Nawet nieźle pomyślane! – stwierdził Sneer zgryźliwie, lecz nie bez uznania. – Trudno odmówić nadzerowcom staranności w opracowaniu metod utrzymywania w tajemnicy doniosłego faktu istnienia Obcej Siły.
Teraz także on miał uczestniczyć w ukrywaniu tej tragicznej prawdy. Uznawał logikę wywodu nadzerowców, widzących jedyne wyjście w takim właśnie postępowaniu, i wiedział, że powinien włączyć się w syzyfowy trud podtrzymywania świata na pochyłości, po której zsuwał się on nieubłaganie i nieuchronnie.
Wydobywając bransoletę ze skrytki w hallu wejściowym Wydziału „S", przyjrzał się jej raz jeszcze. Wszystko, czego dowiedział się ostatnio, w niewytłumaczalny sposób wiązało się w jego umyśle z jakimś niejasnym obrazem, z mglistymi wspomnieniami czegoś niesprecyzowanego – może z jakimś snem, z czyimiś słowami… Teraz, zapinając bransoletę na przegubie, myślami wracał do swego spotkania z Alicją, szukając klucza do szyfru zapisanego w jego podświadomości.
Sneer rozumiał teraz, że zwabiony przeczuciem rozwiązania zagadki, zabrnął w matnię, z której nie było powrotu. Zyskując gorzką wiedzę o mechanizmach rządzących ludzkością, tracił możliwość odzyskania swej pierwotnej, wygodnej i beztroskiej pozycji w uproszczonym społeczeństwie, którego problemy wydawały się teraz śmiesznymi kłopotami przedszkolaka – wobec grozy wiszącej nad nieświadomą sytuacji ludnością Ziemi.
Kto mi, u licha, kazał plątać się w to wszystko? – zadawał sobie pytanie, powracające co pewien czas, razem z przypływami nostalgicznej tęsknoty za betonowo-plastykowym, rodzimym środowiskiem, z którego wyrwano go nagle i przeniesiono w krajobraz tak naturalny, że aż obcy człowiekowi wychowanemu pomiędzy labiryntem ulic i monotonią wód Tibigan.
Odpowiedź narzucała się sama. To nie nadzerowcy zmusili go do opuszczenia miasta. A przynajmniej, nie tylko oni mieli w tym udział.
Wszystko przez tę dziewczynę! – pomyślał z irytacją, obracając machinalnie bransoletę wokół nadgarstka. – Otumaniła mnie, działając na tę najgłupszą, irracjonalną warstwę męskiej psychiki… Stała się obiektem pożądania i tęsknoty, znikając i pozostawiając nadzieję na spełnienie się czegoś wspaniałego, jedynego w swoim rodzaju… Jak mogłem… Jak mogę być takim durniem, by wciąż pozostawać pod jej wrażeniem?
Na podobne refleksje było jednak zdecydowanie za późno. Tutaj, w kwaterze głównej argolandzkich nadzerowców, spętany i przykuty do tego miejsca znajomością wszystkiego do końca i świadomością niemocy wobec okoliczności, mógł już tylko wyrzucać sobie brak trzeźwego rozsądku w chwili słabości.
Co robić dalej? – rozmyślał teraz wiedząc, że choćby nawet znalazł się znowu w aglomeracji, nie zdoła włączyć się do tamtej śmiesznej zabawy w życie społeczne. – Czy naprawdę nie ma żadnego wyjścia, żadnego ratunku dla tego biednego świata?
Wiedział, że nie ma… Nie znajdował ani jednej rysy, szczeliny dającej szansę podważenia oczywistości wywodów Rascallego, a jednak myśl wracała ciągle do tego problemu. Czy naprawdę nie przeoczono jakiejś szansy, jakiegoś sposobu?
Uświadomił sobie nagle, że oto spełnia się znowu przepowiednia Alicji: oto dotarł do owej mającej nadejść chwili naznaczonej w odkrytej przed nim przyszłości.
Będziesz znał prawdę – zdania napływały z głębi pamięci, jakby były echem dopiero co wypowiedzianych słów Alicji. – A kiedy dostrzeżesz, że nie ma ratunku dla świata, kiedy nie będziesz wiedział, co czynić; kiedy pomyślisz, że w całym wszechświecie nie ma istoty zdolnej ci dopomóc… – W całym wszechświecie?… – powtórzył głośno. W całym ogromnym wszechświecie nie byłożby… większej… lub nawet równorzędnej Siły?
„Nigdy nie zapominaj o Alicji" – znów te słowa, natrętnie wciskające się w świadomość. Wówczas w hotelu, usypiając ze znużenia, rejestrował je prawie bezwiednie. W chwilę potem spał już kamieniem. O czym śnił wtedy? Nie pamiętał, lecz wiedział, że musiał śnić jakiś niezwykły sen. Teraz wiedział to na pewno…
Obrazy tamtego snu napłynęły nagłą falą. Nie tylko obrazy… Melodia i słowa musiały być elementem towarzyszącym sennym widzeniom. Skąd znał tę melodię? Bo słowa… tak, to były słowa piosenki śpiewanej głosem Dony Bell… Tekst, przeczytany dwa dni temu, wracał z podświadomości, pełny i kompletny…
…lecz – jak niewola przyszła wprzód, tak i nadzieja zstąpi z gwiazd.
Tak! To właśnie był ów przeoczony wariant, ta jedyna szansa, której zasiedziali w swych wygodnych fotelach nadzerowcy nie umieli – lub może nie chcieli – dostrzegać ani przewidywać. Teraz wydała się ona Sneerowi tak oczywista, że aż niemożliwa do przeoczenia.
A ona, Alicja, była świadectwem realności tej szansy. Była tu po to, by wiedział… i działał!
Lecz jakie zadanie, jaka rola była mu przeznaczona?
Zapięcie bransolety puściło nagle, jedna z części zatrzasku oddzieliła się od toroidalnej połówki miedzianej obręczy, ukazując wewnętrzne wydrążenie. Wypadł stamtąd drobny owoidalny przedmiot przypominający żelatynową kapsułkę jakiegoś leku. Ujął ją w palce. Była przejrzysta, w jej wnętrzu przelewała się kropla błękitnego płynu. Na jej powierzchni widniały drobniutkie litery napisu.
„Wypij mnie" – odczytał Sneer.
Z głębi minionego czasu wróciły zdania, czytane głosem matki.
– „Myślę, że mogłabym, gdybym tylko wiedziała, jak zacząć"… Bo, widzicie, tak wiele zdumiewających rzeczy wydarzyło się ostatnio, że zaczęła uważać już tylko nieliczne z nich za naprawdę niemożliwe.
Stał wraz z Alicją przed maleńkimi drzwiczkami, za którymi rozpościerał się urzekający widok gwiezdnego nieba. W ustach miał jeszcze resztki żelatynowej kapsułki.
– To przejście do innego Świata, gdzie nie sięga ich moc. Obiecałam ci pomóc i oto jestem. Chodź ze mną.
– A ci wszyscy, tutaj? – wskazał dłonią za siebie.
– Ich także zabierzemy, poprzez ten otwór łączący dwa wszechświaty.
– Jak?
– Zapnij bransoletę, chwyć ręką za cokolwiek, ściśnij mocno i ciągnij za sobą ten biedny, udręczony glob. Po to dałam siłę twojej dłoni.
Spojrzał w jasną twarz Alicji, trwając w radosnym poczuciu olśnienia i zrozumienia, na granicy snu i jawy, nie wiedząc już, co jest jawą a co snem, lecz pewien, że dopiero z ostatnim z ludzi umiera nadzieja.
Warszawa – Chicago, 111. – Zakopane – Racibór, lipiec 1979 – sierpień 1980.