Stanisław Lem - Człowiek z Marsa

Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Człowiek z Marsa» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Człowiek z Marsa: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Człowiek z Marsa»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Człowiek z Marsa — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Człowiek z Marsa», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Czy nie powracamy do punktu wyjścia? — spytałem. — Wiadomości, jakie mamy o konstrukcji, są nader mgliste, nie mówiąc wręcz o samej plazmie, o tym mózgu centralnym…

— Mózg? Doskonałe określenie — profesor wydawał się zachwycony. — Mam myśl — zawołał i wybiegł z laboratorium. Frazer poszedł za nim.

Mały pan Gedevani został ze mną. Ocierał czoło chusteczką, potem oglądnął się i powiedział:

— Ja czułem, że to się źle skończy. Cztery lata stałem przy cyklotron z trzy miliony wolt, ale to była zabawa. Co tu się wyrabia, co tu się wyrabia! — i z tymi słowami rozpaczy odszedł.

Poszedłem na górę, zastanawiając się nad tym, co powiedział profesor. Czy znalazł wreszcie klucz do porozumienia się z Marsjaninem? Nie mogłem w to uwierzyć. W małej montażowni, do której zaglądnąłem, stał Lindsay z profesorem. Ten ostatni ustawiał szybko jakieś aparaty, wśród których rozpoznałem wielki wzmacniacz dynatronowy i stopnie wzmocnienia wysokiej częstotliwości.

Na środku sali stało wielkie krzesło, jakby fotel elektryczny — takie było moje pierwsze wrażenie, gdyż na szczycie oparcia posiadał on rodzaj czepca z miedzi, do którego dochodziły kable.

— Włącz pan szybko nasze akumulatory — powiedział profesor — i damy oscylator katodowy tutaj, na podest. Niech pan zadzwoni na Burke’a, to panu pomoże. — I zwracając się do mnie: — Wie pan, co myślę? Jest to fantastyczny projekt, ale cóż nam pomoże, jeśli nie fantazja? Otóż chcę chwytać prądy elektryczne, jakie wytwarza kora mózgowa jednego z nas, wzmocnić je parę milionów razy i posłać do okładek rury rentgenowskiej; zależnie od zmian natężenia prądów, siła promieni X będzie się zmieniać. Tym regulowanym według prądów naszego mózgu promieniowaniem będę naświetlał Areanthropa.

Wszedł Burke. Montował z inżynierem poszczególne części aparatury. Profesor kazał mi usiąść na krześle, założył na głowę miedziany czepiec i włączył kilka kontaktów.

Rozległo się niskie huczenie. Profesor krzątał się przy aparatach, nie przestając mówić.

— Czy rozumie pan, o co mi chodzi? Mowa nasza, nasze gesty itd. są niezrozumiałe dla przybysza z Marsa. Ale być może, że w samym centrum w mózgu procesy psychiczne mają przebieg zbliżony. Zamierzam zatem ominąć drogi pośrednie i działać prądami naszych mózgów na jego mózg.

Tymczasem lampy wzmacniacza rozjarzyły się bladoróżowym światłem. Huczenie spotęgowało się. Uczułem, że ktoś ściąga mi na głowie metalowy kask rzemieniem.

— Proszę się nie denerwować, siedzieć spokojnie — dobiegł mnie głos profesora. — To nic nie jest, patrz pan na ekran.

Wielka, podobna do szklanego walca z rozszerzoną stożkowato podstawą rura oscylatora katodowego leżała na dwu ebonitowych stojakach. Ujrzałem, jak na jej spodzie, na bladożółtawej powierzchni fluoryzującej ukazały się wolno drgające linie świetlne.

— To są prądy pańskiego mózgu, proszę, niech pan pomnoży w myśli trzydzieści razy osiemnaście?

Zygzaki świetlne na ekranie wiły się teraz ogromnie szybko.

— W porządku, aparat działa doskonale. Huczenie ustało nagle, uczułem, że inżynier rozluźnił rzemienie i zdjął mi czepiec z głowy.

— Niech pan łaskawie zejdzie na dół, a my podamy przez szyb wentylacyjny kabel do oscylografu, pan go tam przyjmie z otworu wypustowego i zaczeka, aż ja przyjdę, to zmontujemy rentgena — powiedział Lindsay.

Zbiegłem po schodach na parter. W wielkiej hali montażowej huczał jakiś silnik elektryczny, mały kran podnosił właśnie bezwładne cielsko maszyny z jej łoża i przesuwał na środek hali. Inżynier szedł dołem i dawał znaki doktorowi, który poruszał korbą regulatora. Odnalazłem szyb wentylacyjny i po chwili zobaczyłem, jak z jego wnętrza wysuwa się czarny koniec kabla. Pociągnąłem go lekko i czekałem. Za chwilę zjawił się Lindsay, który niósł wielką pancerną rurę rentgena, zamontował kabel na ściennym izolatorze i począł ustawiać potrzebne przyrządy.

— Pociski gazowe w pogotowiu — powiedział i zwracając się do Gedevaniego, który stał na uboczu: — Niech pan nie myśli, że mi już życie niemiłe… A teraz tak: puścimy mu prąd z generatorów na dziesięć sekund. Jeżeli nie, znowu prąd na dziesięć sekund i powtarzamy to tak długo, aż drgnie. Wtedy wyłączamy prąd, który go ożywia, i poddajemy jego mózg czy też receptor, najlepiej będzie naświetlać wszystko razem, działaniu rentgena. Na górze będzie siedział jeden z nas i myślał powoli, spokojnie, ale nie słowami, bo to niczego nie da, a obrazami: a schemat tych myśli, to jest jakie obrazy trzeba wywoływać w wyobraźni, już naszkicowałem. Potem puścimy mu znowu prąd ożywiający, stwierdzimy, czy jakoś na to zareaguje, i tak powtarzamy aż do skutku.

— To znaczy jak długo?

— Aż do jutra, jeżeli będzie trzeba — odpalił profesor Gedevaniemu, a ja spojrzałem na zegarek: była siódma wieczór.

— McMoor, pan jest człowiekiem spokojnym, zdrowo myślącym — profesor spojrzał ostro na Włocha, ale ten nie chciał się wcale obrazić. — Pójdzie pan na górę, na karteczce na moim biurku znajdzie pan schemat, według którego ma pan myśleć. Ale robić to powoli, każdy obraz co najmniej dwadzieścia sekund, zaczyna pan z chwilą sygnału czerwonego, na zielony przestaje pan. Jeżeli się uda, będzie pan pierwszym człowiekiem na świecie, który porozumiał się z mieszkańcem Marsa. Szczęść Boże nam i panu. Szkoda, że jednego inżyniera diabli nam wzięli, a potrzeba, no nic, Frazer jest przecież też dobrym fizykiem. Panie Frazer, pan pójdzie z McMoorem i załączy wszystko co trzeba do zapisywania i sprzedawania prądów mózgowych przez wzmacniacz. Siedź pan ze słuchawką przy uszach. Jeżeli zadzwonię, to pan będzie według wskazówek wzmacniał lub osłabiał prąd nadawany tu na dole.

Skończywszy, profesor zwrócił się do Lindsaya. Poszedłem z Frazerem na górę. W małym pokoju montażowym usiadłem na fotelu. Frazer nałożył mi na głowę kołpak metalowy i dał do ręki kartkę. Było na niej napisanych kilka zdań i dołączona paczka ponumerowanych fotografii.

Najpierw miałem pilnie obserwować mapkę Marsa — czynne patrzenie, a nie gapienie się jak na malowane wrota — napisał profesor pod fotografią swoim straszliwie nieczytelnym pismem. Potem na fotografię Ziemi. Dalej — na mapkę Ameryki, potem okolicy, gdzie znajdowaliśmy się, i „miałem przeżywać dodatnie uczucia, bez lęku czy nienawiści”.

Dobry sobie ten staruszek, już byłem nieco zirytowany tymi rozkazami pod adresem mojej maszyny do myślenia. Co on myślał, że to jest jakiś zegarek, czy jak? Następna fotografia przedstawiała nas wszystkich (oprócz mnie) zebranych na platformie przy teleskopie. Tu znowu trzeba było pomyśleć o Marsie, ale obrazowo, nie słowami — napisał na marginesie profesor. Wreszcie były fotografie pocisku, zdjęcia okolicy, w której spadł, i samego Marsjanina, przy których intensywnym wyobrażeniu sobie powinienem, wedle notatek profesora, znajdować się w dobrym humorze i przyjaznym nastroju dla naszego gościa. Przyznaję, że pierwszą moją myślą, po zaznajomieniu się z tym eluku — bratem, było, ażeby szlag trafił tego zwariowanego mechanicznego stwora, który zabił już kilku ludzi — ale opanowałem się. Nagle rozległ się brzęczyk telefonu — dzwonił profesor. Donosił na górę, że zaczynają pobudzać Areanthropa prądem trzech milionów wolt i przygotowują nas, byśmy byli gotowi do włączenia na sygnał momentalnie. Wyprostowałem się w fotelu i czekałem. Po chwili uczułem delikatne drżenie podłogi.

— Elektryzują naszego Marsjanina — odezwał się Frazer. — Elektryzują!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Człowiek z Marsa»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Człowiek z Marsa» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Stanisław Lem - Podróż dwudziesta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż dwunasta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż jedenasta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż ósma
Stanisław Lem
libcat.ru: книга без обложки
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Fiasko
Stanisław Lem
Stanisław Lem - K Mrakům Magellanovým
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Planeta Eden
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Příběhy pilota Pirxe
Stanisław Lem
Отзывы о книге «Człowiek z Marsa»

Обсуждение, отзывы о книге «Człowiek z Marsa» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x