– A niech mnie Szwaby w dupę pocałują! – Kaśka wydęła wargi. – Ale dobrze, że zaszłaś, bo już myślałam, że po tobie. Po wojnie wracaj tu koniecznie. Stęskniłam się za tobą. Czekaj, do czytania ci jeszcze coś dam. – Wyciągnęła spod poduszki opasły wolumin. – Fajna książka, na pewno ci się spodoba. Tylko po wojnie do szkoły oddaj, bo to ich. Zwinęłam z furmanki, jak Niemcy wywozili szkolną bibliotekę do spalenia – pochwaliła się.
Ucałowały się, uściskały i Rachela wyszła w deszcz. Pożydowskie domy stały ciemne i wyglądały jak martwe. Namacała w kieszeni klucz do tylnej furtki na dziedziniec domu Bergerów. Zawahała się. Bała się kusić los, ale wspomnienie szafy w pokoju Estery nie dawało jej spokoju. Tyle dobra tam zostało. Ciepła koszula nocna, plisowane spódnice, pończoszki, jedwabne halki... Gdy jednak dotarła do furtki, zobaczyła, że żaden klucz nie będzie potrzebny, bo zamek wyłamano. Prześlizgnęła się obok pustych stajni. Na bruku dziedzińca leżały połamane meble. Zrozumiała, że nie ma tu już czego szukać. To, czego nie zrabowali Niemcy, przywłaszczyli sobie zapewne miejscowi szabrownicy. Być może Bergerowie mieli jeszcze jakieś skarby zakopane w piwnicach albo zamurowane w ścianach, ale nie miała zielonego pojęcia, gdzie ich szukać.
Wojna kiedyś się skończy, pomyślała. Co będzie ze mną? Bergerowa, nawet jeśli przeżyje, to nie przyjmie mnie z powrotem na służbę. Będzie pamiętała, że uciekłam... A może nie będzie o to zła? Może nie skojarzyć, że znikłam z domu przed świtem. Pomyśli, że umknęłam, gdy przyszli po wszystkich. Jeśli oboje zginą, może synowie wrócą i ponownie rozkręcą interes? Bo pieniądze faktycznie gdzieś tu mogą być... Pobyt w Sowietach pewnie wyleczy ich z jakichkolwiek komunistycznych ciągotek. Ale u nich nie chciałabym pracować! A może wrócą Bergerowie, a synowie przepadli na zawsze? I tak może być. Zobaczymy.
Zawróciła na uliczkę i przez posesję Iwaszki przemknęła się na pola. Deszcz padał i padał, w ciemności z trudem odnajdowała drogę, ale jednocześnie czuła się bezpiecznie, ukryta za kotarą kropel wody. W taką pogodę nikt nie będzie się włóczył po polach i lesie. Do rana ulewa zatrze wszelkie ślady.
Wieści przekazane przez przyjaciółkę też nastroiły ją – no, może nie zupełnie pozytywnie, ale jakoś tam w głębi duszy ucieszyła się, że wir śmierci szalejący po okolicy pochłonął także oprawców... Rzęsista ulewa znowu przemoczyła ją na wylot. Długo błądziła przemarznięta po lesie, nie mogąc w ciemności znaleźć kryjówki. Wreszcie trafiła. Wślizgnęła się na dół i zamknęła za sobą właz. Zapaliła świecę. W bunkrze było zimno, ale i tak zacisznie w porównaniu z przenikliwym ziąbem na zewnątrz. Czuła, że naprawdę wróciła do domu. Dotknęła mezuzy.
– Niech Bóg chroni moje wyjścia i powroty... – szepnęła słowa modlitwy.
Spokojnie napaliła w kozie. W taką pogodę nikt nie będzie łaził po lesie, zwłaszcza że zezowaty leśniczy nie żyje. Upłynie trochę czasu, zanim przyślą kogoś nowego. Ściągnęła przemoczone ubranie. Zdmuchnęła świecę, poblask żaru z paleniska musiał wystarczyć. Zawinęła mokre włosy w ręcznik. Kucnęła całkiem nago przed piecykiem, pozwoliła, aby ciepło przeniknęło ją na wylot. Rozwiesiła kołdry i koce – niech też się nagrzeją.
Znowu zostałam sama, pomyślała. Z jedną tylko przyjaciółką, ale ona jest daleko... Nie mam z kim pogadać.
Do tej pory trzymała się jakoś, ale teraz żal wziął górę. Długo łkała, patrząc, jak do popielnika spadają gasnące iskierki. Wreszcie trochę się uspokoiła... Umyła twarz lodowatą wodą z wiaderka. Ubrała się w suche rzeczy. Potem rozwinęła pakunek od Kaśki. Poza chlebem, cebulami, orzechami były w nim jeszcze suchary, trzy laski kiełbasy, woreczek kaszy. Znalazła też kilka cukierków i dziesięć świeczek. Książka? Na szczęście zawinięta w kilka warstw nawoskowanego papieru śniadaniowego nie zamokła.
– Wincenty Januszewski, „Dookoła Morza Śródziemnego” – przeczytała na stronie tytułowej.
Grubachny wolumin, ponad pięćset stron. Przekartkowała. W tekście zamieszczono ogromną liczbę zdjęć i rysunków. Maroko, Egipt, Palestyna, Turcja, Grecja... Będzie co czytać i oglądać przez wiele dni.
Zasnęła w cieple i z pełnym żołądkiem. Z miłą świadomością, że ma na świecie choć jedną bratnią duszę, że oprawcy zostali ukarani. I tylko dojmujący smutek po stracie towarzysza napełniał jej duszę ciężką melancholią.
*
Ostatnie dni listopada mijały leniwe i smutne. Racheli jeszcze kilka razy zbierało się na płacz... Próbowała robić na drutach i szydełkiem, ale bardzo szybko skończył się zapas włóczki. Skarpetki wyszły przez to dziwne. Ani krótkie, ani długie, sięgały do pół łydki. Podczytywała po trochu Januszewskiego. Dawkowała lekturę oszczędnie, by starczyło przyjemności na dłużej. Starała się zapamiętać jak najwięcej informacji.
Tego dnia zasiedziała się nad książką do późna. Czytała właśnie przy stole, gdy nieoczekiwanie zachrobotała klapa włazu. Dziewczyna jednym ruchem porwała laskę, przekręciła mosiężny pierścień i wydobyła klingę. W korytarzyku stał jakiś nieznajomy, zarośnięty mężczyzna. Przestraszyła się tak, że nie była w stanie wydobyć głosu. Przybysz patrzył na nią, jakby zaskoczony. I naraz ona też go poznała.
– Pan Stefan! – wykrztusiła.
– Czekaj, przecież znam cię, mała... Ty chyba jesteś służącą pana Bergera... Miriam?
– Rachela... – wyszeptała. – Miriam to była podkuchenna u Erlebauma.
Opuściła broń. Gość usiadł ciężko na zydlu.
– Czy wiesz, gdzie jest mój syn, Fryderyk? – zapytał. – Co się z nim stało? To jego kryjówka.
– Wiem, przygarnął mnie, gdy musiałam uciekać z miasteczka. On... Ja nie wiem, jak to powiedzieć... – zacięła się. – Choć może pan... Z tego, co mówił, wy...
Umilkła i milczała bezradnie. Gość odezwał się pierwszy.
– W czasie ostatniej pełni po raz pierwszy zmienił się w wilka?
Spojrzała na niego dziko, a potem z wysiłkiem skinęła głową. Westchnął ciężko.
– I od tamtej pory przepadł bez wieści?
Ponownie przytaknęła. Milczał długo, a potem wyjął z kieszeni fajkę. Nabił ją tytoniem i odpalił zręcznie od lampy naftowej. Zaciągnął się i na chwilę znikł, otoczony kłębem dymu.
– Przygotowałem tę kryjówkę jeszcze przed wojną – powiedział wreszcie. – Czułem, że idzie wielka burza i że bezpieczne schronienie może okazać się niezbędne. Myślałem, że w najgorszym wypadku znajdę go tutaj...
– Czy on... – zaczęła i zacięła się.
– Lykantropia to u nas skaza rodzinna. Fryderyk już w chwili narodzin miał wykształcone zęby, więc podejrzewałem, że jest mu to pisane.
– Jesteście wilkołakami?
– Tak. Nie wszyscy w naszej rodzinie posiadają tę cechę. Zazwyczaj jeden, czasem dwóch w każdym pokoleniu. Żyjemy jak zwykli ludzie aż do pełni księżyca. Wtedy następuje przemiana. Czasem trwa dzień, czasem trzy dni, a potem wraca się do ludzkiej postaci. Jest tylko jeden problem... Gdy się zmieniamy, tracimy wiele ludzkiego rozsądku. Co gorsza, złość i nienawiść nie tylko zostają, ale też nie ma tego wszystkiego, co je hamuje. I może być nieszczęście.
– Nic mi nie zrobił...
– Tobie nie. Ale najwyraźniej gdy stał się wilkiem, zagryzł Kurtza, kilku żandarmów i leśniczego. Gdy tylko o tym usłyszałem, domyśliłem się, że to on. Nie przeczę, należało się bydlakom. Ale mój syn skosztował ludzkiej krwi... Wtedy... wtedy nie ma już odwrotu. To złamanie pewnej zasady, wybór między dwiema rzeczywistościami. Opowiedzenie się po jednej stronie.
Читать дальше