— Nie kpij. Powiedz, mogli tu być przed nami ludzie?
— Jeśli istniała Atlantyda… — zaczął Har.
— Ach, do licha, bądźże poważny! — przerwał mu Igen. — Daj spokój mitom.
— Pozostaje zatem jedna możliwość: że w ciągu paru lat — po starcie naszego „Cyklopa” zbudowano statek rozwijający szybkość podświetlną i wyprzedzono nas.
— Gadasz jak mózg elektronowy!
— Tak logicznie? — ucieszył się Har.
— Nie. Tak wykrętnie — powiedział Igen. — To nie są wytwory ziemskiej cywilizacji, wszystko to, co tu zastaliśmy. W postępie technicznym obowiązuje jakaś ciągłość i nigdy nie zmienia się wszystko naraz, i to na przestrzeni kilku zaledwie lat.
— Wobec tego — odparł Har — nie pozostaje nam nic innego, jak tylko przyjąć, że były tu przed nami człekokształtne i człekopodobne istoty z innej planety!
Igen westchnął ciężko i spojrzał z rozdrażnieniem na Hara, jakby to on, historyk, winien był, że sprawa się gmatwa.
— Pytia delficka — powiedział — z dyplomem doktora nauk historycznych. Mógłbyś wymyślić coś rozsądniejszego…
Mówiąc to zwrócił się ku wyjściu. Nie zdążywszy w porę schylić się w niskich drzwiach, uderzył się w głowę.
— Heureka! — zawołał, zawracając ku pozostałym. — To nie mogły być żadne istoty człekopodobne! Po co miałyby sobie utrudniać życie robiąc tak niskie drzwi?!
— Genialne! — roześmiał się Har. — Stuknięcie w głowę, choć metoda to przestarzała, do dziś pomaga w wyciąganiu rozsądnych wniosków. Spróbuj raz jeszcze stuknąć głową w ścianę. Może wyjaśnisz wówczas, co tu robi ten z brodą?
— Ten? — odciął się Igen, wskazując brodę Adlera. — Najwyraźniej kpi sobie z poważnych zagadnień naukowych!
— Nie z tą brodą! — sprostował Har.
— Tamten w skrzyni? On kpi generalnie z nas wszystkich… — Max w zamyśleniu spróbował podrapać się za uchem poprzez hełm.
Do bazy powrócili „Perseuszem”, jedną z małych rakiet transportowych. Okazało się bowiem, że przy jej to pomocy Max wypenetrował miejsce, w którym „uciekinierzy” pozostawili drugi pełzak.
Zaczęło się od tego, że grupa badająca przyczynę zamilknięcia stacji automatycznych, posuwając się wszystkimi pojazdami w tyralierze za linią sunących naprzód samopasów, dotarła do nich i stwierdziła brak trzeciego i czwartego automatu. W miejscu gdzie powinny one były się znajdować w chwili zamilknięcia ich nadajników, nie stwierdzono żadnych podejrzanych śladów… Automaty zniknęły, jakby wyparowały nagle, nie pozostawiając po sobie absolutnie nic.
Pozostałe cztery „samopasy” szły sprawnie i bez przeszkód, a po osiągnięciu wyznaczonej uprzednio odległości rozpoczęły powrót. Nieznana siła nie objawiła się…
— Pożeraczowi bolotów, który grasuje na zachód od bazy, nasze automaty musiały poważnie zaszkodzić, jeśli po ich połknięciu nie miał apetytu na dalsze — zakonkludował Ted, gdy wraz z Ewą składali dowódcy raport o eskapadzie.
— Dowcipami mnie nie zagadasz! — pogroził mu Atros. — Wasze przypadkowe odkrycie, choć rzeczywiście pasjonujące, nie okupuje winy i nie usprawiedliwia ryzykownych poczynań. Ewa jest w znacznym stopniu usprawiedliwiona, choć powinna była zastosować się do decyzji automatu: gdyby zawiadomiła mnie, decyzja moja nie odbiegłaby jednak od tego, co Ewa uczyniła instynktownie. Ona była najbliżej miejsca wypadku. Żeby nie konieczność uzyskania pewnych informacji i związana z tym konieczność nawiązania łączności z bazą przed zapowiedzianym terminem, udałoby się wam, być może, powrócić i uruchomić zasilanie bazy… Stało się jednak inaczej. Milczenie bazy wywołało zupełnie zrozumiały niepokój: byliśmy przecież wszyscy pod wrażeniem zniknięcia stacji automatycznych. Dlatego też uderzyliśmy na alarm. Straciliśmy przez was niepotrzebnie sporo cennego czasu. Chcielibyśmy teraz przy waszej pomocy czas ten w jakiś sposób odrobić! Z Tedem porozmawiam jeszcze przy okazji.
— Wpadliśmy… — powiedział ze smutkiem Ted, kiedy Atros wyszedł. — Najgorzej zaś, że i ty przeze mnie musisz ponosić konsekwencje.
— Wiesz przecież, że nie zależy mi na udziale w wyprawach badawczych — powiedziała z przekąsem. — Według ciebie nic mnie nie obchodzi odkrywanie tajemnic obcych planet…
— Wcale już tak nie myślę! — zapewnił skwapliwie.
— Ach, jakże się niezmiernie z tego cieszę! — wyrecytowała cierpko i odwróciwszy się na pięcie, wyszła krokiem dostojnym i z wysoko zadartym nosem. W drzwiach odwróciła się jeszcze i pokazała mu język.
Ted z ciężkim westchnieniem zagłębił się w lekturze, którą mu w niewiadomym celu polecił przeczytać Har Adler. Była to jakaś praca na temat socjologii społeczeństw ziemskich i Ted nie potrafił sobie wyjaśnić, po co ma to właśnie teraz pakować do głowy, zamiast brać z innymi udział w badaniach.
Następnego dnia, gdy siedział znów nad czytnikiem, zły na siebie i wszystko dokoła, w kieszeni kombinezonu zadźwięczał sygnał przyzewowy. Wołał go dowódca.
„Lon, Mais i Sella ruszyli wczoraj do Starej Bazy. Grupa ojca bada brzeg oceanu — kalkulował Ted, wlokąc się korytarzem. — Grupa Geona dziś wyrusza na drugą półkulę… O ile dobrze pamiętam, według planu pracy pozostaje jeszcze tylko stanowisko kontroli i opracowania danych oraz obserwatorium astrofizyczne. Jedno i drugie na miejscu, w bazie, i okropnie nudne”.
Nie miał wątpliwości, że wraz z nową porcją pouczeń i uwag na temat konieczności przestrzegania wymogów dyscypliny kosmonautycznej otrzyma teraz najpodlejszą — jego zdaniem — pracę w bazie. Zdziwił się obecnością u dowódcy czterech jeszcze osób: Hara, Maxa, Ewy i Wery. Po co aż tyle osób ma asystować przy niechlubnym akcie karania? Usiadł na brzegu fotela. Dowódca nawet głowy nie uniósł sponad rozłożonych na stole arkuszy fotogramów, jakby zupełnie nie zauważył wkroczenia delikwenta.
Ted badał ukradkiem twarze siedzących, nie patrzyli jednak w jego kierunku. Drzwi otworzyły się i wszedł Adam. Wtedy dopiero dowódca podniósł głowę i ogarnąwszy wzrokiem zebranych, powiedział:
— Możemy zaczynać, załoga w komplecie. Na wczorajszym posiedzeniu dowództwo ustaliło taki właśnie skład ekipy, która pod nazwą grupy Flora wyruszy jutro na pierwszą planetę układu.
Tej możliwości Ted nie brał nawet pod uwagę. Zaskoczony kompletnie zrobił taką minę, że obserwujący go spod oka Har skrzywił się w uśmiechu rozbawienia.
— Grupą dowodzi Har Adler, a w czasie lotu w obie strony — Max Bodin, jako pilot „Suma”. Start nastąpi za dwadzieścia godzin. Szczegółowe zadania zostana omówione przez Hara w czasie lotu. Ograniczę się więc do kilku uwag. Najpierw do Teda. Nie będę roztrząsał po raz drugi wiadomej sprawy. Nie chciałbym jednak, abyś pomyślał, że twój udział w interesującej cię, o ile wiem, wyprawie na Florę stanowi jakieś wyróżnienie czy wyraz uznania. Zaliczenie zarówno Teda, jak i Ewy do składu ekipy nastąpiło na umotywowany wniosek Hara, który przyjął na siebie odpowiedzialność za całą załogę. Pozostali uczestnicy zostali zakwalifikowani także po rozpatrzeniu szeregu kandydatur. W skład załogi wchodzi biolog, lekarz, pilot-inżynier oraz historyk-socjolog. Wynika stąd, że nastawiamy się głównie na badanie stanu biologicznego planety. Trudno nam rozproszyć wysiłki w celu wszechstronniejszego badania obu planet. O Orfie wiemy na pewno, że nie jest zamieszkała przez istoty rozumne, i to upoważnia nas do przygotowania jej na przyjęcie następnej ziemskiej ekspedycji. Tu też przeprowadzimy wszechstronne badania geologiczno-poszukiwawcze w celu oszacowania zasobów mineralnych, z których skorzystają nasi następcy. Co do Flory zaistniało przypuszczenie, iż może ona być kolebką wysoko rozwiniętych, a może nawet rozumnych organizmów. Zmusza nas to do zachowania pewnych środków ostrożności, do wykazania dyplomatycznego taktu i do ograniczenia — przynajmniej w ramach tej wyprawy — naszych prac na Florze. Głównym zadaniem waszym jest więc stwierdzenie, do jakiego stopnia słuszne są nasze hipotezy na temat życia na tej planecie.
Читать дальше