– Zgoda, szefie! – bronił się fotograf. – To prawda, że dużo się o tym pisze ostatnio, ale tym razem, proszę popatrzeć! Przecież to jest wspaniałe zdjęcie! Latający spodek nad Białym Domem!
– Uhm… Dwa dni temu. było zdjęcie UFO nad Pentagonem, a we czwartek nad Kapitelem – zauważył redaktor sceptycznie. – Przyznaj się, Bili, jak ty to robisz?
– To są najuczciwsze zdjęcia, bez żadnych tricków! – obruszył się reporter. – Jeśli pan nie chce, sprzedam gdzie indziej. Redaktor z wyobraźnią zrobiłby z tego świetny materiał! Mam nawet tytuł: "UFO – czy komunistyczna penetracja?"
– Nie jesteś w kursie, Bili. Mówiłem już, że powinieneś zmienić kierunek patrzenia. Od paru dni zarysowuje się wyraźny postęp w rokowaniach w sprawie militarnego odprężenia. No, dobrze… Dam to zdjęcie z Białym Domem na drugiej stronie.
Na biurku zadzwonił telefon. Redaktor podniósł słuchawkę i przez chwilę słuchał, a twarz jego zmieniała się z każdą sekundą.
– Znakomite! Dawać mi to zaraz! – wykrzyknął z entuzjazmem i odłożył słuchawkę. – Masz pecha, Bili. Twoje zdjęcie nie pójdzie w porannym wydaniu. Mamy kupę sensacji na pierwsze dwie strony. Możesz się pocieszyć, że oprócz ciebie muszę wyrzucić z numeru co najmniej jednego senatora i trzech kongresmanów.
– Co się stało?
– Wszystko naraz! Sensacyjne oświadczenie Departamentu Stanu! Poważne decyzje rozbrojeniowe, parafowanie paktu o nieagresji między najważniejszymi ugrupowaniami wojskowymi, realna perspektywa integracji światowej gospodarki! Niebywała sprawa! Po tylu bezowocnych na pozór, wlokących się w nieskończoność konferencjach! Podobno prezydent rozmawiał osobiście z Moskwą, Pekinem, Paryżem i zanosi się na jakieś przełomowe, wspólne oświadczenie mocarstw nuklearnych. A do tego jeszcze Reuter podał sensacyjne doniesienie o odkryciu metody uzyskiwania energii praktycznie z każdego dostępnego surowca! Przepraszam cię, Bili! Będę strasznie zajęty, muszę przemakietować cały numer!
Fotoreporter zgarnął swoje zdjęcia i wyszedł trzaskając drzwiami.
– Nie ma mowy! – Redaktor odpowiedzialny stanowczo pokręcił głową. – Zabieraj to, Kola! Nigdy nie dawaliśmy żadnych tego rodzaju sensacji, władze krzywią się na podobne bzdury. Latające spodki nad Kremlem! To by dopiero były telefony! Z Komitetu, z Ministerstwa.
– Można by to opatrzyć stosownym komentarzem, na przykład: "Czyżby nowa próba imperialistycznej akcji szpiegowskiej?"
– Oj, Kola, Kola! Na szkolenia nie chodzisz?! Nie wiesz, że ostatnio ograniczamy tego rodzaju epitety? Toczą się ważne rozmowy na najwyższym szczeblu, nie można zakłócać atmosfery.
– To może… zatytułować inaczej? "Goście z kosmosu czy dowcip fotoreportera?", na przykład.
– Nie zawracaj głowy. I tak nie mam miejsca w numerze. Przecież nie wyrzucę tej notatki o sukcesach sowchozu "Nowe Życie". Ani doniesienia o zamieszkach na tle rasowym w…
Do gabinetu redaktora wpadła sekretarka, powiewając taśmą papieru z dalekopisu.
– Towarzyszu redaktorze! TASS podał to przed chwilą! Redaktor przebiegł wzrokiem po tekście depesz.
– Zmiataj, Kola, ze swoim UFO! Tu, na Ziemi, dzieją się takie rzeczy, że nie tylko dla ciebie, ale nawet dla towarzyszy z Politbiura i akademika Kołoczkina miejsca nie będzie w jutrzejszym numerze! – powiedział z entuzjazmem w głosie, niedwuznacznym gestem wskazując drzwi fotoreporterowi.
Tego dnia gazety całego świata doniosły na pierwszych stronach o podpisaniu porozumień międzynarodowych, dających podstawy do wielu dalszych posunięć integracyjnych i niezwykle szybkich przemian w polityce i gospodarce światowej. Opinia publiczna, zaskoczona tak nagłym i pomyślnym zwrotem w stosunkach międzynarodowych, zwróciła oczy na te doniosłe sprawy, żywo interesujące każdego człowieka na Ziemi.
W ogólnej euforii i w gęstym potoku informacji zabrakło miejsca na doniesienia o zaobserwowanych licznie nad stolicami wielu krajów nie zindentyfikowanych obiektach latających. Zresztą, w owym czasie sensacje tego rodzaju przejadły się już czytelnikom gazet i widzom telewizji".
Sneera obudziły ostre promienie słońca, świecącego prosto w twarz. Przesłonił oczy i podniósł się z dna łodzi. Wiało silnie od północy, motorówka dryfowała po sporej fali. Na wodzie bielało kilka arkuszy namokłego papieru.
Chyba usnąłem czytając – pomyślał. – Nie była to widać specjalnie frapująca lektura.
Popatrzył na pływające kartki. Broszura była źle zszyta i wiatr rozniósł ją po wodzie. Usiadł za sterem i uruchomiwszy silnik, skierował łódź w stronę brzegu.
*
Dzień w instytucie przebiegł normalnie. Gdyby Sneer nie wiedział, co się stało, to nawet nieco zaaferowane miny kilku spośród ważniejszych person, przemykających korytarzami gmachu, uszłyby jego uwagi.
Nikt nie pytał go o przebieg ostatniego dyżuru, nie było żadnych odwiedzin policji. Najwyraźniej ci, którzy orientowali się w powadze swej sytuacji, starali się za wszelką cenę zachować spokój i pozory, że nic się nie stało.
Kilka minut przed trzecią do stolika portiera podszedł młody człowiek i powiedział, że czeka na Sneera w samochodzie na parkingu za gmachem instytutu. Sneer bez trudu zauważył długi, smukły wóz połyskujący czerwienią wypolerowanego lakieru. Takie pojazdy widywało się rzadko, przemykające estakadą ponad ulicami śródmieścia, zamkniętą dla publicznego ruchu i zarezerwowaną w zasadzie dla automatycznych wozów ciężarowych zaopatrujących aglomerację.
Mówiło się, że tymi ogromnymi samochodami jeżdżą tylko bardzo ważni zerowcy z najwyższego szczebla władz, ale tak naprawdę, to nikt dobrze nie wiedział, komu służą. W każdym razie, samochód był wyraźnie większy i okazalszy od małych, miejskich pojazdów, którymi jeździło się za zielone punkty po obszarze dzielnic centralnych, a za żółte można było wyjechać nawet poza rejon zwartej zabudowy, do suburbiów, zabudowanych indywidualnymi willami i domkami, gdzie zamieszkiwali obywatele zamożniejszych klas pracujących, z reguły jedynacy i zerowcy. Dla szóstaka czy piątaka wycieczka w tamte rejony byłaby zbędną stratą cennych żółtych punktów, które z większym pożytkiem można było wydać wewnątrz miasta. O zamieszkaniu w tych drogich dzielnicach żaden z nich nie mógł marzyć. Nawet, gdy się ma dostatecznie dużo żółtych, uzyskanych w wyniku różnych nielegalnych operacji, nie wolno wychylać się ponad standard swej klasy, by nie zwrócić na siebie zbyt bacznej uwagi inspektorów policji i kontroli dochodów.
W ten sposób brak żółtych oraz pewne względy bezpieczeństwa osobistego stanowiły skuteczną zaporę przeciwko napływowi niepracujących klas na tereny podmiejskie.
Sneer bywał czasem w tych rejonach, kiedyś nawet zastanawiał się nad wynajęciem lub kupnem własnego domu w jednym z tych przestronnych, zielonych osiedli. Jednakże charakter pracy i konieczność działania w różnych obszarach centrum miasta zmuszały go do częstej zmiany miejsca pobytu.
Gdybym odnalazł Alicję – przemknęło mu przez myśl, gdy przypomniał sobie o swym dawnym pomyśle kupienia domku.
Wspomnienie dziewczyny, wywołane myślą o własnym domu, przekonało go, że nie powinien pozwolić sobie na kontynuowanie podobnych myśli, by nie popaść w melancholię nie spełnionych marzeń.
– Proszę – powiedział mężczyzna, który po niego przyjechał, otwierając drzwiczki wozu. – Musimy się spieszyć.
– Dokąd pojedziemy? – Sneer ociągał się z wsiadaniem.
– Za miasto, na południe. Zresztą, zobaczysz sam – uśmiechnął się tamten, obchodząc samochód i sadowiąc się na miejscu kierowcy. – Będzie to raczej przyjemna niespodzianka.
Читать дальше