Stanisław Lem - Eden
Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Eden» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Eden
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Eden: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Eden»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Eden — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Eden», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Na tle ściany wciąż płonącego zagajnika wrak wyglądał jak trzydziestometrowy, rozdeptany pająk - jeden kikut ramienia kopał jeszcze febrycznie ziemię. Spomiędzy kończystych, długich odnóży wystawała rogata bania, teraz otwarta, wyskakiwały z niej srebrne postacie.
Sprawdził odruchowo, czy nikogo nie ma na linii strzału, i nacisnął pedał.
Zagrzmiało. Nowe słońce rozerwało polankę. Odłamki wraka z wyciem i gwizdem leciały na wszystkie strony, pośrodku buchnął słup kipiącej gliny, piasku, zwęglonych, lekkich jak słoma płatów kopciu. Inżynier poczuł nagłą słabość. Czuł, że jeszcze chwila, a porwą go torsje. Lodowaty pot ciekł mu po karku, jak woda zalewał twarz. Zgrabiałą w jednej sekundzie rękę kładł na dźwigniach, kiedy usłyszał krzyk Doktora:
– Zawracaj, słyszysz!! Zawracaj!!
Z gorejącego zapadliska buchał czerwono podświetlony dym, jakby tam, gdzie przedtem stał zagajnik, otworzył się wulkan, kipiąca szlaka ściekała dalej po zboczu, wzniecając płomienie w resztkach powalonej, zmiętej gęstwiny.
– Ależ zawracam - powiedział Inżynier - zawracam… Ale nie ruszał się. Krople potu ściekały mu wciąż po twarzy.
– Co ci jest? - usłyszał, jak z wielkiej dali, głos Doktora, zobaczył nad sobą jego twarz. Potrząsnął głową, otworzył szeroko oczy.
– Co? Nie, nic - wymamrotał. Doktor przecisnął się na powrót do tyłu.
Inżynier włączył silnik. Obrońca drgnął, obrócił się na miejscu - nie słyszeli nic, wszystkie odgłosy pochłaniał szumiący jak ocean, olbrzymi pożar - i popełzł pod górę tą samą drogą, którą zjechał.
Jedyny reflektor - środkowy stracili w zderzeniu - ukazał znów posągi, zwalone na ziemię, przemieszane z martwymi ciałami. Jedne i drugie pokrywał metaliczny, szary nalot. Przejechali między obłomkami dwu białych figur i wykręcili na północ. Obrońca, jak okręt wchodzący w wodę, rozciął i położył na boki chrupiącą pod gąsienicami gęstwę, kilka bladych postaci umknęło panicznie z zasięgu światła, pojechali dalej, z rosnącą szybkością, wozem rzucało na nierównościach, Inżynier oddychał ciężko, coraz: mocniej zaciskał szczęki, żeby nie zasłabnąć, wciąż miał jeszcze w oczach wirujące płaty kopciu - wszystko co pozostało z wyskakujących, srebrnych postaci - otwierał szeroko oczy. W świetle zażółciła się glina, pochyły, wygarbiony stok, Obrońca zadarł łeb i parł w górę, prężne witki chlastały po pancerzu, gąsienice pozgrzytywały na czymś niewidzialnym, mknęli coraz szybciej, raz w górę, raz w dół, teren był poprzecinany małymi wąwozami, przejeżdżali przez kręte parowy, obalali drzewiaste, splątane zarośla, maszyna przeszła jak taran przez zagajnik pajęczastych drzew, ich kolczaste odwłoki bombardowały pancerz bezsilnymi, miękkimi uderzeniami, przeraźliwy był trzask i syk mielonych łodyg i konarów. W tylnych ekranach stała jeszcze łuna pożaru. Powoli mroczniała - na koniec wszędzie zaległa jednakowa ciemność.
XII
Po godzinie mknęli już równiną. Stała czarna, wygwieżdżona noc, coraz rzadsze kępy krzaków przelatywały obok wyjącej miarowo maszyny, nareszcie znikły ostatnie i nie było już nic oprócz długich, łagodnych garbów, które zdawały się ożywać w reflektorze, falowały. Obrońca brał je z impetem, jakby chciał wystrzelić w powietrze, siedzenia huśtały się miękko, wizg gąsienic przypominał zajadły dźwięk świdra wwiercającego się w metal, strzałki zegarów świeciły różowo, pomarańczowo, zielono. Inżynier z twarzą u ekranu szukał światełka rakiety.
To, co przedtem było oczywistością - że wyruszyli bez zapewnienia sobie radiowej łączności - uważał teraz za szaleństwo; spieszyli się, jak gdyby jeszcze jedna czy dwie godziny, niezbędne do zainstalowania innego nadajnika, były bezcenne. Kiedy był już prawie pewien, że minął w ciemności rakietę i jedzie dalej na północ, zobaczył ją - a właściwie dziwacznie rozlany świetlny pęcherz. Obrońca jechał coraz wolniej, srebrem i ogniem zabłysły w jego jedynym reflektorze pochylone ściany. Widok był niezwykły, kiedy lampa błyskowa zapalała się, wielopiętrowa, nie domknięta u szczytu kopuła buchała mrowiem tęcz w szklistych splotach, zwielokrotniony blask oświetlał daleko piaski.
Nie chcąc strzelać, Inżynier skierował tępy, pancerny przód pojazdu na miejsce, w którym otworzył przedtem drogę - ale lustrzany mur przekroczył wyrwę z obu stron, zarósł ją, jedynym śladem przejścia była tylko płyta zamienionego w żużel piasku u podnóża budowli.
Obrońca z biegu taranował mur pełną masą swoich szesnastu tysięcy kilogramów, aż stęknął pancerz. Ściana nie poddała się.
Inżynier wycofał się wolno na dwieście metrów, skierował nitki celownika najniżej, jak mógł, i w chwili, kiedy świetlana bania wyskoczyła z mroków, nacisnął szybko pedał.
Nie czekając, aż otwór o kipiących brzegach ostygnie, ruszył, wieżyczka zawadziła wierzchem, ale materiał, rozmiękły od żaru, poddał się, jednooki Obrońca łypnął w głąb pustego koliska i z zamierającym mruczeniem podjechał do rakiety.
Powitał ich tylko Czarny, który natychmiast zresztą znikł. Nastąpiła konieczna zwłoka - trzeba było oczyścić pancerz z radioaktywnego nalotu, zbadać częstość impulsów otoczenia i wtedy dopiero mogli opuścić ciasne wnętrze maszyny.
Lampa zaświeciła się. Koordynator, który wyszedł jako pierwszy z tunelu, jednym spojrzeniem ogarnął pokryty czarnymi plamami przód Obrońcy, wgniecenia w miejscu dwu reflektorów, blade, zapadnięte twarze wracających i powiedział:
– Biliście się.
– Tak - odparł Doktor.
– Zejdźcie na dół. Jest jeszcze 0,9 rentgena na minutę. Czarny zostanie tutaj.
Nikt więcej się nie odezwał. Schodzili tunelem, Inżynier zauważył drugi, mniejszy automat, który łączył przewody w przejściu do maszynowni, ale nawet nad nim nie przystanął. W bibliotece paliły się światła, na małym stole stały aluminiowe talerze, leżały nakrycia, pośrodku stała flaszka wina. Koordynator, stojąc, powiedział:
– To miała być taka - uroczystość, bo automaty przejrzały rozrząd grawimetryczny - jest cały… Główny stos na rozruchu. Jeżeli postawimy rakietę, będzie można startować. Mówcie teraz.
Przez chwilę panowało milczenie. Doktor spojrzał na Inżyniera, zrozumiał nagle i odezwał się:
– Miałeś rację. Na zachód rzeczywiście ciągnie się pustynia. Zrobiliśmy - wielkim łukiem - prawie dwieście kilometrów, w kierunku południowo-zachodnim.
Opowiedział, jak dojechali nad zamieszkałą równinę u jeziora i sfilmowali ją i jak wracając natknęli się w ciemności na zbiorowisko posągów - tu się zawahał.
– Wyglądało rzeczywiście jak cmentarz albo - siedlisko jakiegoś wierzenia. To, co się potem działo, trudno przedstawić, bo nie jestem pewien, co to znaczyło - tę piosenkę już znacie. Gromada dubeltów uciekała w panice, wyglądało to tak, jakby ukryły się i zostały wypłoszone czy zagnane między te „nagrobki” - obławą. Mówię, że to tak wyglądało - więcej nie wiem. Kilkaset metrów poniżej, bo to się działo na stoku, był niewielki zagajnik i tam ukryte były inne dubelty, podobne do tego srebrnego, któregośmy zabili. Za nimi stała - być może zamaskowana - jedna z wirujących machin - wielki bąk. Ale tegośmy jeszcze wtedy nie wiedzieli - ani tego, że ci ukryci w zagajniku przeprowadzili nad samą ziemią giętki przewód, rodzaj dmuchawy, z której leciała pod ciśnieniem trująca substancja, piana zamieniająca się w zawiesinę czy gaz. Można będzie ją zbadać, bo musiała osiąść na filtrach, prawda? - zwrócił się do Inżyniera, który skinął głową. - Wysiedliśmy z Chemikiem, żeby obejrzeć te posągi, wieżyczka była otwarta - omal nas nie zadusiło, a najgorzej było z Henrykiem, bo pierwsza fala gazu poszła na Obrońcę. Kiedyśmy się dostali do środka i przedmuchali wieżyczkę tlenem, Henryk strzelił w przewód, a raczej w miejsce, w którym było go przedtem widać, bo staliśmy już w gęstej chmurze.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Eden»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Eden» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Eden» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.