Poszukał oczyma Ewy, jakby od niej wyglądając pomocy. Nie było jej przy stole. Wymknął się na korytarz.
Na korytarzu było pusto. Ted zajrzał do pomieszczenia, gdzie wszyscy pozostawili skafandry. Przeliczył leżące wzdłuż ściany kuliste hełmy. Brakowało jednego.
Szybko wciągnął kombinezon, założył hełm i poszedł w kierunku windy. Gdy wyszedł na powierzchnię, w pierwszej chwili nie widział nic, oślepiony jeszcze jaskrawą bielą wewnętrznych świateł. Po chwili dopiero mógł dostrzec, że niebo nie jest czarne. Jak przez rzednącą mgłę przezierały gwiazdy — początkowo tylko te jaśniejsze, potem coraz więcej drobnych, słabych punkcików. Jasne pasmo Drogi Mlecznej niknęło za bliskimi skałami ścian wąwozu.
Ted rozejrzał się, obszedł dokoła sześcienny blok i już włączył nadajnik osobisty, by zawołać Ewę, gdy odnalazł ją — ciemniejszą plamę na tle skały. Siedziała oparta plecami o kamień, dłońmi obejmując podkurczone kolana. Głowę miała przechyloną do tyłu, — jakby patrzyła w niebo. Dostrzegł jednak, że ma zamknięte oczy.
— Co tutaj robisz? — zapytał cicho.
— Czekam na ciebie — powiedziała, nie otwierając oczu.
— Jak to?
— Wiedziałam, że przyjdziesz. Usiądź.
Ted przysiadł obok niej, ramiona ich stykały się. Mimo woli uniósł głowę w ten sam, co ona, sposób i przez chwilę patrzył w roje gwiazd, odnajdując urojone kontury gwiazdozbiorów.
— Ile ich jest… — powiedział na wpół do siebie. — Tych, które widać bez przyrządów optycznych, jest chyba paręset tysięcy…
— Mylisz się — powiedziała Ewa niespodziewanie rzeczowym tonem. — Nieuzbrojonym okiem widać z Ziemi najwyżej trzy tysiące gwiazd. Tu jest nieco gęstsza optycznie atmosfera, więcej aerozoli i pyłu, widać więc jeszcze mniej. Spróbuj zresztą policzyć. Ty lubisz liczyć.
— Wierzę na słowo! — roześmiał się. — Jeśli chodzi o to, co widać z Ziemi, całkowicie polegam na twoich informacjach.
Milczeli długo, ona z przymkniętymi powiekami, on — szukając wciąż czegoś na niebie.
— Ono jest tam… Widzę je. Niedaleko tej jasnej, białej gwiazdy. Wygląda dość nikle wśród tych wszystkich karłów i olbrzymów nieba. To nasze Słońce.
Ewa otworzyła oczy.
— Ta jasna gwiazda obok to Fomalhaut — ciągnął Ted. — A tuż koło Słońca, prawie na przedłużeniu tego kierunku, powinna być ta maleńka, niedostrzegalna stąd Lacaile 9352. Har mówił, że była ona brana pod uwagę jako ewentualny cel wyprawy „Cyklopa”. Niewiele brakowało, a siedzielibyśmy teraz na jednej z jej planet i patrzyli na Słońce z przeciwnej strony!
— Te trzy gwiazdy leżą prawie na jednej prostej w przestrzeni — odezwała się Ewa. — Fomalhaut także niewiele od tej linii odbiega. Lecąc z Fomalhaut tutaj, nie sposób po prostu ominąć Lacaile 9352 i Słońca.
— Sądzisz, że Kosmici odbyli taki… rajd gwiazdowy?
— To nie mój pomysł. Atros mówił o tym kilka dni temu. Możliwe, że przybyli stamtąd albo z jeszcze dalszych głębi Galaktyki. Trudno ustalić, czy wracali tą samą drogą, czy zmienili kurs. Na przedłużeniu tej linii prostej nie leży żadna bliska gwiazda. Może zboczyli w stronę Sześćdziesiątej Pierwszej Łabędzia albo w zupełnie inną stronę. Istnieją przypuszczenia, że musieli co pewien czas uzupełniać zapas materii napędowej, lądując na planetach. Pokonanie w jednym etapie odległości przekraczającej dwadzieścia kilka lat światła nawet dla nich byłoby trudne.
— Musieli być bardzo długowieczni albo… posiadali statek o szybkości podświetlnej… Gdy wrócili do siebie, zastali na pewno zupełnie nowy świat!
— My także zastaniemy nowy… — powiedziała Ewa.
Ted pokiwał głową. Ona to przynajmniej wie, dokąd przybędzie. Ale on? Cóż z tego, że wbito mu do głowy pewną ilość wiedzy o Ziemi — to były tylko mgliste pojęcia. Ale jak żyć, jak wrosnąć w ten nowy i prawie obcy świat?
— Jesteśmy niemożliwi — powiedział nagle. — Jeśli tylko zaczniemy o czymś mówić, to zaraz zjeżdżamy na tematy kosmiczne. Nie chciałem o tym myśleć, wyszedłem za tobą, by się trochę od tego oderwać… Chciałem mówić o zupełnie innych rzeczach…
— O czym? — spytała, patrząc w bok.
— O nas, o Ziemi, o powrocie… Chciałem cię prosić o coś. Przecież ja czuję się teraz po prostu tak, jakbym miał lecieć odkrywać nową, trzecią z kolei planetę! Nie wiem, czy potrafię sobie z tym poradzić. Proszę, pomóż mi. Ty lepiej ją znasz…
Spojrzała na niego, potem poszukała jego dłoni ł uścisnęła ją mocno. Spojrzenia ich spotkały się na chwilę, potem pobiegły równocześnie ku niebu.
— Dobrze — powiedziała Ewa. — Pod warunkiem, że na Ziemi pójdziemy razem na ryby i na wycieczkę w góry, z plecakami, ale bez aparatów lotnych, i do muzeów, i nad morze, na słoneczną plażę, i… i w ogóle wszędzie…
Potakiwał głową, zgadzając się na wszystkie warunki.
— A poza tym — dodała — nie będziesz sobie ze mnie kpił i nazywał mnie dzieckiem dlatego tylko, że staram się być bardziej ziemską niż kosmiczną dziewczyną…
— Obiecuję! — powiedział uroczyście unosząc prawą dłoń.
— I jeszcze jedno — ciągnęła, sięgając do kieszeni skafandra. — Ktoś tu dopomina się o satysfakcję.
W wyciągniętej dłoni trzymała maleńkiego, pluszowego misia.
— On jest mały, ale honorowy. Został bardzo nieuprzejmie potraktowany i musisz go przeprosić.
— Ależ on jest przeuroczy! — zawołał Ted. — Jakże mogłem źle się o nim wyrazić! Przepraszam cię, misiu — wyrecytował uroczyście i pogłaskał palcem kosmate futerko.
— Powiem ci w sekrecie, że jeśli chcesz, by cię polubił, musisz mu podarować duży plaster miodu. Jedynie to ma dla niego niezaprzeczalną wartość. W jego świecie obowiązuje inna skala wartości…
— Niestety… — zakłopotał się Ted. — Nasz genialny Tai nie hoduje pszczół. Ale po powrocie niedźwiadek dostanie swoje.
— Teraz to on mówi, że bardzo cię lubi. — Ewa posadziła misia na kamieniu obok siebie.
Znów w milczeniu spoglądali w stronę niepozornej gwiazdki, która była mimo odległości i c h gwiazdą, choć nie zawsze o tym pamiętali.
— Kiedy będziemy tam i usiądziemy jak teraz, by patrzeć w niebo — powiedział Ted — będzie ono wyglądało zupełnie identycznie. Odległość ośmiu lat światła nic prawie nie znaczy w bezmiarze Galaktyki. Tylko gdy spojrzymy w kierunku gwiazdozbioru Ryby Południowej, obok jasnej Fomalhaut nie będzie tej jednej małej gwiazdki…
Spojrzał na Ewę. Ona już od dłuższej chwili patrzyła na niego z uśmiechem. Objął ją mocno i chciał pocałować, ale tylko przejrzyste kule hełmów zderzyły się dźwięcznie.
— Tam nie będziemy musieli już nosić tych okropnych hełmów! — powiedział ze złością Ted.
— Bardzo mnie to cieszy! — powiedziała szczerze.
Pluszowy miś — jedyny świadek tej sceny — zamruczał z zadowoleniem i aprobatą, ale tak cicho, że nie mogli tego usłyszeć…