– Chyba zmęczyłem cię tym wykładem – powiedział Rascalli, patrząc wyrozumiale na Sneera. – Idź zjeść obiad. Bufet jest na lewo od wyjścia. Odpocznij trochę, a potem zgłoś się do Sekcji Personalnej, budynek numer dwa. Później pomówimy o innych, jeszcze ważniejszych sprawach.
Teren, na którym stały zabudowania Rady, był w rzeczywistości rozleglejszy, niż się Sneerowi wydawało na pierwszy rzut oka. Mógł się o tym przekonać, gdy w poszukiwaniu stołówki zapędził się zbyt daleko jedną z alejek. Minąwszy mały, zaciszny park pełen kwitnących krzewów i nieznanych, egzotycznych roślin, wyszedł na grupę pięknie położonych domków i większych willi, znacznie okazalszych nawet od tych najbogatszych, jakie można było zobaczyć w podmiejskich dzielnicach Argolandu. Nad wszystkim unosił się – uchwytny nieomal zmysłami – błogi spokój. W ogródkach, wokół kolorowych basenów, bawiły się dzieci i wypoczywało wiele osób dorosłych.
Przez kontrast z zatłoczonymi plażami Argolandu, z jego ciasną – nawet na przedmieściach – zabudową, ten komfort i obfitość wolnej, otwartej przestrzeni sprawiały wrażenie jakiejś ogromnej niesprawiedliwości, nadużycia nieomal.
Sneer zdawał sobie sprawę z tego, że urbanizacja, z wszystkimi jej ujemnymi skutkami, stała się w pewnym momencie dziejów świata jedynym wyjściem z impasu. Wielokrotnie wbijano mu do głowy tę oczywistość: tereny pozamiejskie żywią wszystkich mieszkańców aglomeracji, każdy akr ziemi jest zbyt cenny, by zajmować go dla prywatnego użytku małych grup ludzi.
Tu najwyraźniej złamano tę zasadę. Nadzerowcy wyłączyli siebie samych z ogólnych praw i reguł obowiązujących całą podzerową hołotę intelektualną. Być może, traktowali to jako godziwą rekompensatę za trudy ponoszone w trosce o funkcjonowanie aglomeracji, byłby to jednakże ich jednostronny punkt widzenia, którego akceptacji przez pozostałych obywateli z pewnością nie udałoby się uzyskać.
To dlatego zapewne ośrodek kierowania aglomeracją umieszczono tak daleko od miasta i od oczu jego mieszkańców. Ochronie tej małej tajemnicy nadzerowych dygnitarzy służyło całkowite i szczelne zamknięcie miast, osiągnięte przez utrudnienie ich opuszczenia. Pojazdy drogowe – z wyjątkiem tych, którymi dysponowali nadzerowcy oraz ciężarówek dowożących zaopatrzenie – nie mogły przekraczać pewnej ustalonej granicy na obrzeżu miasta: specjalna bariera elektromagnetyczna paraliżowała pracę silników. Czy można było wyjść z miasta pieszo? Tego Sneer nigdy nie próbował, lecz teraz nabrał podejrzeń, że i to zostało zapewne uniemożliwione w jakiś przemyślny sposób. Inna sprawa, że nikt w mieście nie miał specjalnych powodów, by opuszczać je w celu zwiedzania obszarów pokrytych uprawami – ciągnącą się kilometrami kukurydzą czy plantacjami ogórków. Poza miastem – z punktu widzenia jego mieszkańca – nie było nic: ani jednego automatu, ani jednej szczeliny, w którą mógłby wetknąć swój Klucz dla uzyskania czegokolwiek za swoje punkty.
Nim odnalazł budynek stołówki, a raczej bardzo przyzwoitej restauracji, Sneer doszedł do jednej jeszcze konkluzji. Otóż stwierdził, że ukrywanie przez nadzerowców ich standardu życiowego, ich izolacja od społeczeństwa powoduje, iż oni sami – z tak dużej odległości kierując życiem aglomeracji, w dodatku za pośrednictwem mniej lub bardziej liftpwanych podzerowców z administracji miejskiej – siłą rzeczy zatracają nieuchronnie jasność widzenia spraw milionów obywateli miasta. Co więcej – sprawy te w żadnym stopniu nie dotyczą ich samych, ukrytych bezpiecznie w swych komfortowych gniazdkach. Jakże niechętnie musieli czynić niezbędne służbowe wyprawy do huczącego ula, ja-kim był, w porównaniu z tym miejscem, Argoland. Stąd, jak zza grubej szyby, oglądali dziejące się tam sprawy jako sprawy cudze i nie mające wpływu na ich własny status.
Sposób, w jaki uzupełniali swe potrzeby kadrowe – poprzez wybór spośród zerowców, wykrytych w mieście – stawiał znakomitą tamę wszelkim próbom penetracji niepożądanych elementów z zewnątrz, mogących zdemaskować ową dobrze ukrywaną podszewkę ich życia – zgrzebnego na pozór, pełnego jakoby ciężkich trudów związanych ze sprawowaniem społecznie ważnych obowiązków.
Dlaczego upatrzyli sobie właśnie mnie? – zastanawiał się Sneer, od chwili gdy znalazł się tutaj. Tam, w Argolandzie, mógł uchodzić, nawet przed sobą samym, za geniusza. Nie zatracił jednak poczucia samokrytycyzmu i jakoś nie umiał do końca uwierzyć, że tylko walorom umysłowym zawdzięcza ów wybór.
Musiało być w tym coś jeszcze, jakieś dodatkowe kryteria, które – nie wiedząc o tym – spełniał.
Odpowiedź na te wątpliwości zaczęła mu się rysować już w chwili, gdy chcąc pobrać z podajnika tacę z obiadem, nie znalazł szczeliny, w której należałoby umieścić Klucz. Zdezorientowany, usunął się na bok, by zobaczyć, w jaki sposób inni konsumenci uruchamiają automaty gastronomiczne. Po chwili już wiedział: wystarczyło nacisnąć przycisk, by otrzymać jedzenie. Wszystko było tutaj bezpłatne! Każdy, kto dostąpił zaszczytu przebywania w tym ośrodku władzy, mógł zaspokajać swoje apetyty nie wydając ani punktu.
Kolejną niespodzianką była sama jakość potraw. Sneer, bywalec najlepszych lokali Argolandu, w życiu nie jadł podobnych specjałów. To jedzenie naprawdę miało smak! Nie umywały się do niego nawet najdroższe potrawy za ciężkie żółte punkty. Firmowe dania restauracji w „Baszcie" czy „Kosmosie" można było przy tutejszych delicjach śmiało nazwać podłym żarciem.
Kto lubi dobre jedzenie i potrafi ocenić jego uroki, z pewnością nie zrezygnuje z możliwości stołowania się tutaj – skonstatował, biorąc sobie drugą porcję znakomitych pierożków. – Będzie się starał robić wszystko, by go stąd nie wylano z powrotem tam, do miasta.
Po chwili dotarło do jego świadomości, że po prostu nie ma mowy o tym, by kogokolwiek stąd odesłano do Argolandu: człowiek taki mógłby rozpowszechniać niepożądane informacje wśród podzerowców! A zatem, jeśli już kogoś zaproszono tutaj, to z pewnością odpowiada on wszelkim kryteriom i warunkom, by lojalnie włączyć się w działalność Rady.
Jedną więc z przyczyn wyboru w moim przypadku – pomyślał popijając ostatni pierożek świetnym sokiem pomarańczowym – był zapewne mój sybarytyzm. Ale to nie wszystko… Cóż jeszcze, oprócz inteligencji i sprytu? A może inteligencja jest tu kryterium drugorzędnym, mniej znaczącym? Rascalli mówił o różnorodności cech osobowych, branych pod uwagę w klasyfikacji nadzerowców. W każdym razie, umiłowanie wygód i dobrego żarcia na pewno wchodzi w rachubę. Cóż jeszcze? Brak skrupułów moralnych? Konformizm wobec dowolnego układu warunków dającego osobiste korzyści?
To zaczynało trącić rachunkiem sumienia, więc Sneer otarł usta serwetką i rozparłszy się na krześle, zapalił papierosa.
A jeżeli ktoś się wyłamuje? Jeśli pomimo starannego doboru, przemknie się tutaj ktoś nie pasujący do tego zespołu? Jeżeli nie można odesłać go z powrotem, to pozostaje tylko jedna możliwość!
Ta ostatnia myśl przejęła go nagłym niepokojem i mimo że ani mu nie przyszło do głowy opuszczać tego pięknego miejsca, w którym znalazł się jakimś cudownym zrządzeniem losu (losu starannie sterowanego – jak losy wszystkich ludzi w jego świecie), poczuł się nagle jak mucha, która usiadła niebacznie na smakowitej, słodkiej gładzi gęstego miodu. Biedna mucha, która w pierwszej euforii chłepce łakomie tę słodycz, co już po chwili zniewala wszystkie jej sześć nóżek. Naiwna mucha, która – nim spróbuje rozwinąć skrzydła – może jeszcze wierzyć i wmawiać sobie, że tkwi w tym miodzie wyłącznie z własnej woli; że wystarczy chcieć – by odlecieć w dal, wrócić na owe cudowne, wonne miejskie śmietniki, do roju jej podobnych, wolnych much! A tu – nic z tego! Próby uwolnienia się pogarszają tylko sytuację muchy, jej delikatne skrzydełka paprzą się lepką mazią i to jest koniec muchy. Trudno nie upaprać się, wpadłszy do słoika z miodem.
Читать дальше