Stanisław Lem - Człowiek z Marsa

Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Człowiek z Marsa» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Człowiek z Marsa: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Człowiek z Marsa»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Człowiek z Marsa — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Człowiek z Marsa», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Inżynier śmiał się bezgłośnie.

— Nie na darmo nazywają pana u nas starym metafizykiem, proszę, nie gniewaj się pan, profesorze…

— Czy dlatego, że wierzę w Boga i inne dziwne rzeczy, które ciasnogłowym nie mogą się pomieścić w ich grządkach mózgowych? — zapytał cicho profesor. — Jeżeli tak, to jakże mogę się o to obrazić? Tak zrozumiana nazwa metafizyka mogłaby być tylko komplementem.

Uścisnął dłoń inżyniera i wyszedł z hali.

IV

I znowu siedzieliśmy w białym świetle matowych lamp, słuchając w napięciu słów inżyniera Finka. Rozpostarł on stosy swoich notatek na stoliku.

— A więc wyjaśniłem już system poruszający naszą maszynę, którego ideą jest bezpośrednie zużycie natężenia, to jest ciśnienia promieniowania na ruch obrotowy wałków poruszających. Zastanawialiśmy się, dlaczego tak powoli i na pozór niedołężnie się posuwa, dlaczego nie posiada aparatów chwytnych. Okazuje się, że nasze nieporęczne narzędzia zbudowane na wzór ręki daleko w tyle stoją za tym mechanizmem. Chodzi o to, że macki, czy też wężownice, mogą wydzielać z końców, które nazwałem emitorami, energię w różnej fazie, może być cieplna, albo inne określone pole energetyczne, na przykład magnetyczne, elektryczne. Jednym słowem: przez upodobnienie drgań własnych atomów do drgań substancji dotykanej może nastąpić przyciągnięcie i ufiksowanie takie, jakiego nie uzyskaliśmy może nawet przy spojeniu śrubami. Tragiczny koniec White’a, który był na podwórzu w chwili wyrwania się Areanthropa z domu, a nad którym przeszliśmy milcząc do porządku, boć nie inny los mógł być i nam zgotowany, polegał na jego zupełnym rozpyleniu na atomy i to tłumaczy fakt, że zniknął on tak nagle i nie odnaleźliśmy żadnych szczątków. Jeżeli chodzi więc o przejawy energetyczne maszyny, to znamy je już choćby w zarysach, choć, zaznaczam, nie wszystkie. Chodzi tu o to, że nie mamy receptorów czuciowych ani aparatów fizycznych do rejestracji natężenia fal materii, a wydaje mi się, że właśnie falowanie materii jest podstawową dziedziną dla pewnych elementów konstrukcji aparatu. To strona jedna. Jeśli idzie o kontrolę świata zewnętrznego, o jego oddziaływanie na maszynę, to jest w pierwszym rzędzie na żywe jądro w gruszce, mogę panom niestety powiedzieć bardzo mało, zdając się na doktora. Owszem, są aparaty przypominające jakby w uproszczeniu systemy światłoczułe, są też spojenia metali, jakby dla rejestrowania różnicy temperatur, napięć, ciśnień zewnętrznych, ale to tylko elementy. Wszystkie ich wypustki dośrodkowe dochodzą do rury centralnej, w której kończą się ślepo. Rura ta jest wypełniona pewnego rodzaju płynem, jakby cieczą… ale to właściwie nie jest ciecz — postawił na stole małą szklaną kolbę — tu jest próbka tej substancji. Nie mogę o niej powiedzieć nic poza tym, że jest to wedle wszelkiego prawdopodobieństwa substancja organiczna… Jestem zresztą zbyt słabym chemikiem, by móc dokładnie określić jej skład. W każdym razie, zdumiewające działanie tej cieczy… ale proszę panów, żeby się przekonali sami. Żadne słowa nie są w stanie tego opisać.

Spojrzeliśmy na siebie jakby z myślą: aha, już się cuda zaczynają.

Inżynier Fink powiedział:

— Śmiało, doktorze — i odkorkowawszy flaszkę, przyłożył mu ją do nosa. Doktor wetchnął ostrożnie powietrze, twarz mu drgnęła — i nagle wyrwał niemal flaszkę z rąk inżyniera, wdychając silnie i kurczowo gaz, który się z niej najwidoczniej wydzielał.

Twarz mu najpierw poczerwieniała, potem zbladła, opadł na krześle i przymknął oczy.

— Inżynierze, co to jest?! — zawołał profesor. — Czy to nie jest trucizna?

Fink przystąpił do doktora, który bez oporu dał sobie wyjąć flaszkę z ręki, i podał ją mnie. Postanowiłem być nader ostrożnym i tylko troszkę powąchać tego dziwnego gazu.

Nie wiem, co się ze mną stało. Ujrzałem najpierw nieprawdopodobnie piękne, mgliste, powoli sunące kręgi. Potem szły duże i małe tony, tworzące przepiękną harmonię. To wszystko zlewało się w jeden strumień barwy, światła i woni, woni ani pachnącej, ani miłej — raczej przykrej, powiedziałbym teraz, gdy pisząc, przypominam ją sobie — ale przykrość ta była słodka aż do bólu. Było to uczucie silnego i straszliwie gwałtownego życia, dające rozkosz z każdego uderzenia serca, z ruchu mięśni, z oddechu, a wszystko to otoczone jakby jedwabnym woalem. Jednocześnie jednak widziałem doskonale, co się dzieje dookoła, czułem, że myślę tak jasno jak jeszcze nigdy, że widzę tak ostro i kolorowo, jakby przez dziwny instrument optyczny — ktoś, zdaje się, inżynier, chciał mi zabrać flaszkę. Przycisnąłem ją kurczowo, jakby chcąc ją zatrzymać, ale uczułem lekki bezwład — puściłem ją…

Teraz nie dziwię się… nie dziwię się już niczemu. Widziałem, że doktor, skurczony, płakał. I mnie łzy napełniły oczy — było to tak straszne, ten powrót do siebie, do tego siebie, który przed chwilą był taki zadowolony, normalny, a teraz nieszczęśliwy, jakby wyrzucony z utraconego raju. Czułem, że jest to śmieszne, że jestem starym, głupim koniem, trzeźwym reporterem, a jednak spazm smutku ścisnął mi gardło.

Flaszka szła w koło, dając każdemu chwilę nadludzkiego szczęścia i ludzkiego, gorzkiego rozczarowania.

Profesor odmówił przyjęcia flaszki.

— To jest pewnie jakiś narkotyk — powiedział. — Jestem przeciwny zatruwaniu się haszyszem czy opium.

— To nie jest to, profesorze, proszę wybaczyć, że wszedłem w paradę naszemu biologowi — Fink postawił na stole wyjęty z teczki słój.

Siedziały w nim dwie żaby: jedna malutka, chuda, i druga ponadnaturalnej wielkości, jakby rozdęta.

— I cóż to za cud z Marsa? — odezwał się z przekąsem doktor, nadrabiając miną. Było mu wstyd — a i nam wszystkim — tej fali smutku, jaka nas opanowała po odjęciu dziwnego płynu.

— A to, że obie żabki były rano kijankami. Tylko tej dużej dodałem do wody w akwarium jedną kroplę płynu… i to wszystko. — Inżynier mówił spokojnie dalej: — Powiedziałem sobie, że niczemu się nie będę dziwić, i za każdym razem słupieję na nowo. Jak zaznaczyłem, wszystkie aparaty receptoryczne kończą się ślepo, dając do wnętrza rury z płynem wypustki podobne do elektrod. Takie same wypustki są na jej górnym końcu, gdzie tworzą gniazdka dla rozety, w które wchodzą kabelki gruszki centralnej. Oto wszystko, co miałem do powiedzenia.

Profesor patrzył na nas surowo.

— Zdaje mi się, że Mr Gedevani tęskni z nas wszystkich najbardziej do tej cudownej flaszki? Otóż przypominam, że nie jesteśmy tutaj takimi sobie ludźmi, albo nawet uczonymi, ale delegacją ziemską dla przyjęcia i zapoznania się z przybyszem z Marsa. Czy mam mówić, jakie cechy winna mieć tego rodzaju delegacja i od jakich wad winna być wolna?

Spuściliśmy wszyscy głowy. Doprawdy, profesor był za ostry… on przecież nie poczuł straszliwego i cudownego zarazem działania płynu…

Stary zdawał się czytać nasze myśli.

— A jeżeli to jest nawet woda życia, to pozwolę sobie przypomnieć, że taka nazywa się aqua vitae, okowita, i po skończeniu naszych badań każdy z panów będzie się mógł poświęcić studiowaniu jej przymiotów… nikomu tego nie będę bronił.

Stary był złośliwy, ale czułem, że ma rację.

— Profesorze — odezwałem się — nie ma tu niczyjej winy. Sądzę i wiem, że wszystko będzie dobrze, pozwalam sobie mówić w imieniu wszystkich panów. Bo chociaż nie jesteśmy żadnymi „badawczymi mózgami”, ale ludźmi, to właśnie dlatego, że jesteśmy ludźmi, będziemy postępowali tak, jak tego sytuacja wymaga.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Człowiek z Marsa»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Człowiek z Marsa» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Stanisław Lem - Podróż dwudziesta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż dwunasta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż jedenasta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż ósma
Stanisław Lem
libcat.ru: книга без обложки
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Fiasko
Stanisław Lem
Stanisław Lem - K Mrakům Magellanovým
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Planeta Eden
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Příběhy pilota Pirxe
Stanisław Lem
Отзывы о книге «Człowiek z Marsa»

Обсуждение, отзывы о книге «Człowiek z Marsa» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x