Pan Berbelek stłumił uśmiech, widząc z jaką nieskrywaną fascynacją Alitea i Abel słuchają melancholijnej gawędy nimroda. Bresla to mimo wszystko jest zatęchła prowincja Europy, czy tam kiedykolwiek zawitał circus podobny Aberrato K’lre? Z pewnością mocno odczuli opuszczenie ich przez Marię i nagły wyjazd — ale też bez wątpienia przeżywają teraz największą przygodę swego życia.
Tę fascynację łatwo wykorzystać, lecz stanowi ona również potężną siłę sama w sobie. Błogosławiona naiwność, promienna ciekawość — czyżby Abel miał jednak rację? czy ja po trochu już nie przesiąkam ich Formą…?
Po raz drugi uśmiech sięgnął jego twarzy i tym razem pan Berbelek go nie stłumił.
— Przecież nie tylko w morzach — mówiła esthle Amitace, nie zaprzestając rytmicznego wachlowania, lśniący błękit migotał nad jej piersiami niczym pojedyncze skrzydło rajskiego ptaka. — Dopiero co dostałam list od przyjaciółki z Alexandrii. Ludzie wracający z drugiego kręgu, zza Złotych Królestw, od jakiegoś już czasu przywozili dziwne wieści — o całych dżunglach zdeformowanych nie do poznania, o przetrzebionych stadach elefantów, gazeli, tapalop, giną tysiącami gdzieś w trakcie swych wędrówek po sawannach. Czasami karawana przywiezie truchło — ale żywego okazu nie sposób wwieźć do Alexandrii, trzymają się z dala od korony Nabuchodonozora. Dopiero na południu, za granicą jego Formy, między słabymi anthosami dzikich kratistosów — stamtąd przychodzi. I z serca dżungli. Hypatia posyła zwiadowców, całe ekspedycje z królewskimi sofistesami. Aristokracja urządza sobie nawet takie polowania, nowa moda od kilku sezonów… No i czytam, że w tym roku nawet kupcy się przyłączają, finansują własne ekspedycje. Pewnie zatrzymam się tam na parę miesięcy, potem zawitam do Iberii. — Tu spojrzała na Berbeleka. — Tak czy owak, trzeba opuścić Vodenburg, zanim nadejdzie lato i miasto naprawdę stanie się nie do wytrzymania.
— Ty polujesz, esthle? — spytał nimrod.
— Najpierw z towarzyskiego obowiązku, teraz dla przyjemności — zaśmiała się. — I wyłącznie na szlachetną zwierzynę. Ale w ostatecznym rozrachunku — czyż to nie sam myśliwy uszlachetnia każdą zwierzynę, okazując jej swój szacunek w rytuale pościgu i walki?
— Ligajon, Pierwsza rzeka — Abel rozpoznał cytat i pochwalił się wiedzą.
— Dawno już chciałem odwiedzić Alexandrię… — zaczął niepewnie Paweł. — Zaiste, iluż to poetów sławiło kalokagatię Nabuchodonozora? „Święte Ogrody Parethene, kto ujrzał je nocą, pod jasnym okiem Cyklopa z Pharos…”
— Och, zapraszam, zapraszam! — zatrzepotała pośpiesznie wachlarzem Szulima.
— Ty będziesz mi potrzebny tutaj — uciął Kristoff Njute. — Może w przyszłym roku.
— Może — wzruszył ramionami zięć rytera.
— Ależ naprawdę! — uniosła się esthle Amitace. — Będzie mi niezmiernie miło! Albo jeśli wy mielibyście ochotę… — skinęła na Aliteę. — Muszę wyznać, że większości osób, jakie tutaj poznałam, wolałabym nie mieć za towarzyszy podróży; ich towarzystwo podczas jednej i drugiej oficjalnej kolacji w zupełności mi wystarcza. W tym mieście jest coś takiego… Za to słońce Alexandrii! Im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem zdecydowana.
Alitea i Abel wymienili spojrzenia, potem równocześnie przenieśli wzrok na Hieronima.
Pan Berbelek już się nie uśmiechał. Nie można poddawać się Formie bezrefleksyjnie, nie w tym przecież rzecz, by naprawdę powrócić do własnego dzieciństwa.
Zanim jednak otworzył usta —
— Zaczyna się! — Luiza wskazała arenę.
Aktorzy zeszli ze sceny już chwilę temu. Rozległ się werbel niewidocznych bębnów i w rytm tego werbla na deski wkroczył sam K’Ire, flankowany przez dwa czerwonookie sfinksy. Sfinksy ryknęły, bębny zamilkły, K’Ire wzniósł rękę ze złotym skeptronem — i już: nie musiał podnosić głosu, nie musiał nawet niczego mówić, wystarczyła sama jego obecność, poza, gest. Momentalnie ucichły rozmowy, publiczność zamarła, wpatrzona wyczekująco w wysokiego Gota. Bez słowa zwyciężył ich uwagę; ale też oni chcieli zostać zwyciężeni, za to zapłacili.
— Mógłbym prosić cię na słowo? — szepnął Pers, nachylając się ku Hieronimowi.
— Teraz? Co się stało?
— Zdaje się, że jest tu jeden z nimrodów Drugiej Grenadyjskiej. Znam go, chyba nie ma stałego kontraktu, dałby się skusić.
— Mhm, no dobrze.
Przepraszając siedzących, przeszli pośpiesznie pod boczną barierę widowni.
— Który to? — spytał pan Berbelek, rozglądając się po rzędach zapatrzonych na scenę twarzy. Klre zapowiadał pierwszy występ, rozpoczynało się widowisko.
— Skłamałem — rzekł Ihmet. — Nikogo nie widziałem. Jak długo znasz tę kobietę?
— Co? Kogo?
— Esthle Amitace, tak? Ją.
— O co ci chodzi?
— Najpierw mi powiedz. Jak długo?
— Tej zimy przyjechała do Vodenburga z Byzantionu. Do wuja. Nigdy nie widziana siostrzenica ministra. Przedstawiono nas sobie na jakimś przyjęciu u księcia, w Decembrisie czy Novembrisie.
Pers skrzywił się, szarpnął za wąsa. Sięgnął do kieszeni, wyjął bursztynową tytońcówkę, poczęstował Berbeleka. Hieronim, ulegając formie Zajdara, przyjął tytońca w milczeniu. Zapalili.
Nimrod oparł się barkiem o drewnianą barierę. Nie obracając tułowia, obejrzał się za siebie, ponad ramieniem, ku pierwszemu rzędowi — pan Berbelek podążył za jego spojrzeniem. Widzieli tylko szczyt pleców Szulimy i tył jej głowy, jasną koronę włosów, jak przedwidok owej korony niewidzialnej, ażurowego anthosu. Oglądała popisy kakomorficznych demiurgosow wraz z innymi, zapatrzona w arenę, nie wyczuła wzroku mężczyzn.
— W tysiąc sto sześćdziesiątym szóstym — zaczął powoli Zajdar, przerywając za każdym razem, gdy tłum wydawał okrzyki przerażenia lub głośne westchnienia — przestałem pracować w ochronie karawan kadzidlanego szlaku i przyjąłem pierwsze zlecenia na śródziemnomorskich trasach. Pływałem głównie na kaftorskich galerach, Aegipt, Rzym, Knossos, Grenada, Morze Czarne. Król Burz znowu przesuwał się na niebie, to był koniec spokojnej żeglugi po Śródziemnym. Wtedy też, jak zapewne pamiętasz, Czarnoksiężnik po raz trzeci opuścił uralskie twierdze i wyruszył na południe, chan musiał uciec przez Bosfor. Byzantion szykował się do wojny, ściągał strategosów, aresów, nawet nimrodów, sułtan wynajął Horror. Pływałem tam i na Krym. W lecie na Krym przybył Czarnoksiężnik. Książę Chersonezu złożył mu hołd. Odbyło się to publicznie, nad portem, na tarasach cytadeli; ścięto wszystkie drzewa i zburzono mur, by nie zasłaniał widoku. Musiałeś widzieć obrazy i ryciny. Ja tam byłem. Tłumy, jak okiem sięgnąć. W końcu — jak często nadarza się śmiertelnikowi okazja zajrzeć w twarz kratistosa?
Pan Berbelek zostawił to bez komentarza.
Ihmet Zajdar przerwał, by wypuścić krągły obłoczek dymu.
— Wszyscy klęczeli. Nawet jak udało się wstać, ciężko było wyprostować plecy, tamtego dnia co do jednego byliśmy niewolnikami. Upał. Kilkanaście kobiet urodziło przedwczesnie, na pewno słyszałeś o tych „dzieciach Czarnoksiężnika.” Trwało to bowiem od świtu do zmierzchu. Obrazy pokazują tylko sam moment złożenia hołdu przez Hesarę; to odbyło się rankiem. Potem jednak trwały niekończące się procesje, przemowy, błogosławieństwa, egzekucje. Czarnoksiężnik siedział na wielkim tronie ze szczęki węża morskiego, to akurat zgadza się z obrazami. On również posiadał swoją świtę: seneszala, gwardię aresów, dwóch namiestników Południa, oczywiście Iwana Karła. A po prawicy, jeszcze w cieniu baldachimu, siedziała kobieta w wystawnej kaftorskiej sukni. Kilkakrotnie nachylał się ku niej, rozmawiali, śmiał się, widziałem. Złote włosy, alexandryjskie piersi, jaskółcze brwi, wyprostowana. Zniknęła gdzieś po południu. Wiedziałem tylko, że nie należy do chersonezyjskiej aristokracji.
Читать дальше