Stanisław Lem - Człowiek z Marsa
Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Człowiek z Marsa» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Człowiek z Marsa
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Człowiek z Marsa: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Człowiek z Marsa»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Człowiek z Marsa — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Człowiek z Marsa», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Spojrzałem na niego zdumiony. Jakie badanie? Czy kolacja z milczącym szoferem miała je stanowić? Musiałem je w takim razie uznać za nader niedokładne. On zdawał się nie zwracać uwagi na moje zdziwienie.
— Dostał się pan mimo swojej woli w pewne… w bardzo złożone okoliczności. — Widać było, że się zastanawia nad każdym słowem. — Jedno musi pan wiedzieć: takim, jakim pan był dotąd, wyjść pan stąd nie może.
Przyszła mi do głowy błyskawiczna myśl, że to jest centrala jakiegoś wspaniale zorganizowanego gangu — a może politycznej szajki — faszystów lub coś w tym rodzaju? Ale po co te książki?
— Albo pan wcale nie wyjdzie, albo… — zatrzymał się. Patrzyli na mnie niby spokojnie, ale czułem naprężenie.
— Albo? — spytałem. I zwracając się do tego, który już przy mnie zapalał papierosa: — Przepraszam, czy mogę pana prosić? Jak pan widzi, nie mogę posługiwać się rękoma, a chętnie bym zapalił.
Ten powoli (wszystko robili powoli — było to śmieszne, ale czasem i straszne — zupełnie jakby grali jakąś rolę na scenie) włożył mi papierosa w usta i podał ogień. Inni tymczasem wymienili ze sobą spojrzenia — po raz drugi.
— Albo pan będzie nasz… — dokończył mężczyzna w binoklach. — I zdaje mi się, że tak właśnie będzie, sądząc po pozorach.
— Pozory mogą mylić — powiedziałem, także starając się mówić powoli, nie tyle, żeby się do nich dostroić, ale raczej, by zapanować nad oparem, jakim wypity po długim głodowaniu koniak zaćmiewał mi mózg. — Czy mogę wiedzieć, o co chodzi?
Mężczyzna o bladej szerokiej twarzy, który dotąd milczał, podniósł głowę.
— Tego pan, oczywiście, wiedzieć nie może — powiedział jakby przepraszającym tonem. I głośniej: — A czy to panu nie wszystko jedno? Dewiza jest prosta: słuchać i milczeć.
Muszę przyznać, że ta rozmowa wprawiła mnie w stan bardzo dziwny. Podczas gdy będąc przez to dziwne towarzystwo skazany na zniknięcie, czyli śmierć, zdawałem sobie sprawę z tego, że moja sytuacja jest beznadziejna, nowy zwrot obudził we mnie jakieś dziwne siły. Człowiek w sytuacji bez wyjścia staje się apatyczny, otępiały. Dość jednak najmniejszego promyka nadziei, a siły ustokrotniają się, wszystkie zmysły natężają do granic ostatecznych i jest się jednym nabrzmiałym mięśniem, aby w gwałtownym wysiłku uratować życie. Tak było i ze mną. Rozmawiając głosem przytłumionym, powoli, patrzyłem zarazem badawczo na otoczenie, spod przymrużonych powiek szacując poszczególne odległości. Ucieczka…? Czemuż by nie? Tak, to była ostateczność. Mogłem chwycić masywną popielniczkę ze stołu i rzucić nią w łeb prezesowi, ale to byłaby głupota. Znacznie lepiej byłoby rzucić nią w wielką lampę elektryczną, która oświetlała salę. Chodziło tylko o to, czy w okrągłej, matowej kuli płonie jedna czy więcej żarówek? Od tego mogło zależeć wszystko. No dobrze, ale zostawały drzwi. Te dziwne drzwi, które otwierały się i zamykały same. Byłem obrócony do nich plecami, nie wiedziałem, czy mają klamkę.
— Panu nie wolno stawiać żadnych pytań — mówił wolno, z naciskiem mężczyzna o bladej spoconej twarzy, dusząc papierosa w srebrnym rzeźbionym bloku popielniczki. Strzepnął z mankietu jakiś niewidzialny pyłek i nagle ogarnął mnie swoim chłodnym niebieskim spojrzeniem.
— Pan pozwoli — uśmiechnąłem się z lekkim wzruszeniem ramion i zerknąłem kątem oka. Drzwi miały zwykłą klamkę. — Mam wrażenie, że jednak powinienem choć w pewnych zarysach…
Jeden z mężczyzn, który zdawał się naszej rozmowy wcale nie słuchać, nagle powiedział kilka słów w jakimś niezrozumiałym mi języku. Brzmiały one dziwnie gardłowo. Mój rozmówca pochylił się nad blatem stołu i powiedział szybko i cicho:
— Czy pan się zgadza?
— Na co? — Chciałem za wszelką cenę zyskać na czasie.
— Ma pan do wyboru albo wstąpić do naszej — zawahał się (widocznie nie mają praktyki, pomyślałem, to nie jest żaden gang, tam panują inne maniery) — do naszej organizacji, albo też zostanie pan unieszkodliwiony.
— To jest ochłodzony do temperatury gruntu, czy tak?
— Nie — powiedział spokojnie. — My pana nie zabijemy Zrobimy panu tylko małą operację, po której zostanie pan na całe życie idiotą, niedorozwiniętym umysłowo.
— Tak… A co mam w „organizacji” robić?
— Nic takiego, czego pan wykonać nie jest w stanie.
— Czy to sprzeczne z prawem?
— Z czyim prawem? Byłem zafrapowany.
— No jakże… z naszym, amerykańskim prawem…
— Niewątpliwie… nieraz — odpowiedział. Jakby na rozkaz, wszyscy się lekko uśmiechnęli. Rzekłbyś, woskowe maski, które ożyły na mgnienie. Uczyniłem powolny ruch nogą, by móc obrotem ciała w tył pochwycić popielniczkę. Czy zdołam nią rzucić w lampę skutymi rękoma? Byłem niezłym gimnastykiem. W tej samej chwili mężczyzna w binoklach odwrócił się do stojącego przy stoliku oleandra w pięknej jaspisowej wazie i powiedział kilka słów, których nie dosłyszałem. Drzwi otworzyły się i ukazał się w nich szofer ze swoim pomocnikiem.
— Odprowadzić go… do sali operacyjnej — powiedział prezes. — I zdjąć kajdanki.
Szofer przystąpił do mnie — kluczyk zazgrzytał w zamku. W następnej chwili zadałem mu cios stalową bransoletą lewej, jeszcze skutej ręki w skroń i poprawiłem pełnym uderzeniem nogi w brzuch. Upadł bez jęku. Ale gdy jego wielkie ciało leciało jeszcze w moją stronę, chwyciłem go za klapy skórzanej bluzy i z całej siły rzuciłem w zrywających się od stołu mężczyzn. Wielkie masywne cielsko przewróciło stół — kilka foteli upadło — nie czekałem, co będzie dalej, lecz skoczyłem ku drzwiom. O dziwo, nikt jeszcze nie strzelał, a pomocnik szofera stał w nich spokojnie, z lekko rozchylonymi rękami, jakby zobaczył znajomego po długim niewidzeniu.
Uderzyłem go lewym kułakiem w podbródek, to jest celowałem w to miejsce, ale on odparował cios kantem dłoni tak, że poczułem w ręce ostry ból i zwisła mi bezwładnie. Chłop znał ju–jitsu — było to fatalne.
W tym chaosie, gdy słyszałem za plecami zbliżające się kroki, wyskoczyła mi z pamięci na jedno błyskawiczne mgnienie sylwetka krępego, niskiego Itchi–Hasama, który w Kioto uczył walki japońskiej. Na ostatniej lekcji nauczył mnie dwu chwytów, których Europejczycy nie znają, sprowadzających śmierć. Są to uderzenia oburącz, od dołu, które w sposób nożycowy łamią krtań. Cios wyrzucony z całą siłą rozpaczy udał się tylko częściowo. W chwili, gdy pod rozmachem uderzenia poczułem jego napięte ciało, kilka silnych ramion pochwyciło mnie od tyłu. Rzuciłem się na ziemię, ale walka trwała krótko. Z masy drgających rąk i nóg wyłoniłem się, trzymany silnie za ubranie, i zostałem — o dziwo — zaprowadzony do stolika.
Tutaj jeden z zadyszanych podsunął mi fotel, a gdy nań osłupiały, rozdygotany upadłem, drugi wsunął mi w usta długiego papierosa, trzeci podał ognia i siadali wszyscy przy mnie jakby po krótkiej przerwie w towarzyskiej rozmowie.
Szofer wyniósł się szybko razem z pomocnikiem, który charczał, spluwał krwią i trzymał się za rozbite gardło. Po chwili milczenia odezwał się prezes.
— Zdał pan egzamin… jest pan już nasz. To wszystko była oczywiście komedia — dodał na moje zdumione spojrzenie. — Daliśmy panu szansę, a pan z niej skorzystał.
— Oryginalny sposób — powiedziałem, masując sobie lewe przedramię. — Czy mogę wiedzieć, jakie żarty mają panowie jeszcze w pogotowiu? Jakem reporter USA, coś podobnego mi się jeszcze nie przytrafiło.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Człowiek z Marsa»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Człowiek z Marsa» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Człowiek z Marsa» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.