Stanisław Lem - Człowiek z Marsa
Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Człowiek z Marsa» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Człowiek z Marsa
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Człowiek z Marsa: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Człowiek z Marsa»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Człowiek z Marsa — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Człowiek z Marsa», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Dobre wyrażenie: trzy miliony wolt — dreszczyk mnie przeszedł — hopla — mam być w dobrym nastroju. Zacząłem myśleć o Szkocji, o zalesionych górach, o dobrych dawnych czasach, o milionowych nakładach gazet z sensacyjnym reportażem.
Myśli przerwał mi brzęczyk.
— Co? Co? Jak? — krzyczał w słuchawkę Frazer. — Głośniej! Nic nie słychać!
Nawet ja słyszałem z odległości kilku kroków, że słuchawka aż chroboce od huku — i nic dziwnego: wszystkie generatory wysokiej mocy pracowały pełną parą, żeby dać potrzebne miliony woltów.
Frazer rzucił słuchawkę.
— Za trzecim włączeniem prądu drgnął, ruszył się. Profesor kazał powiedzieć, żeby się pan przygotował.
Tymczasem Fink opuścił Marsjanina na ziemię, ustawił na postumencie w pozycji normalnej i zajęty był teraz wkładaniem poszczególnych kabelków gruszki z plazmą do ich gniazdek. Kiedy to skończył, zakrył wierzchni otwór kołpakiem i próbował poruszyć serce — czy też żyroskop — przez wywiercony przez nas otwór.
— Panie inżynierze, ostrożnie! — zawołałem.
— Nie bój się pan, przecież on nie ma aparatu do przemiany energii atomowej, a jak długo nie włączymy mu z naszej sieci trzech milionów wolt, jest taki bezpieczny jak pień.
Wsadził rękę do otworu i począł nią ruszać. Usłyszałem jedno i drugie znane mi mlaśnięcie, jakby wentyla, nagle inżynier jęknął, zbladł i osunął się drgając na podłogę.
— Ażeby cię cholera! — byłem wściekły. Rzuciłem się ku niemu, chciałem pociągnąć go na bok, ale poczułem straszliwe uderzenie w rękę. Zatoczyłem się na ścianę. Już biegł Lindsay w czerwonych gumowych rękawicach i odciągnął nieprzytomnego Finka na bok. Wziąłem go na ręce, choć nogi mi drżały, a palce prawej ręki piekły jak ogień, i złożyłem na stole. Doktor, nic nie mówiąc, wyjął z kieszeni futerał, zrobił wprawnie i szybko zastrzyk, posłuchał pulsu, potem policzył wzrokiem ampułki, popatrzył na mnie, jakby chciał powiedzieć: a widzisz? — i zaczął masować inżynierowi okolice serca.
Tymczasem wewnętrzny telefon dzwonił tak, jakby się chciał urwać ze ściany, ale w rozgardiaszu wszyscy o nim zapomnieli. Teraz dopiero przystąpił doń Lindsay i zdał profesorowi sprawę z tego, co się stało.
— Może lepiej zaniosę go na górę? — spytałem doktora, wskazując oczyma na Finka. — Jeżeli tu się co stanie, to on, jako bezsilny, może najłatwiej ucierpieć.
Doktor skinął głową. Wziąłem Finka na ręce i zaniosłem do mojej sypialni. Po drodze spotkałem biegnącego profesora. Nic nie powiedział, tylko popatrzył na mnie, aż mnie ciarki przeszły, i wskoczył do windy.
Siedziałem może pięć minut przy Finku, ale widząc, że oddycha równomiernie, pomyślałem, że moje miejsce jest na dole, i wyszedłem, okrywszy go dobrze kołdrami.
W montażowni gospodarował na dobre Widdletton.
Te ciągłe uprzedzenia poczęły mnie denerwować. Żeby zakonserwować dobry humor, zacząłem sobie po cichu mówić znany angielski wierszyk: „Mary miała baranka, białego jak śnieg, gdy Mary gdzieś poszła, on wciąż za nią biegł” — a jak się skończył, zacząłem sylabizować go od końca, gdy wtem rozległ się ostry, potrójny brzęczyk i czerwona lampa zapaliła się przed moją twarzą.
— Uwaga — rozległ się silny głos Frazera. — McMoor, myśl pan powoli i spokojnie, włączam prąd!
— Co on! — odpowiedziałem i rozległo się niskie huczenie. Począłem dłubać w gęstwinie pamięci, intensywnie wpatrywać się w zdjęcia reflektorowe Marsa, przypomniałem sobie jego kanały, pustynie; ile mogłem, dłubałem w gęstwinie pamięci. Za plecami rozległ się brzęczyk — nie zwracałem nań uwagi. Po kolei przeglądałem fotografie, chwilami zamykałem oczy, wyobrażałem je sobie dokładnie, to znowu oglądałem kilka naraz — przechodziłem je stopniowo — wreszcie przejrzałem ostatnią. Teraz miałem wpaść w doskonały, przyjazny, dyplomatyczny nastrój. Wyobraziłem sobie Ziemię, z wielką Ameryką na froncie, zjednaną szeroką taśmą z Marsem, a na tej taśmie było napisane… Stop! nie wolno myśleć słowami.
W tej chwili czerwone światło zgasło, Frazer wyłączył wzmacniacz i skoczył do telefonu. Ponieważ zdawał się nie pamiętać o mnie, na własną rękę uwolniłem się od czepca i spojrzałem na niego. Trzymał słuchawkę przy uchu i czekał.
Sekundy mijały powoli.
— No, co tam? — spytałem. Frazer kiwnął przecząco głową. Wstałem z fotela. Frazer nacisnął kilka razy widełki, zawołał:
— Halo! Halo! — i czekał znowu. Nie mogłem wytrzymać.
— Ja lecę na dół, Bóg wie, co tam się stało! — I nim zdążył otworzyć usta, już mnie w pokoju nie było. Nie mogłem siedzieć spokojnie w windzie — przeskakując po cztery stopnie naraz, zbiegłem na parter. Kiedy dobiegłem do montażowej, ogarnęła mnie fala huku motorów. Otworzyłem drzwi, spojrzałem — i zamarłem w bezruchu.
W fioletowym świetle sztucznej błyskawicy ujrzałem, że czarny krępy stożek… żył. Poruszał się powoli, chwiejąc na miejscu, a jego macki wykonywały spokojne, nie drgające ruchy, jakby coś zaklinały lub też opisywały skomplikowane krzywe. Powietrze pełne było piekielnego huku i trzasku.
Grupka mężczyzn stała przy tablicy rozdzielczej: wysoki Lindsay z oblaną potem twarzą, w skórzanym fartuchu, trzymał dłoń na heblu wyłącznika. Koło niego stał profesor, a za nim, trochę z tyłu, Gedevani. Zamknąłem drzwi. Nie wiem, czy Marsjanin mnie zauważył — w każdym razie wysunął macki na boki i trzymał je krótką chwilę poziomo. Potem nagle zbliżył dwie z nich do siebie i ujrzałem przeskakujące między końcami iskry. Potem macki znowu rozeszły się bokiem, trochę w górę, i zakotłowały w powietrzu, opisując jakby pobocznicę walca. Czyżby on chciał coś w ten sposób wyrazić? Marsjanin powtarzał ruchy niezmęczenie, tak samo jak maszyna. Przecież to jest właśnie maszyna — przemknęło mi przez głowę.
Opuszczał macki, potem wznosił je i zataczał poziomo kręgi, chwilami tak szybko, że widziało się tylko dwa niewyraźne walce. Profesor odłączył się nagle od grupy stojących ludzi i wyszedł bocznymi drzwiami. Stałem jak przykuty do podłogi, patrząc rozwartymi oczyma. Marsjanin wciąż powtarzał swoje ruchy, coraz szybciej. Znowu złączył dwa odnóża, rozsunął i przepuścił przez przerwę między nimi rząd grzechocących słabo iskier.
W tym momencie zjawił się profesor. Mały, ciemny, zgarbiony, szedł szybkim krokiem, niosąc coś w wyciągniętych rękach. Niósł to prosto na środek sali — czyż chciał zginąć śmiercią samobójczą!? Skoczyłem naprzód, aby go powstrzymać. Ale on schylił się i potoczył po podłodze dwa metalowe cylindry. Jeden z nich podskakiwał, tocząc się: poznałem je, były to walce z pocisku.
Widziałem je wczoraj; jeden zawierał proszek już „zapisany”, w drugim był zarazem mechanizm do uwieczniania myśli.
Profesor stał teraz wyprostowany o pięć kroków od małego czarnego monstrum. Macki przestały krążyć, pochyliły się i oba cylindry przywarły do nich, jakby nagle przyciągnięte. Stożek znieruchomiał — teraz macki podniosły się i w górnej części kołpaka spadła klapka — a może zrobił się otwór w jednolitym metalu — nie wiem, ale oba wałki znikły nagle, tak szybko, że mrugnąłem kilka razy powiekami. Nie trwało to nawet sekundy, bo już były z powrotem na zewnątrz i toczyły się opuszczone ostrożnie na podłogę w stronę profesora. Wyglądało to wprost śmiesznie: grupka ludzi stłoczonych przy ścianie i ten metalowy pękaty stożek, który wydawał się bawić w kręgle.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Człowiek z Marsa»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Człowiek z Marsa» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Człowiek z Marsa» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.