— Żyjecie?!.. Żyjecie?… — rzucił to samo bezsensowne pytanie, co ja przed chwilą. — Jak to dobrze… Ast przełknęła z wysiłkiem ślinę.
— Śniła mi się woda — powiedziała z westchnieniem.
— Tobie też?!
Ast jednak tak była przejęta wspomnieniem niedawnego snu, że nie pojęła sensu mojego pytania.
— Śniła mi się woda — powtórzyła cicho. — Śniło mi się, że powróciłam na Ziemię, że otaczają mnie drzewa… Ziemskie drzewa. Takie, jakie rosną nad wodami Kornwalii. Nie pamiętam ich nazwy. Widziałam je tak dawno… jeszcze byłam dzieckiem. I śniła mi się rzeka; właściwie płytki, rozlewający się szeroko strumień. Ja kąpałam się w tym strumieniu, jak w dzieciństwie. Woda była chłodna, czysta… — Ast uśmiechnęła się do wspomnienia. — Biegałam po tej wodzie, klękałam i piłam. Piłam wodę!
— Piłaś wodę?
— Chciałabym, aby sen ten trwał wiecznie.
— I jak się teraz czujesz? — zapytałam z rosnącym podnieceniem.
— To znaczy?
— Czy czułaś pragnienie po przebudzeniu?
— Nie! — Ogromne zdziwienie rozlało się po twarzy Ast. — I teraz nie czuję!
— Pragnienie ustąpiło… pod wpływem snu…
— Trudno uwierzyć… a jednak…
— Mnie się również śniła woda… że” piłam… I pragnienie ustąpiło.
— Dziwne. Bardzo to wszystko dziwne — odezwał się Szu. — Tym dziwniejsze, że i mnie się śniło, że piłem wodę, i również nie odczuwam, jak dotąd, pragnienia.
— Śniła wam się Kornwalia? Strumień? — zapytała Ast z osłupieniem.
— Nie — zaprzeczyłam pośpiesznie. — Mnie się śniło, że znajduję się w sali, o której opowiadał Szu.
— Szu? — zmarszczyła brwi.
— Tak. Słyszałam, jak Szu opowiadał ci swój sen. O sobie, o Zoe…
— Słyszałaś? A więc nie spałaś?
— No i co ci się śniło? — przerwał Szu ze zniecierpliwieniem.
— Stałam w takiej jakiejś przezroczystej rurze, właściwie kloszu. I woda lała się na mnie. Tylko że ty nie mogłeś pić, a ja piłam. Piłam i piłam. Czułam się coraz lepiej…
— A skafander?
— Byłam bez skafandra. Zupełnie naga.
— Jak wyglądało pomieszczenie, w którym stał klosz? — indagował Szu.
— Było to jakby wielkie laboratorium. Przewody, rury, rurki, przeważnie przezroczyste. Zbiegały się w wielkiej kuli. Jakieś światełka migały w tych przewodach. Kolorowe światełka…
— A podłoga? Sufit?
— Nie widziałam. Nie przypominam sobie. Tak byłam zajęta wodą…
— Gdzie stał klosz, w którym byłaś zamknięta? W środku sali czy pod ściana? Zastanawiałam się chwilę.
— Bliżej ściany. Tak mi się przynajmniej zdaje. Obok klosza biegł pionowo gruby, mrugający światełkami przewód. Mimo zapadającego mroku można było dostrzec wrażenie, jakie na Szu wywarły moje słowa.
— Przypomnij sobie! Co było w głębi sali, gdy stanęłaś plecami do owego przewodu?
— Nie wiem. Nie pamiętam. — Szkoda… — powiedział Szu z westchnieniem. Wargi mu drgały.
— Czyżby śniło mi się to samo wnętrze co tobie? — zapytałam. — Z wszystkimi szczegółami?
— Podałaś szczegóły, których nie opowiadałem Ast. Szczegóły dostrzeżone przeze mnie w czasie dzisiejszego snu.
— Chcesz udowodnić, że oboje śniliście to samo? — Ogromne zdziwienie połączone z niedowierzaniem malowało się na twarzy Ast.
— Tak. Widziałem to samo wnętrze. I ja również stałem nagi pod kloszem i piłem wodę. Umilkł i zamyślił się.
— Dlaczego pytałeś, czy nie dostrzegłam czegoś w głębi laboratorium? — przerwałam milczenie.
— Widzisz… Ja widziałem. Nie, nie powiem ci. Nie chcę ci nic sugerować. Spróbuj sobie przypomnieć. Choćby jakiś drobny szczegół, coś, co zwróciło twoją uwagę… Wysilałam pamięć bez skutku.
— Nic z tego nie rozumiem — podjęła Ast. — To, że śniła nam się wszystkim woda, jest zupełnie zrozumiałe. Wpływ pragnienia. Daisy widziała siebie w przezroczystej rurze czy kloszu. Łatwo to wytłumaczyć posłyszaną niedawno rozmową. Mnie się śniła Kornwalia — po prostu zwykły przypadek, wspomnienie z dzieciństwa połączone z bodźcem fizjologicznym w postaci pragnienia. Nawet, że tobie, Szu, powtórzył się poprzedni sen w nieco zmienionej wersji, to jeszcze nic nadzwyczajnego. Ale dlaczego śnią się wam identyczne wnętrza? A przede wszystkim, dlaczego nie odczuwamy w tej chwili pragnienia? Tego wytłumaczyć nie potrafię.
— To wszystko jest niezrozumiałe — kiwał głową Szu. — Nie wiem jak wy, ale ja przeżywałem to wszystko ogromnie realistycznie. Aż za realistycznie jak na sen. Na przykład, czy zdawałyście sobie sprawę, że to sen, że musicie się wkrótce już z niego przebudzić? Bo ja bałem się przez cały czas, że nadejdzie chwila przebudzenia i znów wróci tortura pragnienia.
— Ja również zdawałam sobie sprawę, że śnię. A ty, Ast?
— Jeśli chodzi o mnie, był to typowy sen. Nie myślałam o tym, że śnię. Byłam tylko bardzo, ogromnie szczęśliwa! Szu zapalił reflektorek i zaczął skrupulatnie oglądać swój skafander.
— Podejrzewasz, że to może nie były sny? — zdziwiła się Ast. — Nonsens, przecież mnie się śniła Ziemia! Szu wzruszył ramionami.
— Treść snu nie jest najważniejsza.
— Nie rozumiem.
— Mogłaś pić przez sen. Naprawdę pić. Ast zmarszczyła brwi.
— Jeszcze nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi.
— Zastanawiam się, czy to, co przeżyłem ja i Daisy, nie mogło być rzeczywistością. Jeśli zahamowano ruch kosmolotu, jeśli dostarczono nam paliwa… Tym razem jednak odezwał się w Ast duch przekory:
— To drugie mogło być przypadkiem. A Daisy po prostu śniło się to, o czym opowiadałeś. Pytasz się Daisy, co było w głębi owej sali? Nie chcesz jej nic sugerować? Nonsens. Gdyby pamiętała dobrze szczegóły naszej rozmowy, nie potrzebowałaby przypominać sobie snu, aby odpowiedzieć na twe pytanie. Chodziło ci o to, że tam widziałeś takie same klosze? Czy tak?
Szu skinął głową.
— Tak. Prawda. Mówiłem już rano o tych kloszach. Ale chodziło mi o to, kogo Daisy spostrzegła w jednym z tych kloszy.
— No, kogo by mogła dostrzec? Oczywiście — Zoe.
— Właśnie chodzi o to, że nie Zoe.
— A więc kogo? Kogo? — nacierała Ast.
— Powinna widzieć mnie. Wówczas nasze sny byłyby się wzajemnie uzupełniały. Bo ja widziałem Daisy. Pod kloszem, obok którego przebiega gruby, migocący światłem przewód. Rozumiecie teraz?
— No i cóż z tego? Daisy nic nie pamięta. Nie potwierdza twego snu. Bo ona śniła tylko pod wpływem tego, co mówiłeś rano.
— A ów przewód obok klosza?
— To może być zbieg okoliczności. Sugestia.
— Ale przecież nie czuję dotąd pragnienia! Czy można to tłumaczyć inaczej niż tym że piliśmy naprawdę? Zapanowało milczenie.
— Twoja hipoteza, Szu, jest z pewnego względu bardzo nieprawdopodobna — odezwa-łam się po chwili. — Przed utratą przytomności, bo powiedzmy sobie szczerze, to nie było zaśnięcie, lecz zemdlenie z wyczerpania, Toliman znajdował się najwyżej dziesięć stopni nad horyzontem. Pamiętam dobrze. Gdy obudziłam się, zachodził za horyzont. Spójrzcie na zegarki. Przecież nasz sen mógł trwać zaledwie dwadzieścia minut.
— Nawet krócej — podchwyciła Ast. — Najwyżej sześć, osiem minut. Patrzyłam na zegarek niemal do końca. Wydawało mi się, że na coś czekam, że noc przyniesie nam ratunek.
— I zdaje się… przyniosła — powiedział cicho Szu.
— Czyż możliwe — zapalała się Ast — że w ciągu ośmiu minut owi niewidzialni mieszkańcy przenieśli nas do swego laboratorium, zdjęli z nas skafandry, ubrania, i to zdjęli bez rozcinania? Umieścili pod owymi kloszami, napoili, ubrali, przewieźli z powrotem na to miejsce i ułożyli w takich samych pozycjach jak poprzednio? To zupełnie niemożliwe!
Читать дальше