Кшиштоф Борунь - Kosmicni bracia
Здесь есть возможность читать онлайн «Кшиштоф Борунь - Kosmicni bracia» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1987, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Kosmicni bracia
- Автор:
- Издательство:Iskry
- Жанр:
- Год:1987
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Kosmicni bracia: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kosmicni bracia»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Заключительный роман "Космической трилогии".
Kosmicni bracia — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kosmicni bracia», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— To oni! — zawołała Ast.
— Może znów automat — powiedział Szu.
— Chyba nie.
Latająca maszyna o kształcie płaskiej szpuli krążyła nad naszymi głowami.
— Czego oni szukają? — zastanawiał się Szu.
— Chyba tylko… nas.
— Czy polecimy na ich spotkanie? — zapytałam. Szu uczynił niezdecydowany ruch ręką.
— Czekajmy, co będzie dalej.
Ale nie wydarzyło się nic. Przynajmniej nic z tego, czego mogliśmy się-spodziewać. Maszyna zatoczyła jeszcze kilka kół nad naszymi głowami i wolno popłynęła w powietrzu na zachód.
— Lećmy za nimi! — zakomenderował Szu.
Wznieśliśmy się w górę. Im gwałtowniej jednak zwiększaliśmy prędkość, tym szybciej leciała lśniąca „szpula”, nie pozwalając zbliżyć się do siebie na odległość mniejszą niż trzysta, czterysta metrów.
Wkrótce morze znikło nam z oczu. Przed nami znajdowała się rozległa, czerwonawo-źółta pustynia. — Energii starczy najwyżej na dwanaście godzin takiego lotu — odezwała się Ast po dwudziestej chyba próbie dogonienia „szpuli”.
Szybkość była już tak znaczna, że czuliśmy nagrzewanie się skafandrów i nieznośny napór przecinanego powietrza.
— No i co z tego? — zaoponowałam. — Nie ma sensu siedzieć w jednym miejscu i czekać na przybycie Astrobolidu. Oni będą tu dopiero za pięć miesięcy! Koniecznie musimy odnaleźć gospodarzy planety. Zresztą lot długodystansowy na dużych wysokościach jest ekonomiczniejszy.
— A jeśli regeneracja wody może się odbywać tylko nad morzem w tamtej zatoce?
— Nie zostawiliśmy radiolatarni! — uświadomiłam sobie nagle.
— Jak odnajdziemy nasze obozowisko? Tam została torba z narzędziami! — wy-buchnęła Ast. — Jak mogłeś ją zostawić?
— Tak, niedobrze się stało — odezwał się Szu. — To moja wina. Co prawda, odnaleźć tę zatokę, lecąc nad brzegiem morza, nie będzie trudno, ale zawsze to ogromna strata energii.
Zwiększyliśmy szybkość. Czułam już wyraźnie poprzez skafander dławiący ucisk wiatru. Aparatura chłodnicza pracowała z wysiłkiem. Zbliżyliśmy się jednak znacznie do tajemniczej maszyny. Nie trwało to długo. Gdy odległość zmalała do około stu metrów, „szpula” zaczęła gwałtownie wznosić się w górę.
Pognaliśmy za nią. Chwilami jej cień pojawiał się wśród chmur, to znów roztapiał zupełnie we mgłach. Po dwudziestu minutach takiej pogoni pojazd powietrzny zniknął nam zupełnie z oczu. Nie było sensu lecieć dalej. Postanowiliśmy wylądować. Byliśmy zmęczeni i senni. Dokuczało nam pragnienie.
Teren pod nami nie nadawał się do lądowania ani też do obozowania. Z dużej wysokości przypominał ogromny, gęsto zarośnięty trawnik, lecz w miarę jak zniżaliśmy lot, coraz wyraźniej widać było, iż rzekome źdźbła trawy są to cienkie, ostro zakończone pręty wystające wprost z ziemi, niczym gwoździe na desce fakira. Odstępy między prętami nie przekraczały dwudziestu centymetrów. W tych warunkach zmuszeni byliśmy poszukać innego terenu do lądowania. Na południu majaczyły zarysy jakiejś budowli. Nim jednak zdołaliśmy tam dolecieć, pod naszymi hełmami rozległ się niespodziewanie znajomy sygnał radiolatarni. Włączyliśmy autonawigator.
Na sygnał kontrolny przyszła szybko odpowiedź. Radiolatarnia znajdowała się na północo-wschód, w odległości trzystu osiemdziesięciu kilometrów.
W torbie przypiętej do pasa Ast nie brakowało żadnego sygnalizatora.
Nasuwało nam się tylko jedno wytłumaczenie: kosmolot nie został zniszczony.
A więc Dean żyje! Ogarnęła mnie szalona radość…
„BŁĘDNE OGNIKI”
Lecieliśmy chyba ze dwie godziny, kierując się tylko wskazaniami autonawigatora. Toliman B już zaszedł i zapanowała noc. Byliśmy senni i zmęczeni. Pragnienie dokuczało nam w dalszym ciągu, ale cóż to znaczyło wobec możliwości odnalezienia zaginionych? Zresztą, jeśli kosmolot nie został zniszczony, problem wody byłby rozwiązany.
Tego jednak, po dłuższym zastanowieniu, nie byliśmy pewni. Dlaczego odbieramy sygnały radiolatarni zamiast niewspółmiernie potężniejszego nadajnika kosmolotu? Dlaczego nie docierały żadne sygnały przez ponad sto pięćdziesiąt godzin?
Radiolatarnia była coraz bliżej. Ogarniała nas coraz większa niecierpliwość. Jeszcze pięćdziesiąt, czterdzieści, trzydzieści, dwadzieścia, dziesięć kilometrów dzieliło nas od źródła sygnałów. Nie mogliśmy doczekać się chwili spotkania.
I wówczas spadł niespodziewany cios: sygnały zamilkły.
Zamilkły w momencie, gdy dzieliło nas od celu 7,5 km. Znaliśmy jednak w pewnym przybliżeniu dotychczasowe położenie źródła. Nie zmniejszając więc prędkości dążyliśmy tym samym szlakiem na północo-wschód. Milczeliśmy. Niepewność ściskała nam gardła.
Teren, nad którym lecieliśmy, był płaską równiną, poprzecinaną gęsto długimi, sztucznymi utworami przypominającymi kanały. Sieć tych kanałów gęstniała szybko i w odległości około pięciu kilometrów od celu przed nami wyłoniło się… morze.
Miejsce, z którego płynęły ku nam sygnały, nie znajdowało się na lądzie.
Na jednostajnie toczących się falach nie dostrzegliśmy ani kosmolotu, ani żadnego śladu radiolatarni. Również niebo w granicach widoczności było spokojne i puste. Ogarnęła mnie rozpacz. Przytłumiony niezwykłymi przeżyciami ból po utracie Deana odżył z nową siłą. Wówczas ani jedna łza nie popłynęła, teraz płakałam jak dziecko, po raz pierwszy od wielu, wielu lat.
Szu próbował mnie pocieszyć. Wiedziałam jednak, że sam jest wstrząśnięty niepowodzeniem. Tak niezachwianie wierzyliśmy w te sygnały!
Opanowała nas znów apatia i zniechęcenie, zwłaszcza że Ast jakby celowo pogłębiała pesymistyczny nastrój, kreśląc ponure horoskopy. W ostatnim okresie, widocznie pod wpływem niezwykłych wydarzeń, stała się bardzo nerwowa i skłonna do przejaskrawień, teraz zaś dołączyło się do tego wyczerpanie fizyczne i psychiczne.
Polecieliśmy ku brzegowi, by znaleźć miejsce na odpoczynek. Nim jednak dotarliśmy do lądu, znów ozwał się sygnał radiolatarni.
Byliśmy zaskoczeni i zdezorientowani. Autonawigator wskazywał w dalszym ciągu na północo-wschód. Źródło sygnałów znajdowało się tym razem w odległości około ośmiuset pięćdziesięciu kilometrów. Czyż było możliwe, aby w ciągu kilkunastu minut, jakie upłynęły od wygaśnięcia poprzedniego sygnału, ludzie zaopatrzeni tylko w aparaty plecowe mogli przebyć tę odległość? Odległość tę mógł jednak pokonać kosmolot!
Nie zwlekając zawróciliśmy nad morze, kierując się wskazaniami autonawigatora. Nie byliśmy już jednak tak dobrej myśli jak poprzednio.
Na miejsce, gdzie powinna znajdować się radiolatarnia, dotarliśmy po czterech godzinach bardzo wyczerpującego lotu. Cały czas lecieliśmy nad morzem, co bynajmniej nie nastrajało optymistycznie.
Obawy potwierdziły się w pełni. W odległości około ośmiu kilometrów od celu znów sygnały zamilkły. W miejscu, gdzie powinno znajdować się ich źródło, znaleźliśmy tylko niebo i morze.
Po trzynastu minutach znów odezwała się tajemnicza radiolatarnia. Autonawigator wskazywał tym razem na wschód. Odległość przekraczała tysiąc dwieście kilometrów.
Nie ulegało wątpliwości, że ktoś nas prowadzi ku jakiemuś niewiadomemu celowi. Tym „kimś” nie byli z pewnością Dean, Jaro i Zoe, lecz niewidzialni mieszkańcy Błyskającej. Oni to nadawali sygnały. Prawdopodobnie w ich władaniu znajdowała się radiolatarnia pochodząca z kosmolotu.
Tym razem sytuacja była bardzo trudna. Przelot oznaczał w praktyce wyczerpanie energii napędowej odrzutowych silników plecowych. Były to aparaty zaopatrzone w stosunkowo nieduże i lekkie generatory. A przecież o uzupełnieniu zapasu nie mogliśmy marzyć, gdyż magazyn paliwa jądrowego znajdował się w kosmolocie. Do momentu wyczerpania paliwa pozostało nam sześć lub siedem godzin. W tym czasie musieliśmy dotrzeć do lądu, jeśli nie chcieliśmy być zdani na łaskę fal i prądów morskich.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Kosmicni bracia»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kosmicni bracia» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Kosmicni bracia» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.