Arkady Strugacki - Przenicowany swiat

Здесь есть возможность читать онлайн «Arkady Strugacki - Przenicowany swiat» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1971, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Przenicowany swiat: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Przenicowany swiat»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Tytuł oryginału rosyjskiego: ‘‘Obitajemyj ostrow’’

Przenicowany swiat — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Przenicowany swiat», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Pędził prostą autostradą, tą samą, po której pół roku temu Fank wiózł go swoją luksusową limuzyną wyprzedzając kolumnę opancerzonych transporterów, pędził, aby przekazać z rąk do rąk Wędrowcowi… Teraz wiem, dlaczego… Czyżby on już wtedy wiedział, że jestem odporny na promieniowanie, że niczego nie rozumiem i że zatańczę, jak mi zagra? Wygląda na to, że wiedział. Wiedział, przeklęty Wędrowiec! To znaczy, że rzeczywiście jest diabłem, najstraszliwszym człowiekiem w kraju, a może nawet na całej planecie. „On wszystko wie” — powiedział prokurator generalny bojaźliwie zezując na boki… No nie, nie wszystko. Wykiwałeś Wędrowca, Mak. Wygrałeś z diabłem. A teraz musisz go dobić, póki nie jest za późno, zanim się jeszcze nie ocknął… Może go zresztą już dobili na progu własnego legowiska?… Och, nie wierzę w to, nie wierzę, to dla naszych chłopców zbyt trudne, Bąbel miał dwudziestu czterech pociotków z karabinami maszynowymi… Massaraksz! Tak jest, nie wiem, jak się robi rewolucję. Niczego nie przygotowałem, prawie nie mam ludzi, szeregowi konspiratorzy mnie nie znają, a sztab będzie przeciwko mnie… Nie zdążyłem nawet uprzedzić Generała na katordze, aby gotów był poderwać politycznych i pędzić z nimi tutaj. Ale bez względu na sytuację powinienem wykończyć Wędrowca. Muszę wykończyć Wędrowca i przetrzymać kilka godzin, zanim cały legion i armia nie zwalą się od głodu promienistego. Nikt z nich przecież nic nie wie o głodzie promienistym, nawet Wędrowiec pewnie nie wie. Skąd zresztą mają wiedzieć, przecież w tym kraju tylko ja wywoziłem biednego Gaja poza granice pola.

Na szosie było pełno samochodów. Wszystkie stały byle jak: w poprzek, na skos, z kołami w rowach. Zmiażdżeni depresją kierowcy i pasażerowie siedzieli na stopniach, zwisali bezsilnie z siedzeń, poniewierali się w otępieniu na poboczach. Wszystko to przeszkadzało w jeździe, bo ciągle trzeba było przyhamowywać, wymijać, objeżdżać i Maksym nie od razu zauważył, że z przeciwka, od strony miasta, również wymijając i objeżdżając, ale prawie wcale nie hamując zbliża się płaski, jaskrawożółty samochód rządowy.

Spotkali się na stosunkowo pustym odcinku drogi i przeskoczyli obok siebie o mało się nie zderzając. Maksym zdołał jednak zauważyć nagą czaszkę, okrągłe zielone oczy i ogromne, odstające uszy. Na ten widok aż cały się skurczył, bo wszystko się rozsypywało… Wędrowiec! Massaraksz! Cały kraj leży w depresji, wszystkie wyrodki są nieprzytomne, a ten diabeł znowu wykręcił się sianem!… To znaczy, że jednak wymyślił swoją ochronę. A broni nie ma! Maksym spojrzał w lusterko: długi, żółty samochód zawracał. No cóż, trzeba będzie obyć się bez broni. Tym razem nie będę miał wyrzutów sumienia… Nacisnął akcelerator. Szybciej, szybciej!… No, kochany, jeszcze!… Żółta, płaska maska zbliżała się, rosła, już widać zielone, uważne oczy nad kierownicą… No, Mak!

Maksym zaparł się, jedną ręką osłonił Dzika i z całej siły nadepnął na pedał hamulca.

W rozdzierającym wyciu i jazgocie hamulców żółta maska ze zgrzytem i chrzęstem wbiła mu się w bagażnik i składając się w harmonijkę wypiętrzyła się do góry. Posypały się szyby. Maksym wybił nogą drzwi i wypadł na zewnątrz. Potłukł się okropnie. Ból świdrował w pięcie, w rozbitym kolanie, w obtartej ręce, ale natychmiast o nim zapomniał, bo Wędrowiec już przed nim stał. To było nieprawdopodobne, lecz prawdziwe. Diabeł! Długi, chudy, groźny diabeł z ręką uniesioną do ciosu…

Maksym rzucił się nań, wkładając w ten skok wszystkie siły, jakie mu jeszcze zostały. Chybił! I straszne uderzenie w ciemię… Świat pochylił się, zachybotał, o mało nie upadł, wyprostował się jednak, a Wędrowiec znów sterczał przed oczami, znów naga czaszka, uważne zielone oczy i ręka podniesiona do ciosu… Stój w miejscu, zrób unik, on chybi… Aha!… Gdzie to on patrzy?… No, mnie na to nie weźmiesz… Wędrowiec ze znieruchomiałą twarzą zagapił się na coś ponad głową Maksyma. Maksym rzucił się więc do przodu i tym razem trafił. Długi, czarny człowiek złożył się niczym scyzoryk i upadł na asfalt. Wówczas Maksym obejrzał się do tyłu.

Szary prostopadłościan Centrum był z tego miejsca doskonale widoczny. Nie był już zresztą prostopadłościanem. Spłaszczał się w oczach, rozpływał i zapadł w głąb samego siebie. Nad nim unosił się słup drżącego, rozpalonego powietrza, pary i dymu. Coś oślepiająco białego, parzącego nawet z tej odległości, filuternie mrugało spoza długich, pionowych szczelin i otworów okiennych… Dobra, tam wszystko jest w porządku… Maksym triumfalnie obrócił się ku Wędrowcowi. Diabeł leżał na boku i obejmował brzuch długimi rękami. Ze zdemolowanego samochodziku wysunął się Dzik. Wiercił się tam i szamotał, próbując wydostać się na zewnątrz. Maksym podszedł do Wędrowca i pochylił się nad nim. Zastanawiał się, jak uderzyć, aby skończyć za jednym zamachem. Massaraksz, przeklęta ręka nie chce się podnieść na leżącego. Wtedy Wędrowiec rozlepił powieki i powiedział zduszonym głosem:

— Dumkopf! Rotznase!

Maksym nie od razu zrozumiał, a kiedy zrozumiał, nogi się pod nim ugięły.

— Idiota…

— Smarkacz…

— Idiota…

— Smarkacz…

Potem z szarej, dudniącej pustki dobiegł głos Dzika:

— Niech pan się odsunie, Mak. Mam pistolet.

Maksym nie patrząc chwycił go za rękę.

Wędrowiec z trudem usiadł nadal trzymając się za brzuch.

— Szszszczeniak… — wysyczał. — Nie stój jak słup. Szukaj jakiegoś samochodu… Szybko, szybko…

Maksym tępo rozejrzał się dokoła. Szosa ożywała. Centrum już nie istniało, zmieniło się w kałużę roztopionego metalu, w parę, w odór; wieże nie pracowały, marionetki przestały być marionetkami. Oszołomieni ludzie przychodzili do siebie, rozglądali się chmurnie dokoła, dreptali wokół swoich samochodów i starali się pojąć, co im się przydarzyło, jak się znaleźli na tej drodze i co robić dalej.

— Kim pan jest? — zapytał Dzik.

— Nie pański interes! — powiedział Wędrowiec po niemiecku. Wszystko go bolało, stękał i tracił oddech.

— Nie rozumiem — powiedział Dzik unosząc lufę pistoletu.

— Kammerer! — wykrzyknął Wędrowiec. — Zamknijcie gębę swojemu terroryście… I szukajcie samochodu…

— Jakiego samochodu? — zapytał Maksym bezradnie.

— Massaraksz… — syknął Wędrowiec. Jakoś się podniósł i ciągle jeszcze skurczony, z dłońmi przyciśniętymi do brzucha podszedł chwiejnym krokiem do samochodu Maksyma i wtłoczył się do środka. — Siadajcie! Szybko! — powiedział już zza kierownicy. Potem obejrzał się przez ramię na zabarwiony płomieniem słup dymu. — Co pan tam podrzucił? — zapytał beznadziejnym tonem.

— Minę termitową.

— Do piwnicy czy do hallu?

— Do piwnicy — powiedział Maksym.

Wędrowiec jęknął, posiedział chwilę z odrzucona do tyłu głową, a potem uruchomił silnik. Samochód zatrząsł się i zabrzęczał.

— Wsiadajcie wreszcie! — wrzasnął.

— Kto to jest? — zapytał Dzik. Chontyjczyk?

Maksym pokręcił głową, gwałtownym szarpnięciem otworzył zaklinowane tylne drzwiczki i powiedział do niego: „Proszę!”, sam natomiast obszedł samochód dokoła i usiadł obok Wędrowca. Małolitrażówka szarpnęła, coś w niej zapiszczało, trzasnęło, ale jednak potoczyła się po szosie zabawnie kołysząc się na boki, brzęcząc obluzowanymi drzwiami i głośno strzelając tłumikiem.

— Co pan teraz zamierza robić? — zapytał Wędrowiec.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Przenicowany swiat»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Przenicowany swiat» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkady Strugatsky - The Dead Mountaineer's Inn
Arkady Strugatsky
Arkady Strugatsky - Roadside Picnic
Arkady Strugatsky
Arkady Strugatsky - Definitely Maybe
Arkady Strugatsky
Arkady Strugatsky - Hard to Be a God
Arkady Strugatsky
Arkady Fiedler - Orinoko
Arkady Fiedler
Charles Stross - Halting State
Charles Stross
Arkady Strugatsky - Tale of the Troika
Arkady Strugatsky
Arkadij Strugacki - Przenicowany świat
Arkadij Strugacki
Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata
Borys Strugacki
Отзывы о книге «Przenicowany swiat»

Обсуждение, отзывы о книге «Przenicowany swiat» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x