Pan Berbelek oderwał wzrok od wpółprzesłoniętej przez bliższych widzów sylwetki Amitace.
— Jak daleko stałeś? Sto, dwieście pusów?
— Jestem nimrodem, esthlos. Widzę, zapamiętuję, rozpoznaję. W lesie, na morzu, w tłumie — ułamek sekundy, twarz, zwierzę w buszu. Nie zapomnę nigdy.
— Więc co właściwie chcesz mi powiedzieć?
— To chyba oczywiste. — Pers rzucił i przydeptał tytońca. — Szczur Czarnoksiężnika.
Szczury, muchy, psy, różnie ich zwano, tych najbliższych współpracowników kratistosów, ich konfidentów i wyznawców, żyjących bezpośrednio w ogniu kratistosowej korony, dni, miesiące, lata, keros nie jest w stanie wytrzymać nacisku tak potężnej Formy, poddaje się, szybciej lub wolniej, od razu lub etapami, ale poddaje się: najpierw oczywiście zachowanie, mowa, lecz wkrótce także uczucia, te najgłębsze, i ciało, do samych kości — morfuje ku kratistosowemu ideałowi, zmieniając się na obraz i podobieństwo, ejdolos Potęgi. Jeśli sam kratistos świadomie nie powstrzyma procesu, rychło wszyscy słudzy i urzędnicy dworscy — posiadają jego twarz.
Szczury — jadające u jego stołu, śpiące pod jego dachem, dzielące jego radości i troski — wykazują podobieństwo znacznie dalej idące. Nie musi im nawet niczego rozkazywać, wydawać poleceń i zakazów; oni wiedzą, myśli w ich głowach mkną równoległymi torami, morfa jest symetryczna niczym skrzydła motyla, obraz w zwierciadle, powracające echo, duma i upokorzenie.
Na nic jednak tacy emisariusze, szpiedzy i agenci, których każdy na pierwszy rzut oka rozpozna. Toteż kratistosi wynajmują teknitesów ciała — lub sami opracowują stosowną jego morfę, jeśli nie przeczy ona ich anthosowi — i nadają swym szczurom bezpieczną, oryginalną powierzchowność.
Długowieczność to zaledwie skutek uboczny. Bo jeśli w tysiąc sto sześćdziesiątym szóstym Zajdar widział ją dojrzałą kobietą, to znaczy, że Szulima ma co najmniej pięćdziesiąt lat. A wygląda na dwadzieścia. I jak długo jest „esthle Szulimą Amitace” — rok, pół roku?
Oczywiście, czy Ihmet mówi prawdę, czy zmyśla, czy kłamie, czy prawdę jedynie lekko przekręca — tego nie sposób sprawdzić.
— To mogła być jej matka — mruknął pan Berbelek. — Albo ktoś zupełnie inny: może po prostu przejęła piękną Formę od obcej aristokratki.
— Jeśli przejęła tak doskonale… no to nią jest, czyż nie? Na arenie nagi mężczyzna klasnął w dłonie i natychmiast stanął w ogniu, publiczność krzyknęła jednym głosem.
Pan Berbelek dopalał w milczeniu tytońca.
— Nie czuję w niej Czarnoksiężnika.
— Dobry szczur, ładny szczur.
— Zaprosiłem ją do siebie na lato.
— Zawsze dobija pokonanych wrogów.
— Ale mówi, że pojedzie wpierw do Ałexandrii, pod morfę Nabuchodonozora, a on nienawidzi Czarnoksiężnika…
— Więc tam ją zabijesz — rzekł mu twardo nimrod, teknites dzikich łowów, i pan Berbelek nie zaprzeczył.
Ε
Słowo, gest, spojrzenie
Maria im zabroniła, ale one i tak pisały listy do przyjaciół pozostawionych w Bresli.
Alitea:
On się chyba nas boi. Ale co to w ogóle jest za miasto! Pokój mam mały, słońce nie zagląda. Zimno tu. Ale żebyś widziała, co się dzieje na ulicach! Sama nie wiem, co to za ludzie, skąd oni tu przyjeżdżają. Przypływają. Port jest wielki. I to morze! Wczoraj poszłam na mury, godzinę tak stałam i patrzyłam. Fale! Czy morze ma własną morfę? Myślałam, że zasnę. Byliśmy w cyrku!!! W życiu nie słyszałaś o takich stworach. I co one robiły! Tato zna różnych ważnych ludzi, księcia, ministrów i taką esthle cudzoziemkę też, jaka ona piękna! Może on chce się znowu ożenić. Ale nie zapytam. Czasami tak na mnie patrzy, że naprawdę. Ja się chyba go boję.
Abel:
Jest bogaty, nie wiedziałem, że aż tak. Opowiedział mi trochę o firmie. Już wiem, co sobie myślisz, ale nie mam pojęcia, jakie są jego plany, posiada przecież innych krewnych, zresztą jest dobrego zdrowia, a o testamencie nic nie wspominał. To nie jest wylewny człowiek. Więc nie spodziewaj się, że wyciągniesz teraz ze mnie jakieś nowe pożyczki (znam cię!).
O pierwszej żonie oczywiście ani słowa. Nie mam pojęcia, które z tych strasznych rodzinnych legend są prawdziwe. Nie wygląda na takiego okrutnika. (Jak się wreszcie wybierzesz do Ostroga to mi opowiesz). W każdym razie tutaj żadnych psów w domu nie trzyma.
Mieszkamy zresztą dziwnie skromnie. To się jednak może szybko zmienić. Kończy się sezon, na wiosnę-lato aristokracja opuszcza Vodenburg mamy się przenieść do Iberii. Ale może on da się przekonać i pojedziemy do Alexandrii, na łowy w głąb Afryki. Nie bój się, przywiozę ci pamiątkę (tylko nie odgryź sobie języka z zawiści).
Co by nie mówić, Vodenburg to jest jednak duże miasto kupieckie, pół Europy przewija się przez nie, każdego można tu spotkać. Pierwszego tygodnia poznałem więcej aristokratów niż przez całe moje życie w Bresli. Widziałem ludzi spod przeróżnych morf. (A właśnie, sprawdziłem: dzicy Herdończycy NAPRAWDĘ mają ogony — ile ty mi już jesteś winien?).
Kilkadziesiąt stadionów na północ od miasta stanął obozem Horror, trzy setnie. Spróbuję wymknąć się tam na dłuższą przejażdżkę, zanim opuścimy Vodenburg.
Pan Berbelek przeczytał je, odkleiwszy ostrożnie nad świecą szlakowe pieczęcie. Anton miał wysłać listy Abla i Alitei rankiem, razem z pocztą Hieronima. Pan Berbelek spostrzegł je leżące na tacy we frontowej bibliotece na parterze. Przystanął, podniósł, obrócił w palcach. Otworzyć, nie otworzyć? Jak zwykle, nie mógł spać, zszedł był więc w środku nocy nadrobić zaległą korespondencję. Przechodząc do gabinetu, zatrzymał wzrok na ornamentowej kaligrafii zdobiącej złożony na wierzchu list, to Alitea tak go zaadresowała zielonym atramentem. Otworzyć, nie otworzyć? Wiedział, że otworzy.
Zapalił w gabinecie lampy pirokijne i zasunął ściślej ciężkie zasłony — parter budynku był niski, okna wychodzące na ulicę sięgały prawie sufitu, lecz były niewielkie, a na noc zatrzaskiwano na nich od zewnątrz żelazne okiennice, którym wszelako zawsze zbywało na szczelności. Zamknął jeszcze drzwi, zapalił ostre kadzidło i usiadł przy sekretarzyku.
Listów było siedem — pięć Alitei, dwa Abla. Przeczytał wszystkie. Złapał się na tym, iż uśmiecha się i chichocze w trakcie lektury. Tak go zdumiało własne zachowanie, że zaczął je na głos komentować: — No, no, pocieszna z ciebie figura, Hieronimie Berbelek — co znowu objawiło mu się niepokojącą oznaką rozchwiania psychicznego.
Rozgrzał ponownie szlak i zapieczętował listy.
Pan Berbelek sam również utrzymywał listowny kontakt z krewnymi i znajomymi z Vistulii; co prawda niektórych listów wolałby nie otrzymywać, zapomnieć zupełnie o niektórych osobach. Orlanda pisała co miesiąc, długie, bełkotliwe epistoły, sygnały jej postępującego obłędu. Dopiero co też dostał — krótki, bo krótki, ale — jak zwykle treściwy list od swojej podwładnej z czasów wielkich wojen i wielkich tryumfów, Janny-z-Gniezna, hegemona w vistulskiej armii. Jej zgryźliwy dowcip zawsze potrafił poprawić mu humor.
No więc nie naszczali na twój grób. Żeby chociaż było wiadomo, czy zawarliśmy taki pokój, czy to po prostu zamrożony front. Ale nie, Kazimir i Tokacz, ten nowy marszałek polny, powtarzają tylko, żeby „utrzymać pozycje” i „nie prowokować dalszych incydentów”. W efekcie czternasty rok stoimy na linii Vistuli, patrząc jak Moskwa kolonizuje wschodnie księstwa, a Czarnoksiężnik zapuszcza korzenie w tej ziemi, w tych ludziach. Wczoraj dotarła plotka o dezercjach z garnizonu twierdzy Łużyca. Przez Łużycę przechodzi teraz większość handlu zbożem dunajskim. Jeśli taki tępy żołdak jak ja potrafi odczytać te drgnięcia anthosów, to dla Światowida musi to być porażająco oczywiste. Pięć, dziesięć lat — jak sądzisz? Na szczęście zapewne nie doczekam.
Читать дальше