartkę.
- Rozejść się!
*
Obeszli wysoki budynek i weszli od tylu w kręte korytarze. Mijali poważne Osoby wyglądające bardzo Urzędowo. Potem przeszli przez szklane drzwi i do sieni. Tu Osoby
poruszały się i mówiły już mniej Oficjalnie.
Pan Jan spoglądał na Adasia spod zmarszczonych brwi.
- Co to był za numer, mały, hę?
- Nie wiem, proszę pana.
- Coś ty mu pokazał?
- Podpisałem się na maszynie taty. Umiem pisać!
Pan Jan na to tylko zaburczał betonowo.
*
Weszli do mniejszego pokoju. Pan Jan szepnął coś komuś na ucho. Przeszli przez pokój na Zaplecze. Trzech panów siedziało tu na paczkach Makulatury i grało w karty Radio skrzeczało Wiadomości i Komunikaty.
Panowie byli bardzo Kolorowi. Najwyższy targował się teraz o coś z panem Janem.
Przebierał w powietrzu palcami i uśmiechał się szeroko. Miał niebieskie spodnie, czerwoną koszulę i zielone okulary. Na palcu, na szyi i w zębie błyskała mu oślepiająco Ameryka.
Posadzili Adasia na wysokiej stercie Makulatury. Adaś majtał nogami i skubał papier.
- Cinkciu-cynkciu, tysiąc pięćset sześć osiemset, cinkciu-cynkciu - syczał pan Kolorowy i Rachował na palcach.
- Kto to jest? - spytał Adaś pana Jana, gdy pan Kolorowy wrócił do swoich kamratów.
- Oni robią Interesy z Wroniakami. Dadzą nam Cynk. Musimy się dowiedzieć, co z twoją rodziną, mały. Ktoś się musi tobą zaopiekować.
- Pan się mną opiekuje.
Pan Beton zrobił dziwną minę.
*
Cinkciarze powiedzieli im, żeby wrócili po wieści przed Godziną Kruka. Radio ogłosiło Komunikat. W Godzinach Kruka, od dziesiątej wieczór do szóstej rano, kruki z rozkazu Wrońca spadają z ciemności na przechodniów i wydziobują im oczy. Nawet Milipanci i Wojacy noszą wtedy dla ochrony twarde Hełmy.
- Nigdy nie wychodź samemu - powtarzał pan Jan Adasiowi. - W ogóle nie wychodź.
Rozumiesz?
- Mama też mi zabroniła wychodzić się bawić.
- Słuchaj mamy, mały, słuchaj mamy.
Adaś pomyślał o mamie. Opuścił głowę.
Pan Beton poprawił mu czapeczkę.
- No, nie bój się, będzie dobrze, będzie dobrze.
*
Wyszli na ulicę. Prószył coraz gęstszy śnieg. Pan Jan pociągnął Adasia w stronę przejścia dla pieszych.
Nagle potknął się. Stanął jakby tknięty złym przeczuciem. Spojrzał w przecznicę za zamkniętą masarnią.
Adaś wyciągnął szyję, by wyjrzeć zza masywnej sylwety pana Betona.
Co w głębi ulicy, to przesłaniał śnieg. Wybiegło z niego dwóch szarych przechodniów.
Potem jeszcze jeden. Ten coś krzyczał.
Pan Jan mocniej ścisnął rączkę Adasia.
Wszyscy już uciekali.
- GAZ! - krzyczeli. - GAZ!
I zanim Adaś zdążył zadać pytanie, zza masarni i Urzędu wyrósł wielki bałwan GAZ-u.
Puchnąc i nadymając się, zakręcił łbem potężnym jak dwa kościoły i w mig połknął masarnię, Urząd i jeszcze przystanek razem z zepsutym autobusem. Połknięci ludzie niknęli w GAZ-ie bez śladu. Nie słychać było nawet ich krzyków. GAZ był bardziej szary od nich. Tak szary, że prawie biały.
*
- Biegiem! - sapnął pan Beton.
Ale sam nie potrafił prędko biec. Sadził ciężkie susy, potykał się i chybotał na boki.
Wszyscy ich wyprzedzali.
GAZ zbliżał się z każdą sekundą. Rozdziawił szarą paszczę, nadął policzki, wybałuszył
bulwiaste ślepia. Siedem okrągłych brzuchów GAZ-u spiętrzyło się falami, blokując całą szerokość ulicy i skrzyżowanie. Nie było dokąd uciec.
Adaś zacisnął powieki, zamknął buzię.
GAZ ich połknął.
*
Inni też biegali na oślep w GAZ-ie. Potrącali Adasia i pana Betona. W końcu ich przewrócili.
Adaś potoczył się po śniegu. Podniósł się i pobiegł z powrotem. Ale gdy otworzył oczy, zaraz zaszły mu łzami. Zaczął też kaszleć i krztusić się.
Dlaczego pan Jan wypuścił jego rękę? Jak to się stało?
- Adaś!
- Proszę pana! Proszę pana!
- Adaś! Tutaj!
Читать дальше