Arkady Strugacki - Przenicowany swiat
Здесь есть возможность читать онлайн «Arkady Strugacki - Przenicowany swiat» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1971, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Przenicowany swiat
- Автор:
- Издательство:Iskry
- Жанр:
- Год:1971
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Przenicowany swiat: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Przenicowany swiat»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Przenicowany swiat — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Przenicowany swiat», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Maksym odszedł od okna, postał chwilę pośrodku ciasnej izdebki, apatyczny i nieludzko zmęczony, potem zmusił się do skupienia i zrobił kilka ćwiczeń, wykorzystując masywny, drewniany stół w charakterze przyrządu gimnastycznego. W ten sposób można zupełnie skisnąć — pomyślał zaniepokojony. — Jeszcze jakieś dwa dni chyba wytrzymam, ale później będę musiał prysnąć. Dobrze byłoby prysnąć w góry, na oko góry mają całkiem niezłe, dzikie. Co prawda są trochę za daleko, w ciągu nocy nie da rady obrócić tam i z powrotem. Jak to je Gaj nazywał? „Zartak”… Ciekawe, czy to jest imię własne, czy też góry w ogóle? Zresztą co mi tam góry… Jestem tu już dziesięć dni, a niczego do tej pory nie zrobiłem…
Wcisnął się do kabiny i kilka minut parskał i masował się pod ostrym sztucznym deszczykiem, takim samym wstrętnym jak i naturalny, wprawdzie nieco chłodniejszym, ale twardym i wapnistym.
Wytarł się wydezynfekowanym ręcznikiem i ze wszystkiego niezadowolony — z tego mętnego poranka, z tego dusznego świata i ze swojej idiotycznej sytuacji, i ze zbyt tłustego śniadania, które będzie musiał wkrótce zjeść — wrócił do pokoju, aby posłać łóżko.
Śniadanie już przyniesiono: parowało i cuchnęło. Ryba znów zamykała okno.
— Dzień dobry — powiedział Maksym w miejscowym języku. — Nie trzeba. Okno.
— Dzień dobry — odpowiedziała szczękając wielką ilością zasuwek. — Trzeba. Deszcz. Źle.
— Ryba — powiedział Maksym w lincosie. Właściwie nazywała się Nolu, ale Maksym od razu ochrzcił ją Rybą ze względu na wyraz twarzy i flegmatyczność.
Odwróciła się i popatrzyła na niego nieruchomymi oczami. Później, po raz już któryś z rzędu przyłożyła palec do czubka nosa i powiedziała: „Kobieta”, potem wskazała palcem na Maksyma: „Mężczyzna”, następnie w kierunku obrzydłej kapoty wiszącej na oparciu krzesła: „Odzież. Trzeba”. Nie wiadomo czemu nie mogła patrzeć na mężczyznę w szortach. Nie wiedzieć czemu pragnęła, żeby mężczyzna był opatulony od nóg do szyi.
Zaczął się ubierać, a ona zasłała jego łóżko, chociaż Maksym za każdym razem mówił, że będzie to sam robił, wysunęła na środek pokoju stół, który Maksym zawsze przysuwał do ściany, zdecydowanie odkręciła zawór ogrzewania, który Maksym zawsze zakręcał do końca, i wszystkie jednostajne „nie trzeba” Maksyma rozbijały się o jej równie jednostajne „trzeba”.
Zapiąwszy kapotę pod szyją na jedyny złamany guzik Maksym podszedł do stołu i podłubał dwuzębnym widelcem w śniadaniu. Nastąpił zwykły w takich wypadkach dialog:
— Nie chcę. Nie trzeba.
— Trzeba. Pokarm. Śniadanie.
— Nie chcę śniadanie. Niesmaczne.
— Trzeba śniadanie. Smaczne.
— Rybo — powiedział do niej Maksym — okrutny z pani człowiek. Gdyby pani trafiła do mnie na Ziemię, ja bym ze skóry wylazł, aby znaleźć jedzenie do smaku.
— Nie rozumiem — powiedziała z żalem. — Co to jest „ryba”?
Maksym milczał.
Żując ze wstrętem tłusty kęs Maksym wziął papier i narysował leszcza en face. Uważnie obejrzała obrazek i włożyła do kieszeni kitla. Wszystkie rysunki, które robił Maksym, zabierała i dokądś wynosiła. Maksym rysował dużo, chętnie i z przyjemnością. Rysował w wolnych chwilach i nocami, kiedy nie mógł spać, bo nie miał tu nic innego do roboty. Rysował zwierzęta i ludzi, kreślił tablice i diagramy, odtwarzał przekroje anatomiczne. Przedstawiał profesora Megę podobnego do hipopotama i hipopotamy podobne do profesora Megi, wypisywał uniwersalne tablice lincosu, szkicował maszyny i wykresy chronologiczne, słowem, zużywał mnóstwo papieru i wszystko to znikało w kieszeni Ryby bez żadnego widocznego pożytku dla przebiegu kontaktu. Profesor Mega, onże Hipopotam — miał własną metodę i nie zamierzał od niej odstępować. Uniwersalna tablica lincosu, od przestudiowania której winien się rozpoczynać każdy kontakt, zupełnie Hipopotama nie interesowała. Miejscowego języka uczyła przybysza tylko Ryba i to tylko zresztą dla własnej wygody, żeby móc kazać mu zamykać okna i ubierać się w kapotę. Eksperci w kontakcie nie uczestniczyli. Maksymem zajmował się wyłącznie Hipopotam.
Dysponował co prawda dosyć sprawnym instrumentem badawczym, techniką mentokopową. Maksym spędzał więc w fotelu próbnikowym po czternaście, szesnaście godzin na dobę. W dodatku jego mentoskop był bardzo dobry. Pozwalał dosyć głęboko przenikać we wspomnienia i miał doskonałą rozdzielczość. Dysponując taką maszyną można było się właściwie obyć bez znajomości języka. Ale Hipopotam posługiwał się mentoskopem jakoś dziwnie. Demonstracji swoich mentogramów odmówił kategorycznie i nawet z pewnym oburzeniem, a mentogramy Maksyma traktował nader swoiście. Maksym starał się oczywiście przede wszystkim zapoznać tubylców z życiem dzisiejszej Ziemi. Jednak tego rodzaju mentogramy nie wzbudzały w Hipopotamie żadnego entuzjazmu. Hipopotam wykrzywiał fizys, beczał, odchodził, chwytał za telefon albo siadał przy stole i zaczynał monotonnie piłować asystenta, powtarzając przy tym często soczyste słówko „massaraksz”. Ale kiedy Maksym na ekranie wysadzał w powietrze lodową skałę przygniatającą statek, roznosił dezintegratorem na strzępy pancernego wilka lub zabierał autoanalizator głupiemu gigantycznemu pseudokalmarowi, wtedy Hipopotama nie można było oderwać od mentoskopu. Mega cicho popiskiwał, klepał się radośnie dłonią po łysinie i groźnie wrzeszczał na wymęczonego asystenta pilnującego zapisu obrazów. Widok chromosferycznej protuberancji wprowadził profesora w taki zachwyt, jakby nigdy w życiu niczego podobnego nie widział. Bardzo mu się też podobały sceny miłosne, zapożyczone przez Maksyma głównie z filmów specjalnie po to, aby dać tubylcom jakieś pojęcie o emocjonalnym życiu ludzkości.
Taki stosunek do materiału budził w Maksymie smutne myśli. Odnosiło się wrażenie, że Hipopotam wcale nie jest profesorem, lecz zwyczajnym inżynierem— mentokopistą przygotowującym materiały dla właściwej komisji kontaktowej, z którą Maksym będzie się jeszcze musiał zetknąć, ale nie wiadomo kiedy. W takim razie Hipopotam musiałby być prymitywnym osobnikiem podobnym do chłopaka, którego w „Wojnie i pokoju” interesują jedynie sceny batalistyczne. To budziło protest: Maksym reprezentował przecież Ziemię i miał prawo liczyć na poważniejszego partnera w kontakcie!
Można było wprawdzie przypuszczać, że ten świat leży na skrzyżowaniu nieznanych tras międzygwiezdnych i że przybysze nie są tu rzadkością. Do tego stopnia spowszednieli, że nie tworzy się specjalnych poważnych komisji dla każdego nowo przybyłego, lecz po prostu wyciąga się z niego najbardziej efektywne informacje i na tym się cała rzecz kończy. Za takim przypuszczeniem przemawiała sprawność, z jaką ludzie z błyszczącymi guzikami, najwyraźniej niefachowcy, zorientowali się w sytuacji i bez żadnych zachwytów i korowodów od razu skierowali przybysza pod właściwy adres. Możliwe też, iż jacyś niehumanoidzi, którzy tu byli wcześniej, pozostawili po sobie tak złe wspomnienia, że teraz tubylcy odnoszą się do wszystkich mieszkańców obcych planet z pewną, zupełnie zresztą uzasadnioną, podejrzliwością i wówczas cała ta krzątanina wokół mentoskopu, którą zajmuje się profesor Hipopotam, może się okazać jedynie pozorem kontaktu, zwłoką, aby bliżej nie znane wysokie instancje miały czas zadecydować o losie Maksyma.
Tak czy inaczej moja sytuacja jest paskudna — stwierdził Maksym dławiąc się ostatnim kęsem. — Trzeba szybko nauczyć się języka i wtedy się wszystko wyjaśni…
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Przenicowany swiat»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Przenicowany swiat» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Przenicowany swiat» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.