– Wiesz co, Grzeczny, nie denerwuj ty mnie, nie dzisiaj, bardzo cię proszę; jestem w środku remontu domu i dopiero co po przeprowadzce, i poziom tolerancji dla chamstwa i głupoty mam znacznie obniżony.
Grzeczny wzruszył wątłymi ramionami.
– Pan się sam denerwuje. A tu nie ma czym. Drobna rzecz.
– Byłaby drobna, nie fatygowałbyś się osobiście. To musi być coś cholernie trefnego.
– Zupełnie pana nie rozumiem. Stracił pan kiedy na naszych umowach?
– Jak przez was stracę, to od razu wszystko. Z tym dynamitem to była jawna bezczelność. Na co ja się zgodziłem? Na makulaturę: gazetki, ulotki. A wyście mi władowali na ciężarówki skrzynie materiałów wybuchowych! Kierowcy się dowiedzieli dopiero po wszystkim, a jechali osiemdziesiątką; myślałem, że mnie zlinczują. Powinienem was teraz ze schodów zrzucić, w ogóle nie rozmawiać.
– Ciekawym, skąd ci kierowcy się dowiedzieli. Pan tak wszystkim naokoło rozpowiada?
– A stąd się dowiedzieli, że wysługujecie się takimi szczeniakami, co nie dość, że same ze strachu mało się w portki nie poszczają, to jeszcze gęby zamkniętej trzymać nie potrafią. Nic dziwnego, że co chwila się słyszy o wsypie, wpadka za wpadką. Kogoście do ochrony tego ładunku przydzielili, przedszkole?
Zadzwonił telefon. Trudny podniósł słuchawkę.
– Zenon prosi pana na czwórkę – poinformowała go pani Madzia, w jednej osobie sekretarka i księgowa firmy, nieoceniona mistrzyni wszelkich malwersacji, defraudacji i wykorzystywania luk prawnych, od blisko dwudziestu lat prowadząca księgi wszystkich kolejnych interesów Trudnego.
– Ważne?
– Spokojny to on nie był.
– A co konkretnie?
– Przyjechali ci od Generalmajora i zdaje się, że nie chcą płacić.
– Idę.
Odłożył słuchawkę, wstał, wdział płaszcz. Wstał również nieco zdezorientowany Grzeczny.
– Co jest?
Trudny ani myślał zostawiać ich tu samych. Wskazał drzwi.
– Na dół.
Przeszli przez sekretariat i długi korytarz, potem żelaznymi schodami do warsztatu, gdzie warczała frezarka, i stąd już bezpośrednio na plac, pokryty warstwą lekko przymarzniętej brunatnej brei, powstałej z wymieszania piasku, żużlu, żwiru, gliny i śniegu. Trudny prowadził, szedł szybko, zdecydowanie, nie odzywając się ni słowem. Wyminął wlokącego się w spacerowym tempie, kopiasto wyładowanego książkami forda; obszedł wóz drabiniasty, na który wciągano z mozołem ciężki, barokowy sekretarzyk (koń zaprzągnięty do owego wozu kopnął w zezowatego, który dokonał cudu akrobatyki, w ostatniej chwili uskakując o włos spod kopyta złośliwego zwierzęcia); pogroził pięścią garbusowi w brudnym roboczym kombinezonie, opróżniającemu samotnie pod ścianą magazynu dwulitrową flachę siwuchy; przeszedł pomiędzy czterema ponurymi żandarmami, przeliczającymi jakieś pieniądze, pozdrowił po imieniu trzech spośród nich, na co odpowiedzieli ukłonami i zdjęciem czapek – i w końcu wszedł pod wysoki dach zajezdni, gdzie, przy czwartym peronie, stała zaparkowana tyłem pusta wojskowa ciężarówka, a obok niej wyraźnie podenerwowany Zenon Trupia Główka wykłócał się w swym łamanym niemieckim z młodym podporucznikiem Wehrmachtu. Na oko pięćdziesięcioletni kierowca oficera, również w mundurze, palił papierosa w szoferce ciężarówki i z melancholijnym wyrazem twarzy przysłuchiwał się owej konwersacji.
– Co się dzieje? – zwrócił się Trudny do Zenona.
– Ten sukinsyn w ogóle nie przyniósł forsy. Mówi, że generał nie kazał mu płacić. Że, cholera, ma to dostać za darmo! Słyszał pan kiedy większy idiotyzm?
– Gdzie rzeczy?
– A, o, przygotowane – Trupia Główka wskazał otwarte wewnętrzne wrota do magazynu.
Rzecz szła o wyposażenie willi Generalmajora, a konkretnie o wyposażenie jej łazienek; Trudny podczas jednego z przyjęć zaoferował się był dostarczyć generałowi trzy komplety złoconych armatur, dwie zabytkowe wanny i lustra o ramach tego samego rytu. Lecz, jako żywo, nie przypominał sobie, by wspominał wówczas choć słowem o jakichkolwiek filantropijnych aspektach swej działalności. Odniósł nawet wrażenie, iż suma, którą uzgodnili, nie budzi większych sprzeciwów Generalmajora. W istocie Trudny potraktował transakcję jako promocyjną i sporo opuścił cenę. Co, rzecz jasna, nie oznaczało, iż zamierza na interesie stracić. Niemniej był pewien, że nie dał Niemcowi żadnego pretekstu do wysuwania podobnie stanowczych żądań.
Zapytał podporucznika o nazwisko. Hoffer.
– Herr Trudny – rzeki Hoffer. – Otrzymałem wyraźny rozkaz od generała. Nie było w nim mowy o pieniądzach. Jestem przekonany, że panowie omówili wszystko już wcześniej.
– Otóż to, omówiliśmy. Pan powinien mieć przy sobie te pieniądze.
– Ale nie mam i na pewno nie stworzę ich z powietrza. Widzę zatem tylko dwa wyjścia z sytuacji: albo odjadę stąd z obiecanymi wannami i całą resztą, albo bez. Odjechać muszę – zerknął na zegarek – za pół godziny. No więc, jak pan chce, panie Trudny.
Trudny spojrzał Hofferowi w oczy i zrozumiał, że okrutnie zmylił go młody wiek podporucznika. W szarych oczach miał on starość i lód. A cwany skurwysyn, pomyślał z podziwem Jan Herman; on ma te pieniądze, ma, ale liczy na to, że się wystraszę i dam wszystko za darmo, a generał nie będzie sobie zawracał głowy jakimś Polaczkiem. Gdyby Hoffer uszczknął zaledwie część sumy, posiadałoby to wszelkie znamiona defraudacji, a że zagarnia wszystko, to nawet jeśli generał dowie się o przewalę, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, iż mimo wszystko zwycięży w nim podziw dla straceńcze odważnego młodzieńca. Nad Hofferem musi wisieć jakiś miecz, najpewniej honorowe długi karciane, on nie wygląda na syna chłopa małorolnego.
– Bardzo dobrze – zdecydował spokojnie Trudny. – Załadujemy. Pan zaś, Herr Leutnant Hoffer, będzie mi winny całą sumę plus naliczane tygodniowo odsetki. – I przeszedł na polski: – Ładujcie. Dalej, dalej, dawaj, Trupia Główka.
Zenon pokręcił głową z dezaprobratą, ale zakrzyknął na ludzi w magazynie i ci, zbiorowo jęknąwszy, chwycili się za pierwszą wannę, a był to naprawdę kawał cholernie ciężkiego żelastwa.
– Coś ty powiedział? – syknął Hoffer, podchodząc do Trudnego jeszcze bliżej. – Ja mam ci być coś winien? Co ty sobie roisz w tej durnej polskiej głowie?
– Poczekam, jeśli już umoczyliście gdzieś tę forsę, ale nie będę czekał wiecznie. Popytam ludzi, rozeznam się w waszej sytuacji; nie jestem bez serca. Macie bezpośredni przydział do sztabu generała, prawda? Jako kto?
Hoffer zaśmiał się.
– Ty po prostu zwariowałeś!
– Zauważcie, że możecie jeszcze po prostu zapłacić za towar i całej sprawy nie będzie, a ja stracę podstawę do szantażu.
– Jakiego szantażu?
– Ja zamierzam was szantażować, Herr Leutnant Hoffer.
Trudny mówił to wszystko, nie zmieniając tonacji ani natężenia głosu i do Hoffera powoli już zaczynało docierać, w co wdepnął.
– Uważasz, że generał choć na chwilę zawierzy twoim słowom?
– Dlaczego miałbym od razu iść z tym do generała? Są inni ludzie, którzy gotowi mi jeszcze zapłacić za informację o finansowych machinacjach młodego oficerka ze sztabu. Prosto po przeszkoleniu, co? Podporucznik. Nie powąchał jeszcze prochu na froncie, mhm?
Tamci tymczasem już załadowali na ciężarówkę pierwszą wannę i zawrócili po drugą. Hoffer obejrzał się i wtedy zobaczył wychylonego z szoferki swego kierowcę, który zasłuchał się był w toczoną parę metrów odeń rozmowę do tego stopnia, że nawet nie zauważył doszczętnego spopielenia trzymanego między palcami kościstej dłoni papierosa. Teraz szybko odwrócił wzrok.
Читать дальше