Wszedł do „Santuccio". Restauracja była pusta; zgodnie z zarządzeniem, zamknięto ją zaraz po wybuchu Zarazy. Niemniej sieć ubezpieczenia pozostawała czynna i sneakerzy Zespołu wślizgnęli się do niej po czterdziestu godzinach zmagań (to znaczy poszukiwań tylnych furtek do krypto, które chroniło krypto, które chroniło krypto… i tak aż do maszyn notarialnych, a poczynając od najsłabszego ogniwa tajemnicy). Puste pomieszczenia Zespołu w Cygnus Tower nie wchodziły w grę, bo tam w ogóle nie było sieci – a „Santuccio" znali wszyscy członkowie Zespołu, zresztą wystarczyło przejść po kładce na drugą stronę ulicy. Światła pozostawały zgaszone, ukoronowane krzesłami stoły majaczyły dookoła w półmroku, podświadomie omijał chwiejne konstrukcje szerokimi łukami. Lecz zaraz z premedytacją przeszedł przez szkło i żelazne kraty na taras restauracji.
Schatzu już czekał. Przyglądał się ekipie straży pożarnej prującej powłoki ster owca, który spadł był na parki i estakady przecznicę dalej.
Nicholas postukał głośniej laseczką, Ronald się obejrzał.
– Pan Hunt! Ukłonili się sobie.
– Chyba powinienem panu pogratulować.
– Raczej ja panu! – uśmiechnął się szeroko Schatzu.
– W takim razie lepiej darujmy sobie. Podpisałeś już kontrakt?
– Tak.
– Co zamierzasz?
– Bez tych baz na Marę Imbrium się chyba nie obejdzie, nie po Grudniu. Estepowców, rzecz jasna, będę miał dosyć, ale ja wolę pójść w metody bardziej ścisłe.
– To znaczy?
– Neuromatryce estepiczne. Wykupimy patent od spadkobierców IG Parben. To znaczy – mam nadzieję, że będzie nas stać. Jeszcze się nie zbilansowało.
– Nie, jeszcze liczą. Neuromatryce estepiczne, powiadasz… to od tego komputera psychomemicznego. Wierzysz w to?
– Myślnia jako komputer? Nie. Ale same matryce wyglądają na użyteczne: to jedyne ścisłe narzędzie. Bo przecież nie ludzie. Ludzie… sam widzisz. – Zamiast kończyć, machnął ręką na Nowy Jork.
Nicholasowi przypomniał się identyczny gest z ich pierwszej rozmowy w „Santuccio" i poszła mu ponad powierzchnią świadomości salwa skojarzeń. Wykonał szybko mudrę MindMastera i zapisał umykający ciąg myślowy. -Łańcuch siedemnasty – rzekł Diabeł.
– Ale do czego je chcesz wykorzystać? – dopytywał się dalej Hunt.
– To będzie parę równoległych programów. Już rozmawiam z Pentagonem i Kleist w sprawie rozbudowy arsenału, potrzebujemy co najmniej dziesięć tysięcy tematycznych monad animalnych, kilkaset specjalistycznych. No i oczywiście mapunek myślni z naszego ramienia Mlecznej Drogi – co poza Nefele; bo coś na pewno, ona po prostu najbliższa.
– Egzomemetyka.
– Tak. Poza tym zobaczymy, co pokażą rynki po tym naszym kontrataku. Kupa roboty.
– Dodam ci jeszcze coś. Jak rozumiem, tempo obsuwania się Homo sapiens ku Psychosoic uniuersi jest wprost proporcjonalne do statystycznej podatności na myślnię. Grudzień nas osłabia, kaestep chroni. Pomyśl więc nad takim wirusem, który wklejałby nie geny telepaty, ani przeciętnego nietelepaty – jak robi mój kaestep – ale geny człowieka wyjątkowo na myślnię odpornego. Ewenement amediumiczny. Nie wiem, czy tacy istnieją; wydaje mi się to prawdopodobnym, populacja powinna rozkładać się Gaussem. Przeprowadź badania. Losuj z ochotników, profiluj, szukaj korelacji z DNA. Jest taki dom w Montanie… szczegóły znajdziesz w archiwach Zespołu. Idealny do szybkich testów eliminujących. Znajdź antyempatę i kup prawa do jego DNA. Puści się potem ten wirus -nazwijmy go Lipcem – bez ograniczeń rasowych, na całą ludzkość, bo tylko wtedy ma to jakiś sens. Lipiec powinien nam kupić czas do chwili, aż cały świat przerzuci się na inkuby – wtedy wprowadzi się rzecz przez ONZ jako element obowiązkowego genframe'u. Oczywiście ślizgu ku Psychosoic unwersi to nie zatrzyma, bo pierwszorzędne znaczenie mają w nim mutacje naszej psychosfery, genom to tylko korelant – ale opóźnimy proces, może się przez ten czas znajdzie jakiś drugi Bronstein i pchnie nas jeszcze mocniej przeciwko trendom myślni. Co powiesz, Ronald?
Schatzu patrzył na Hunta i nic nie mówił.
– Ach, olśnienie! – Nicholas klepnął przyjaźnie Schatzu w bark. – Poniewczasie zrozumiałeś, że twój szef nie był jednak takim kretynem. Co?
– Cóż, teraz nie jest na pewno. Wszyscy się zmieniamy – odparł enigmatycznie Schatzu i odwrócił wzrok. -Dzięki za pomysł, sprawdzę na pewno. Chcesz poświadczenia w aktach?
– Teraz to już bez znaczenia; przypisz sobie. Zatrzymasz Anzelma?
– Jeśli będzie chciał zostać. Wiesz, że Fortzhauser nie żyje?
– Co się stało?
– Jechał do domu tej nocy, kiedy zaczął wypływać Grudzień, i wpadł na jeden z pierwszych Tłumów. Znaleźli go potem w rzece, miał odgryzione wszystkie palce i genitalia.
– Uch.
– Na razie mam McFly'a, chociaż będę musiał wkrótce puścić go na dłuższy urlop zdrowotny. Aha, FBI zwróciło te rzeczy, które dałeś Moore'owi do zbadania, są do odebrania.
– Dzięki. Powodzenia.
– Będę jeszcze gorszym szefem od ciebie – wyszczerzył się Ronald.
– Zdajesz sobie sprawę, że już się podłożyłeś: cofnięto mi upoważnienia do tego poziomu tajności, właśnie zdradziłeś mi parę tajemnic państwowych.
– Ta, już widzę, jak sprzedajesz je Chińczykom – zaśmiał się Schatzu, zmienił w nietoperza i wzbił wysoko w nocne niebo, między skrzydlate potwory; Hunt odprowadzał go wzrokiem. Zespół nie pracował już w Cygnus Tower, Nowy Jork jeszcze bardzo długo nie będzie wolny od Grudnia – jeśli w ogóle uda się go uwolnić odeń kiedykolwiek.
Strażacy odpalili ładunki i odcięty podpoziom skyhouse'u zwalił się z potwornym hurgotem czterdzieści kondygnacji w dół, chmura pyłu zablokowała perspektywę ulicy. Rozwrzeszczały się okoliczne alarmy.
Imelda wróciła na patio. Oparła się plecami o ścianę.
– W końcu musi zacząć padać – mruknęła. – Co za duchota.
– Zajrzałaś do matki? – Obrócił krzesło, usiadł na nim okrakiem.
– Nie chce Tuluzy. Dzwoniłam wczoraj.
– Martwiła się o ciebie.
– Akurat.
– No. Już. Spokojnie. Kiedy kończy ci się kontrakt?
– Jakbyś nie wiedział. Za siedem miesięcy. Mieliśmy przedłużyć.
– Wiesz, że on już nigdy nie odbuduje zniszczonej struktury umysłu.
– Co ty nie powiesz? No popatrz! Dobrze, że mi tak często przypominasz, jeszcze bym zapomniała.
– Będą specjalistyczne kliniki. Masz dobrą intercyzę.
– Ty próbujesz mnie pocieszyć czy obrazić?
– Dobra, już mnie nie ma.
OVR-owy Bunkier II przetrwał mimo zamknięcia Bunkra w Bronxie. Infoekonomiści EDC łączyli się z rozrzuconych po połowie kraju pustelni, czarne kryształy procesujące Bunkier II wciąż wszakże znajdowały się w Bunkrze I.
Tym razem Kleist nie kazała Huntowi czekać i niewiele zdążył wyczytać z taktycznych wizualizacji o stanie kontrofensywy.
– Panie Hunt. Nicholas. – Generał przywitała go w drzwiach, uścisnęła mocno dłoń. Wyglądała na bardzo zmęczoną, jej zmęczenie przebijało się nawet przez podwójne MUI, niemniej uśmiechała się szeroko, mówiła głośno, prowadziła Hunta zdecydowanymi ruchami.
Gabinet Kleist w Bunkrze II wychodził wielkimi oknami na rafę koralową, szybowały za tymi oknami kolorowe upławy, migotały ławice maleńkich rybek. Ciemnoniebieska toń barwiła każdą myśl, każde skojarzenie – poruszali się tu spokojniej, mówili wolniej, oddychali głębiej.
– Już cię przepraszałam, ale zrobię to jeszcze raz… Zamachał ręką.
Читать дальше