Jego zachowanie na sali wykładowej nie było pozą ani grą. Przekonałem się o tym później, gdyż zdarzało mi się spotkać go na zupełnie prywatnej stopie – w domu Yetty, której był dalekim krewnym. Ten sam diaboliczny błysk oczu, kocie ruchy i intrygujący sposób formułowania myśli.
– Nie masz pojęcia jak niezwykłe możliwości tkwią jeszcze w naszej poczciwej, jak dobrze nam znanej czasoprzestrzeni – mówił dopadłszy mnie gdzieś w kącie pokoju, z kieliszkiem w dłoni. – Wystarczy wyciągnąć rękę, nieomal że tylko pstryknąć palcami i dzieją się rzeczy niespodziewane. A wy młodzi wędrujcie po te niezwykłości gdzieś tam, do gwiazd…
Miałem wówczas dwadzieścia sześć lat i niezłomne przekonanie, że podróże pozaukładowe są jedynym sposobem wyzwolenia ludzkości ze wszystkich nękających ją problemów. Uśmiechnąłem się tylko pobłażliwie, nie chcąc sprzeciwiać się staruszkowi, lecz on nie dał za wygraną.
– Wiem, że i tak polecisz na Dzetę – ciągnął. – Nie rozumiem tylko, w jakim celu zawracasz głowę tej dziewczynie?
Dotknął bolesnego miejsca: i ja, i Yetta przeżywaliśmy to, każde osobno i ani słowo na ten temat nie padło między nami. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nasza wzajemna sympatia narodziła się z piętnem niechybnej krótkotrwałości. Gdy poznałem Yettę, byłem już kandydatem do załogi "Heliosa".
– Zostawiam tutaj wszystko, nie tylko przyjaciół… Żegnam się z teraźniejszością – powiedziałem chłodno.
– Czy myślisz, że tak jest dobrze?
– To konieczność.
– Do kogo powrócicie?
– Do Ziemi, do ludzkości…
– Nie wiem, czy to wystarczy do codziennego utwierdzania w was woli powrotu. Pomyśl: gdy wrócisz, będziesz starszy o dziesięć, może o kilkanaście lat. A twoi dzisiejsi rówieśnicy będą starcami.
Bytem zły na niego za te słowa, chociaż to, co mówił, było oczywiste. Dławiłem w sobie te świadomość, odpychałem od siebie wizje siedemdziesięcioletniej staruszki, jaką miała się stać ta dziewczyna, nim powrócę…
– Kochasz Yettę? – spytał znienacka, patrząc mi prosto w oczy. Nie wytrzymałem tego spojrzenia.
– To nie ma i tak znaczenia – powiedziałem udając obojętność.
– Lubię was oboje – powiedział cicho, kładąc mi na ramieniu wąską, kościstą dłoń. – Może uda mi się… Przyjdź do mnie któregoś dnia do Instytutu, porozmawiamy o tym.
Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, wyszedł nie żegnając się z nikim. Zawsze pojawiał się i znikał niespodziewanie.
W dwa dni po naszej rozmowie z Nasso nadeszła odpowiedź Kady Ekspertów. Przyniósł ją siwy staruszek w eskorcie czterech uzbrojonych strażników. Starzec pozostawił ich przy kracie, a potem, gdy zebraliśmy się wszyscy, trzęsącym się głosem odczytał tekst z rulonika folii. Widać było, że czytanie sprawia mu trudności, jego starcze oczy z wysiłkiem łypały zza szkieł kontaktowych, głos załamywał mu się co chwila.
– Przybysze! – czytał starzec. – Żądacie uzasadnienia naszej decyzji o pozostawieniu was w Osiedlu Luna I na czas nieokreślony. Wyjaśniamy wiec, że postanowienie to nie jest w żadnej mierze formą dyskryminacji czy restrykcji wobec was. Nie jest to także kwarantanna, gdyż organizmy wasze zbadane zostały przez aparaturę medyczno-sanitarną i nie stanowią zagrożenia dla mieszkańców Osiedla. Pozostawienie was tutaj konieczne jest wyłącznie ze względu na wasze bezpieczeństwo. Dwieście lat nieobecności sprawia, że nie jesteście w stanie od razu zrozumieć pewnych zmian, jakie zaszły na Ziemi i doprowadziły ludzką cywilizację do obecnego stanu. Wasz powrót na Ziemię jest w tej chwili niemożliwy z powodów, dla których my także nie możemy na nią powrócić.
Ziemię zamieszkuje teraz zupełnie nowa, nie znana wam odmiana ludzkich istot. Jest to zdegenerowana forma gatunku homo sapiens, która za kilka pokoleń powinna zniknąć. Powstała ona w wyniku pewnych błędnych posunięć i decyzji naszych przodków. Na ich usprawiedliwienie należy powiedzieć, że działali w dobrej wierze dla uniknięcia nieuchronnej katastrofy demograficznej i klęski głodu. Degeneracja, o której mówiłem, dotyczy w głównej mierze psychiki i umysłowości ludzi zamieszkujących obecnie Ziemię. Jedyne, co nam pozostaje to oczekiwanie. Nasi przodkowie zrobili, co było możliwe, aby nie zostawić tych nieszczęśników na łasce losu. Nim opuścili Ziemię, by schronić się tutaj, stworzyli warunki zabezpieczające podstawowe potrzeby życiowe pozostałym tam ludziom. Jednak procesu degeneracyjnego nie można było już zatrzymać, a przynajmniej nie było to w mocy ówczesnych specjalistów. Jedynym sposobem uratowania gatunku ludzkiego było więc wydzielenie i zabezpieczenie czystego genetycznie materiału ludzkiego bez degresywnych cech większości. To my właśnie jesteśmy kontynuacją tej wyselekcjonowanej gałęzi gatunku. Wy także, pochodząc sprzed owego krytycznego okresu, należycie do nas i stanowicie wartościowy materiał ludzki do zasiedlenia przyszłej, nowej Ziemi. Dlatego nie wolno wam narażać się na śmierć – a taką tylko perspektywę stwarza wasz upragniony powrót na Ziemię w chwili obecnej. Ufajcie naszej wiedzy, nie próbujcie działać wbrew naszym wskazówkom. Jesteśmy zdecydowani odwieść was od prób niesubordynacji w imię waszego dobra.
Starzec skończył czytanie i schował w zanadrze zwinięty rulon. Patrzył na nas mętnym spojrzeniem, a my milczeliśmy długo, rozważając każde zdanie usłyszanego expose. Trzeba przyznać, że zostało zredagowane z całą dyplomatyczną ostrożnością, bez jednego zbędnego słowa. Nie wnosiło jednakże zbyt wielu nowych informacji na temat najbardziej nas interesujący. Równocześnie obecność czterech uzbrojonych strażników w zestawieniu z ostatnim zdaniem przemówienia była najwyraźniej demonstracją siły i zdecydowania Rady.
Pierwszy odezwał się Komandor.
– Dziękujemy za wyjaśnienia – powiedział – choć nie wyczerpują one wszystkich interesujących nas zagadnień… Rozumiemy jednak, że istnieją względy, dla których nie możemy obecnie być lepiej poinformowani. Rozumiemy także i doceniamy troskę o nasze dobro i przyjmujemy do wiadomości konieczność podporządkowania się decyzjom Rady. Zgadzamy się pozostać tutaj przez czas nieokreślony. Później, gdy poznamy bliżej okoliczności, które są przyczyną obecnej sytuacji, postępowanie nasze opierać będziemy na świadomym i racjonalnym przekonaniu, do tego jednakże czasu polegać będziemy na waszej wiedzy i doświadczeniu.
Komandor skłonił się z powagą, a starzec odpowiedział mu skinieniem głowy. Patrzyłem na ten dyplomatyczny rytuał, napinając z wysiłkiem mięśnie twarzy, by nie parsknąć śmiechem. Starzec poczłapał w kierunku kraty, która zamknęła się za nim.
– Dobrze mu powiedziałem, co? – Komandor zrobił śmiesznie dumną minę.
– Arcydzieło dyplomacji! Majstersztyk makiawelizmu! – pochwaliliśmy skwapliwie.
– Ciekawe, co powie Rada, gdy to zanalizuje słowo po słowie…
– Myślisz, że nagrał to wszystko? – spytałem. – Widziałem, że miał na szyi, pod ubraniem, zawieszony mikrofon.
– Ładnie powiedziałeś, Komandorze: na czas nieokreślony. Może do jutra, może na tydzień…
– On też niczego konkretnego nie powiedział, więc czemu miałbym wyrażać się jednoznacznie. Zresztą ten staruszek to najwyraźniej tylko figurant, kukła… Widocznie tutaj starcy uważani są za autorytety. Ale nie sądzę, by tacy jak on trzymali na swoich barkach ten dziwny światek.
Gdy zaczęliśmy się rozchodzić, ująłem Komandora pod łokieć i poprowadziłem do mojego pokoju. Tu pokazałem mu kartkę otrzymaną od konspiratora. Czytał ją kilkakrotnie z uwagą, jakby porównując jej treść z tym, co usłyszeliśmy przed chwilą.
Читать дальше