Stanisław Lem - Eden
Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Eden» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Eden
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Eden: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Eden»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Eden — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Eden», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Doktor wstał, chwytając się liny. Nieśli kamerę we trzech, ostrożnie, jak skarb.
– Myślisz, że się udały? - spytał Chemik Inżyniera.
– Przynajmniej część. Trochę taśmy mogło się prześwietlić. Przekonamy się na statku. Ostatecznie zawsze można tu wrócić.
Załadowali kamerę, szpule i statywy do środka i raz jeszcze wrócili na skraj urwiska. Teraz dopiero spostrzegli, że na wschodzie brzeg jeziora spiętrza się stromo, przechodząc w głębi krajobrazu w nieregularny, skalny mur, na szczytach oświetlony ostatnim różowym odblaskiem. Nad nim, daleko, biła w błękit z pierwszymi gwiazdami brunatna kolumna dymu - jej grzybiasto wypuszczony szczyt trwał chwilę nieruchomo i zapadł się poza górską barierę, znikając im z oczu.
– A, to tam jest ta dolina - zawołał Chemik do Doktora. Znowu spojrzeli w dół. Korowody białych i zielonkawych iskier pełzły powoli w różne strony wzdłuż brzegów jeziora, zakręcały, zlewały się w pełgające nierówno strumyczki, miejscami gasły, pojawiały się inne, większe, powoli robiło się tam coraz ciemniej i liczba świateł rosła. Nad nimi szumiał spokojnie wysoki gąszcz, całkiem czarny, odwrócili się niechętnie, tak piękny był widok, unieśli w oczach obraz jeziora z odbiciem silnych, mlecznych gwiazd.
Podchodząc po ilastym dnie przecinki, Doktor spytał Chemika:
– Co widziałeś?
Ten uśmiechnął się ze zmieszaniem.
– Nic. Nie myślałem w ogóle o tym, co widzę - starałem się tylko cały czas utrzymać ostrość, a Henryk tak szybko jechał w jedną i drugą stronę, że w ogóle w niczym nie mogłem się zorientować.
– To nie szkodzi - powiedział Inżynier i oparł się na wyziębłym pancerzu Obrońcy - robiliśmy dwieście zdjęć na sekundę, wszystko, co tam było, zobaczymy po wywołaniu - a teraz wracamy!
– Zupełnie sielska wyprawa - mruknął Doktor. Wspięli się na górę. Inżynier przesunął przezierniki teleekranu w tył i włączył wsteczny bieg. Jakiś czas jechali pod górę, cofając się, w szerszym miejscu nawrócili i pomknęli już prosto na północ.
– Nie będziemy wracać tą samą drogą - powiedział Inżynier - nałożylibyśmy niepotrzebnie ze sto kilometrów. Pociągnę przecinka, jak długo się da, i będziemy na miejscu za dwie godziny.
XI
Droga kręciła. Pochyłość była nieco mniejsza, ściany gąszczu zaciskały niekiedy Obrońcę, słyszeli uderzenia łodyg o szklistą obudowę wieżyczki, od czasu do czasu groniasty strąk spadał na kolana Chemika czy Doktora. Ten ostatni podniósł nie rozwiniętą kiść do nosa - i zdziwił się.
– To ma bardzo miły zapach - powiedział.
Byli w doskonałych humorach. Roziskrzone niebo nabierało plastyczności i głębi, wąż Drogi Mlecznej tlał bryłowato, powiewy wiatru przeczesywały gęstwinę ze słabym szelestem, Obrońca toczył się miękko, wydając ledwo słyszalne śpiewne mruczenie.
– Ciekawa rzecz, że na Edenie nie ma żadnych macek - zauważył Doktor. - We wszystkich książkach, jakie kiedykolwiek czytałem, na innych planetach jest zawsze pełno macek, które się wiją i duszą.
– A ich mieszkańcy mają po sześć palców - dodał Chemik. - Prawie zawsze sześć. Nie wiesz przypadkiem, czemu?
– Sześć - to liczba mistyczna - odparł Doktor. - Dwa razy trzy jest sześć, a do trzech razy sztuka.
– Przestań pleść, bo zgubię drogę - powiedział Inżynier, który siedział wyżej. Nie mógł się wciąż zdecydować, żeby włączyć światła, chociaż prawie nic już nie widział, ale noc była niezwykle piękna, a wiedział, że wrażenie to pryśnie, gdy zapali reflektory. Na radar także nie chciało mu się jechać - pierwej musiałby zamknąć wieżyczkę. Ledwo dostrzegał własne ręce na sterze, tylko wskaźniki i zegary na tablicach przed nim i niżej, w głębi pojazdu, tlały bladym seledynem i różem, a strzałki wskaźników atomowych drgały delikatnie pomarańczowymi gwiazdkami.
– Czy możesz połączyć się z rakietą? - spytał Doktor.
– Nie - powiedział Inżynier. - Tutaj nie ma strefy Heaviside'a - a właściwie jest, ale dziurawa jak rzeszoto. Mowy nie ma o łączności na krótkich falach, a na zainstalowanie innego nadajnika nie mieliśmy czasu. Wiesz przecież.
Niebawem gąsienice zagrzechotały, wóz zakołysał się, Inżynier włączył na chwilę światła i zobaczył, że jadą po głazach, białych, zaokrąglonych, a wysoko nad zaroślami zamajaczyły fantastyczne kształty wapiennych iglic. Jechali wyschłym dnem wąwozu.
To mu się trochę nie spodobało, bo nie wiedział, dokąd ich ta droga zaprowadzi, a tak stromych ścian nie sforsowałby nawet Obrońca. Jechali dalej, kamieni było coraz więcej, zarośla stały już pojedynczymi kępami, czarne, w światłach reflektorów, droga wiła się, szła najpierw pod górę, potem prawie po równym, skałki z jednej strony stały się niższe, wreszcie znikły całkiem i znaleźli się na łagodnie pochylonej łące, u góry obramionej wapiennymi progami; szły od nich niewielkie, piarżyste żlebiki. Między głazami wiły się przy ziemi długie, zielonosrebrne w świetle, kręte łodygi.
Już koło kwadransa jechali z nadmiernym północnowschodnim odchyleniem i czas było wracać na właściwy kierunek, ale nie pozwalała na to wapienna grzęda, wzdłuż której sunął Obrońca.
– Mieliśmy jednak szczęście - ni stąd, ni zowąd powiedział Chemik - mogliśmy spaść choćby do jeziora albo trafić na skały - wątpię, czybyśmy się wykaraskali.
– To racja - odparł Inżynier i dodał - czekajcie no…
Drogę zagradzało coś kosmatego, jak gdyby siatka z długimi, włosianymi frędzlami. Obrońca podjechał wolno do tej przegrody, utknął w niej przodem, Inżynier nacisnął łagodnie akcelerator i z cichym szarpnięciem dziwaczna sieć rozdarła się i znikła, wgnieciona w grunt gąsienicami. Światła wychwyciły z mroku wysokie, czarne kształty, cały ich las, jakby skamieniałego wojska w rozwiniętym szyku, pojawił się przed maszyną, omal nie najechali na spiczasty postument. Zapłonął wielki, środkowy reflektor, liznął czarną kolumnę, pojechał po niej w górę.
Był to nadludzkiej wielkości posąg, w którym, przy pewnym wysiłku, można było rozpoznać tors dubelta - tylko mały jego tors, powiększony do ogromnych rozmiarów. Miał skrzyżowane, w górę wzniesione ręce, płaską, prawie zaklęsła twarz z czterema regularnymi jamami, więc inną niż te, które znali, i kłonił się w bok, jak gdyby patrzał na nich z wysokości poczwórnymi oczodołami.
Wrażenie było tak wielkie, że długą chwilę nikt się nie odzywał, potem język reflektora opuścił posąg, śmignął poziomo w głąb ciemności, uderzając w inne postumenty, jedne wysokie i wąskie, inne niskie, wznosiły się na nich torsy czarne, plamiste, gdzieniegdzie stał mlecznobiały, jakby wyrzeźbiony z kości, wszystkie twarze miały czworo oczu, niektóre były dziwnie zdeformowane, jakby obrzękłe, z ogromnym wałem czoła, a jeszcze dalej, chyba o dwieście metrów od miejsca, w którym zatrzymał się Obrońca, biegł mur, wystawały zeń w górę rozłożone, splecione albo skrzyżowane ręce nadnaturalnej wielkości - wszystkie zdawały się wskazywać rozmaite strony gwiaździstego nieba.
– To… to jakby cmentarz - powiedział Chemik, zniżając głos do szeptu.
Doktor wyłaził już na tylny pancerz, Chemik pospieszył za nim. Inżynier zwrócił stożek reflektora w drugą stronę, tam gdzie przedtem sterczała wapienna bariera - zamiast niej ujrzał rzadki szpaler figur o urzeźbieniu zatartym, jakby spłukanym, były to zawiłe sploty kształtów, w których wzrok gubił się bezsilnie, już, już zdawał się dostrzegać coś znajomego i znowu całość wymykała się zrozumieniu.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Eden»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Eden» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Eden» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.