Hunt kazał diabłu wywołać krzywe predykcyjne notowań spółek, w które sam najmocniej był zainwestował, a z których ze ślepego uporu w porę nie zeszedł. Prawie wszystkie odbiły/odbiją się stromo, ustalając nowe rekordy. W epoce sprzed Wojen Ekonomicznych giełda bardzo łatwo przeskakiwała z atraktora bessy w aktraktor hossy, były to klasyczne samonapędzające się trendy „okazyjnych zakupów papierów niedoszacowanych" z pierwszego poziomu gry; zanim się zatrzymały, papiery zwykle były już znacznie przeszacowane i zaczynał się cug na realizację zysków. Programy eksperckie służyły także do wczesnego wychwytywania takich lokalnych minimów i maksimów kursów. Hunt był wdzięczny generał Kleist, że pozwoliła mu napić się ze studni informacyjnej EDC – podobne analizy to jest cynk od bogów, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Jeśli tylko teraz zmobilizuje wystarczająco duży kapitał… Wyprostował się, gdy przeszedł po nim gorący dreszcz. Miliarder. Tak.
Może to właśnie była odpowiedź od Bronsteina?
– Wygrał.
Nicholas obejrzał się. Marina siedziała na plastikowym krześle przy drzwiach, zgarbiona, łokcie na kolanach. Gdy nie patrzył, chodziła tu w suchej symulacji; gdy patrzył, opuszczała głowę, wówczas to on nie istniał.
– Wygraliśmy.
– Tak – przytaknął.
Zerknął jeszcze na płaskorzeźbę Lucyfera, lecz bezruch i nienaturalnie cichy głos Mariny niepokoiły go coraz silniej – podszedł, przykucnął przed nią, ujął jej twarz w dłonie, uniósł, zajrzał w oczy. Szkliste od łez.
– Co? – szepnął.
Rytmicznie zaciskała i otwierała pięści.
– Czuję, jak…
– Mhm?
– Wyciekam.
Pocałował ją, lekko, najlżej, sam dotyk ust, muśnięcie oddechu na ciepłej skórze. Zamrugała, by spojrzeć mu jasno w oczy. Ujął między wargi jej wargę, przesunął językiem, wessał między zęby, ugryzł lekko. Oddychała coraz szybciej. Wymienił z nią w ślinie jej krew, słodko mdlący eliksir życia.
Ściskała go za ramiona.
– Nicholas…
– Ciii. Żyjesz. Odwrócą to. Wiem, że schodzi coraz więcej. Jest lepiej. Jest lepiej.
Wbijała mu paznokcie w bicepsy.
Znowu przyciągnął jej głowę. Zsunęła się z krzesła w jego objęcia, przewrócił się na plecy. Spadła mu całym ciężarem na pierś, czarny polijedwab na mlecznej bawełnie. Gorący oddech parzył mu policzek, chwytała białymi zębami szorstki wąs, z czołem przyciśniętym mocno do jego czoła, ledwo dwa cale między ich czarnymi źrenicami, teraz on mrugał, gdy wpadały mu do oczu jej łzy. Przyciskała go do zimnej podłogi. Lewą dłoń zanurzył w jej białych włosach, prawa wpłynęła pod polijedwab, ścisnął sutek, przesunął paznokciami po żebrach, wślizgnął palce między uda, ścieżką wilgoci.
– Nicholas…
– Ciii.
– Nicholas!
Krzyk rozdarł ją na dwoje. Przez sekundę utrzymała jeszcze formę, jeszcze obejmował kobietę; potem obróciła się w kanciastą czerń, projekcja skoczyła po wszystkich skalach, buchnął na Hunta żar, spadły nań miękkie ciosy, chropowata tekstura przejechała po skórze, przeszyła uszy kakofonia dźwięków z całego słyszalnego spektrum, wbiła mu się w zatoki fala ostrych zapachów i smaków -przewrócił się na brzuch, zwymiotował.
Diabeł podniósł go z kolan.
– Bronstein!! – wrzeszczał roztrzęsiony Hunt. Zataczając się, wypadł z kajuty. Zdezorientowanemu
Lucyfer wskazywał drogę. Schody, korytarz, schody, grodź, śluza, checkpoint, przepuśćcie mnie – wpadł do przedziału medycznego. Spuszczali właśnie ze zdehermetyzowanej komory ostatnie płyny. Sine mięso zaczynało schnąć.
Diabeł ścierał mu z brody wymiociny.
Ponieważ ojciec Perez, jako jezuita, nie posiadał wszczepki, spotkanie musiało się odbyć w sali konferencyjnej klasztoru, która jedyna tutaj posiadała pełne pokrycie sieci A-V; a ojciec Perez założył na tę okazję okulary VR. Byli obecni tylko oni trzej: jezuita, Hunt, van De-rnomme. Należało do zasad ekskluzji prawnej, na którą się zgodzili, wykluczenie z negocjacji jurydykatorów oraz adwokatów korporacyjnych. Umowa, jaką pod okiem ojca Pereza podpisali – piórami OVR, na papierze OVR – liczyła zaledwie półtorej strony i nie zawierała żadnego skomplikowanego terminu prawnego. Jezuita, jako poświadczyciel, podpisał się również, po czym przekopiował obiekt na pozbawione połączeń z siecią kryształy klasztoru. Sprawdzili zgodność pliku z ich kopiami i ustalili potrójny klucz krypto. Wówczas ojciec Perez zdjął okulary, zostawiając ich samych.
– A więc? – zagaił fenometys, zasiadłszy w wyczarowanym pod ścianą fotelu.
– Jest to informacja o pewnym patencie, który wkrótce stanie się prawie bezcenny. Aktualny jego właściciel nic o tym nie wie. Pierwsze zgłoszą się agencje rządowe USA lub wykonawcy ich kontraktów. Ostatecznie jednak można się spodziewać kilkudziesięciu chętnych.
– Jakie przebicie?
– Nie wiem. Duże. Bardzo duże. Mowa tu o niezbędnym komponencie w technologii czegoś w rodzaju nowych Wojen Gwiezdnych.
Hunt nalał sobie szkockiej. Van Dernomme gładził w zamyśleniu sklepienie czaszki (był łysy).
– Jest pan pewien, że oni nie machną po prostu ręką na patenty i nie zasłonią się bezpieczeństwem narodowym? Państwa uprawiają szpiegostwo przemysłowe na potęgę.
– Pewien? Prawie – odparł Hunt. – Za duża skala, to wkrótce będzie wielka gałąź przemysłu.
Van Dernomme milczał, zafrasowany. Nicholas wychylił szklankę i postanowił zamknąć wreszcie transakcję, nie czekać na lepszy nastrój miliardera.
– Zweine GmbH, spadkobierca GenSymu – rzekł. -Spółka pod prawem szwajcarskim. Publiczna. Struktury otwarte, poniżej pół giga. W ofercie jedna trzecia akcji; a spadli przez Kryzys razem z innymi. Reszta słabo ukorzeniona; tak mnie przynajmniej zapewniono. Ten patent to technologia sztucznej hodowli analogów neurostruktur mózgowych płodu człowieka. Pokłosie GenSymowej Fontanny Młodości; na razie zalega w Zweine razem z resztą masy upadłościowej GenSymu pod pasywami. Lecz w każdej chwili mogą się zorientować, to już pływa w noosferze. Jeśli więc wystąpi pan po prostu z konkretną ofertą, nawet przez jakąś ślepą spółkę, ich programy eksperckie na sto procent każą im przeczekać i sprawdzić trend.
– Ale – van Dernomme kręcił głową – pół giga…! I to w takiej chwili! Musiałbym szybko zejść z jakichś papierów, stracę fortunę.
– Zarobi pan większą. Nie ma pan wyboru, musi pan kupić całe Zweine.
Van Dernomme krzywił się dalej. Ale Nicholas wiedział już, że to – świadoma? nieświadoma? – poza. Miliarder po prostu w ten sposób prowadził interesy; w trybie flegma-tycznym. A może tak się edytował.
Hunt podszedł do krzyża, obrysował prawym kciukiem stopy Chrystusa, spojrzał na zakrwawioną twarz. Diabeł prychnął, zdegustowany.
– To prawo do niewyłączności, które pan na mnie wymusił… – odezwał się zza ich pleców van Dernomme. – No powiedzmy, że sprzedam panu ten patent za dolara i dam te sto mega miesięcznego kredytu. Co pan zdziała przez miesiąc? Tego nie pojmuję. Chce pan wejść jako podwykonawca do przetargów Pentagonu? To bez sensu. Zgodził się pan na klauzulę nieodsprzedawalności, więc nawet rynku mi nie zepsuje. Będzie pan rozwijał własne Gwiezdne Wojny? Za sto mega? W miesiąc? Panie Hunt!
– Nie rozumiem, co to właściwie pana obchodzi. Umowa jest umową. Dałem panu informację, na której zarobi pan giga i giga. Pan mi da prawo do korzystania z patentu i kredyt. Tyle.
Nicholas odwrócił się od krzyża. Fenometys wciąż kręcił głową, światło lamp odbijało się na bezwłosej skórze idealnymi refleksami. Transmisja z jego strony szła przez dwa serwery anonimizujące, mógł przebywać w dowolnym miejscu na Ziemi. Sygnał dla bezpieczeństwa wędrował okrężną drogą: Nicholas raz i drugi wychwycił wyraźne opóźnienie w słowach i gestach oligarchy.
Читать дальше