– Tak… – mruknął oddając mi pismo. – Zdaje się, że nasi potomkowie, a ich przodkowie, narozrabiali trochę… Zaczęli grzebać w chromosomach swoich bliźnich i wyszło stąd coś niedobrego. Nie wiadomo tylko, co właściwie… Ile w tym wszystkim, co nam tu opowiadają, jest prawdy, ile niewiedzy, a ile świadomego kłamstwa…
Wyczułem, że moment jest odpowiedni. Teraz gdy pozornie podporządkowaliśmy się Radzie, można by spróbować… Bo o tym, że podporządkowanie miało być tylko pozorne, byłem przekonany, znając naszego dowódcę.
– Trzeba to sprawdzić osobiście, Komandorze. Pozwól mi się stąd wydobyć. Dam sobie radę.
– Za wcześnie… – powiedział w przestrzeń.
Dwa słowa – i sprawa jasna. Ceniłem zawsze Komandora za jego lakoniczność. A więc w zasadzie nie sprzeciwia się mojej propozycji.
– Kiedy zatem?
– Gdy przedstawisz mi realny plan. Bez luk i bez zbędnego ryzyka. Pamiętaj, że to jednorazowa rozgrywka. Gdy złapią jednego, nie wyjdzie już żaden z nas.
– Zrozumiałe. Proponuję wziąć do współpracy Bena. Pamiętasz, Komandorze, naszą ucieczkę z Labiryntu? Ben jest niezastąpiony w takich akcjach.
– Zgoda. Ale przede wszystkim plan działania.
– Będzie plan. Przedtem jednak muszę jeszcze rozejrzeć się w terenie, poznać obyczaje, z ludźmi porozmawiać… Niech tylko otworzą nam tę kratę…
Krata zniknęła jeszcze tego samego dnia, to znaczy przed kolejnym przyćmieniem świateł w korytarzach, bo w ten właśnie sposób znaczono tu pory doby, trwającej tradycyjnie dwadzieścia cztery godziny. Doszliśmy z Benem do wniosku, że kratę zamknięto na początku po to, by teraz, usuwając ją, dać namacalny dowód dobrej woli i zaufania do nas. Bo przecież jej usunięcie nie zmieniało w sposób istotny naszego położenia. Po prostu jakby nas przeniesiono do większej klatki, o czym przekonaliśmy się niebawem. Drugą przyczyną kilkudniowego odizolowania naszej grupy od reszty Osiedla mogła być potrzeba poinformowania i przygotowania ludności, aby nasze pojawienie się nie spowodowało zakłócenia w normalnym życiu. Byliśmy, bądź co bądź, dość odmienni wyglądem i usposobieniem od tych skarlałych, bladych szczurów, jak nazwał ich Ben.
Zaraz po otwarciu kraty wybraliśmy się z Benem na wycieczkę w stronę głównego tunelu. Rzeczywiście, wzbudzaliśmy sporą sensację wśród przechodniów, patrzono na nasze stroje i dość okazałe postacie, jednak nikt nas nie zatrzymywał, nie rozmawiał z nami i odnieśliśmy wrażenie, że usuwają się nam dyskretnie z drogi.
Do wylotu głównego korytarza było istotnie ponad cztery kilometry. Szło się nam dość dobrze, chociaż musieliśmy po drodze odpocząć. Pomimo słabej grawitacji szybki ruch powodował pewne wyczerpanie objawiające się dusznością. Raz jeszcze przekonaliśmy się, że niedotlenienie nie było subiektywnym odczuciem. Nie mieliśmy przy sobie żadnych przyrządów, pozwalających stwierdzić zawartość tlenu w powietrzu, jednak wieloletnie doświadczenie pozwoliło nam ocenić ją na jakieś osiemdziesiąt procent normy.
– Czy nie sądzisz – zagadnął Ben w pewnej chwili – że ten niedobór tlenu może być zamierzony?
– Dla oszczędności? Nie sądzę, przecież to tylko kwestia energii dla zasilania urządzeń regenerujących, a energii nie muszą specjalnie oszczędzać.
– Nie o tym myślę. Niedotleniony mózg nie funkcjonuje zbyt sprawnie.
Miał rację. To musiał być jeden ze sposobów oddziaływania miejscowych władz na społeczeństwo. Mając kontrolę nad dozownikami tlenu, można było w pewnych granicach wpływać na sprawność umysłową i fizyczną mieszkańców Osiedla. Co więcej, można było, dodając do powietrza odpowiednie składniki, powodować określone zachowania się ludzi. Gdy dotarliśmy do końca korytarza, drogę przegrodziła nam bariera. Oparty o nią strażnik nie wyglądał zbyt groźnie. Przez pierś miał przewieszony krótki, gruby pistolet. Próbowaliśmy go zagadnąć, ale pokręcił przecząco głową i poprosił, abyśmy cofnęli się od bariery.
– Dalej nie można. Do strefy śluzowej trzeba mieć przepustkę – wyjaśnił nam mały, drobny chłopiec, kręcący się w pobliżu i z zainteresowaniem przyglądający się naszym kombinezonom.
Mrugnąłem na Bena. Pojął natychmiast.
– Spieszysz się? – zagadnął chłopca.
– Trochę. A co?
– Wiesz, my jesteśmy…
– Wiem. Kosmonauci. Mówili o was w telewizji. Przylecieliście z Dżety.
– No, właśnie… Chcielibyśmy, żebyś nam powiedział, co to za broń, ta, którą ma strażnik?
– To? Eee, nic takiego. Trochę piecze, a potem nie można się ruszać z pół godziny. Raz dostałem z tego, jak mnie złapali w starym szybie. Ale ja już muszę iść. W telewizji mówili, żeby nie gadać z wami za dużo.
Chłopak ruszył szybkim krokiem wzdłuż korytarza, a po kilkunastu krokach puścił się biegiem i wkrótce zniknął za zakrętem chodnika.
– Musieli nagadać o nas głupstw w tej telewizji – powiedziałem.
– Na pewno. To dlatego nie dali nam jeszcze odbiorników. W pokojach są gniazdka wtykowe. Teraz kiedy już nałgali o nas tym ludziom, pewnie i my dostaniemy telewizory.
Nie mylił się. W naszych kabinach pojawiły się odbiorniki telewizyjne, będące równocześnie wideofonami łączności wewnętrznej. Oglądając codziennie programy mogliśmy teraz śledzić oficjalną stronę życia Osiedla.
Jesteśmy tu dopiero pięć dni. Chodzimy po korytarzach, spotykamy ludzi spacerujących jak my, czasem nam się udaje zamienić z kimś parę stów, jednak wciąż nie możemy nawiązać z nimi jakiegoś ściślejszego kontaktu. Są ostrożni, jakby ostrzeżeni przed nami – choć nie okazują rezerwy czy lęku. Wciąż nie wiemy, czym się zajmują na co dzień, jakie mają obowiązki i rozrywki, jak wygląda ich życie poza korytarzami, we wnętrzach kabin mieszkalnych. Czy pracują? Czym zajmują się poza jedzeniem, spaniem, oglądaniem kiepskich programów telewizyjnych?
Nam także nikt dotychczas nie przydzielił żadnych obowiązków. Pożywienie czerpiemy z podajników żywnościowych, łazimy bez celu i próbujemy zgłębić socjologię tego zamkniętego układu. Być może Rada chce, abyśmy sami poznali wszystko, abyśmy zrozumieli. A może po prostu nie chcą, abyśmy zrozumieli pewne sprawy zbyt prędko? W każdym razie nie starają się jakoś pokierować naszą adaptacją do tutejszych warunków. Nasz opiekun, Nasso, nie pojawił się ani razu od czasu pierwszej rozmowy.
Oglądamy więc programy telewizji. Przeważa w nich, nadawana do znudzenia, prymitywna rozrywka – płaskie żarty, hałaśliwa muzyka… Między tym wszystkim, powtarzany prawie bez zmian, program oświatowy na temat Ziemi – równie ogólnikowy i niejasny jak informacje, którymi uraczyła nas Rada.
Jest jednakże oprócz tego rozrywkowo-popularnego drugi kanał telewizyjny. Nadaje on przez cały dzień zupełnie poważne i na wysokim poziomie postawione wykłady z różnych dziedzin wiedzy. Jak zdołaliśmy się zorientować, jest to podstawowy element tutejszego systemu oświatowego, obejmującego wszystkich, dzieci i dorosłych. Istnieje też, jak się wydaje, jakaś forma sprawdzania stopnia przyswajania tej wiedzy.
W codziennych wiadomościach podawane są różne bieżące informacje, lecz nie wszystkie są dla nas zrozumiałe. Na przykład taki komunikat, powtarzający się w podobnej formie codziennie:
"Stan zaludnienia osiedla Luna I na dzień dzisiejszy wynosi dziewięć tysięcy dziewięćset osiemdziesiąt trzy osoby, w tym cztery tysiące trzystu dwóch mężczyzn. W ciągu ostatniej doby ubyło: dwie osoby z powodu przekroczenia limitu, jedna wskutek wypadku, jedna na własne życzenie. Przybyło pięć, w tym dwa noworodki płci męskiej. Udzielono sześciu zezwoleń na prokreację, z tego: trzy zezwolenia za szczególne zasługi dla Osiedla; dwa za zasługi w dziedzinie porządku wewnętrznego; jedno zezwolenie z listy powszechnej według kolejności zgłoszeń. Udzielono ponadto pięcioletniego przedłużenia limitu jednej osobie za zasługi specjalne."
Читать дальше