Stanisław Lem - Człowiek z Marsa
Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Człowiek z Marsa» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Człowiek z Marsa
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Człowiek z Marsa: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Człowiek z Marsa»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Człowiek z Marsa — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Człowiek z Marsa», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Szybko, miotacze — profesor był już znowu spokojny, przystawił ramki celownika do twarzy i pomagał inżynierowi wsunąć pociski do prowadnicy.
— W imię Boże, uwaga, proszę jednocześnie kryć ogniem i uważać na jego reakcję. Pal!
Rozległ się dosyć słaby huk, zapach spalonego kordytu rozszedł się w półotwartej kopule, dwie smugi dymów wybuchowych znaczyły paraboliczną drogę pocisków, które rozerwały się niemal jednocześnie o kilkanaście metrów od celu. Od razu w chwili wybuchu zauważyłem, że sylwetka przystanęła i węże, które jak ruchome macki niosła przed sobą, wysunęły się wyżej i na boki.
— Pal!
Druga salwa leżała lepiej, ale słaby podmuch min nie mógł nawet przewrócić maszyny. Zdawało mi się, że słyszę, jak biły w nią odłamki, ale to chyba było przy tej odległości złudzeniem.
— Pal!
Tym razem pociski były, zdaje się, chlorowe, gdyż po wybuchu podniosły się ciemne chmury gazu. Kiedy wiatr zwiał je nieco i przeszły, ujrzałem, że czarny mały stożek kiwa się śmiesznie na boki.
Nagle po młodym zbożu poszła długa, cienka struga ognia, jakby kto lał płonącą benzynę po ziemi — zieleń schła, czerniała i momentalnie stawała w ogniu — smuga ognia szła z kolosalną szybkością ku nam, dochodziła niemal do budynku.
— Pal!
Nowy huk targnął powietrzem. Uczułem uderzenie w pierś fali wrzącego powietrza — z wstrzymanym tchem padłem na podłogę.
Kiedy się z niej zerwałem i przyskoczyłem do parapetu, było już po wszystkim. Zieleń jeszcze nieco dymiła, ale mały czarny stożek leżał na boku, a jego macki były bezładnie rozrzucone na wszystkie strony.
— Mamy go!
Odwróciłem się. Profesor Widdletton odstąpił od dymiącego jeszcze miotacza, zerwał z twarzy maskę i wyjął z kamizelki cygaro:
— Panowie! Proszę na dół, zaczyna się druga część naszego zadania.
III
Kiedy czarny lśniący stożek spoczął nareszcie nieruchomo w oślepiającym blasku lamp łukowych, inżynier Fink otarł sobie pot z czoła grzbietem ręki, poprawił przekrzywiony krawat i spoglądając na spotniałe czerwone twarze otaczających mężczyzn, powiedział:
— Teraz mamy go, musimy się zastanowić, co robić dalej.
Profesor Widdetton, który jako jedyny nie nosił azbestowo–ołowianego skafandra i dlatego stał za ścianką, zbudowaną naprędce ze złożonych w stos płyt ołowianych, zbliżył się, patrząc na swoją złotą cebulę, ze słowami:
— Panowie, już dwanaście minut jesteśmy wystawieni na działanie promieni, proszę za mną.
Wyszliśmy, rzucając niezbyt spokojne spojrzenia na tę wielką czarną bryłę. Wychodząc ostatni, spojrzałem raz jeszcze. Dziwny ten stwór leżał na drewnianych kozłach, trzy wężownice, wychodzące z boków, spoczywały w bezładnych splotach na ziemi. Znany metaliczny terkot dobiegał z wnętrza w bardzo wolnych odstępach czasu, przerywany cichym syczeniem, czy raczej suwaniem, metalicznych płaszczyzn. Światło grało w błyszczącej czarnej powłoce, odbijając się mocniej w niektórych punktach powierzchni, posiadających wypukłe, szkliste wsadki, jakby ślepe oczy. Dreszcz mi przeszedł po grzbiecie — z ulgą zamknąłem drzwi. Szliśmy parami korytarzem wiodącym do windy.
— Jak pan sądzi, doktorze, czy dawki promieni mogą się sumować? To znaczy, czy jeżeli teraz nie będziemy im poddani kilkanaście minut, czy też pół godziny, może godzinę, czy nowa porcja naświetlania nie doda się w szkodliwym działaniu do poprzedniej?
Doktor rozłożył ręce:
— Nie wiem, drogi profesorze, nie wiem nic. Jeżeli chodzi o analogię z radium, to trzeba stosować dłuższe przerwy, co najmniej kilka dni.
— O, źle — mruknął profesor. — Tu trzeba działać natychmiast.
Po kilku chwilach siedzieliśmy w wygodnych fotelach biblioteki. Z ulgą zaciągnąłem się dobrym papierosem. Mięśnie drżały mi jeszcze po wysiłku: musieliśmy sami przenieść unieszkodliwionego potwora do kamery doświadczalnej, zanimby nie nastąpiła remisja.
Profesor zapalił swoje zgasłe cygaro.
— Proszę panów, sytuacja jest jasna: albo zostawiamy naszego miłego gościa i dajemy drapaka setki mil stąd, im dalej, tym lepiej, albo też przystępujemy do akcji już, w tej chwili. Trzeciej drogi nie widzę, jeżeli nie chcemy, żeby się nam rozlazł pod palcami, obracając nas samych w pył atomowy…
— Profesorze, pozwól pan — zaczął Frazer. Twarz jego błyszczała w zachodzącym słońcu. — Jedynym sposobem, jaki widzę, jest rozebranie maszyny na nieszkodliwe części, względnie odłączenie kamery, to jest regulującego żywego centrum. To centrum, jak wiadomo, posiada w okienku kilka małych otworków, służących prawdopodobnie do oddychania. Gdyby tak nie było, nie moglibyśmy zatruć go tak szybko. Otóż, powtarzam, trzeba je jakoś odłączyć…
— Próba ta jest równoznaczna z wydaniem wyroku śmierci — zauważył cicho profesor. — Jeżelibym spytał, który z panów spróbuje zrobić tę operację pod kierownictwem i według wskazówek naszych dwu inżynierów, kto by się zgłosił?
Nie patrząc na siebie, wszyscy mężczyźni wstali. Ja sam nie wiem, jak wstałem, ale w pewnej chwili ujrzałem zwrócone na nas czarne, lśniące teraz ciepło oczy profesora.
— Dziękuję wam, panowie. Byłem tego pewny. Ale marnować życia daremnie nie pozwalam. Panie inżynierze, czy ma pan jakiś projekt?
Tak wyglądało, bo Fink kreślił coś gorączkowo w podręcznym bloku; smarował jakieś formuły na papierze, aż wstał nagle:
— Panowie: jest. Trzeba użyć klisz fotograficznych.
— Ależ to na nic — powiedziałem. — Te promienie z pewnością spalą kliszę…
— A jeżeli nawet, nic nie szkodzi. — Fink zdawał się nie być zrażony moją opozycją. — Naświetlimy szereg klisz, eksponując je w różnych miejscach maszyny, i po pierwsze, odnajdziemy w ten sposób miejsce, które wydziela te promienie, a po drugie, uzyskamy, być może, jakieś chociażby niejasne pojęcie o wewnętrznej strukturze maszyny.
— A to w jaki sposób? — spytał doktor.
— Całkiem prosto: różne części aparatu pochłaniają produkowane w jego wnętrzu promienie w różnym stopniu i dadzą na kliszy, przyłożonej do stożka, cienie podobne do rentgenowskich, po których, być może, poznamy zarysy budowy wewnętrznej.
Profesor skinął głową.
— Proszę pana, panie inżynierze, niech pan to zrobi — ale zaraz dodał, widząc, że Fink wstaje: — Niech kto pójdzie z panem i uważa przez szczelinę w drzwiach pancernych, czy panu się coś nie przydarzy. Kontrola taka będzie na przyszłość obowiązkowa i konieczna. My zaś pomówimy dalej.
Ponieważ, jak się wydawało, nikt nie chciał opuścić interesującego zebrania, zgłosiłem się i poszedłem z inżynierem. Po drodze do kamery wziął on grubą paczkę klisz, które opakował potężnymi płytami ołowiu. Ważyły tyle, żeśmy te klisze ledwo do miejsca przeznaczenia donieśli. Tu inżynier kazał mi patrzeć przez filtr ze szkła ołowiowego, wpuszczony w płytę pancerną drzwi, a sam wziął kilka płyt do rąk i wszedł do kamery. Usunąwszy osłonę ołowiową, naświetlił jedną, potem drugą, i tak robił dalej, przytykając klisze do coraz to innego miejsca czarnego stożka, postępując systematycznie w linii spiralnej. Wszystko to odbywało się w absolutnej ciszy, przerywanej tylko dalekim, cichym cykaniem, dobywającym się z wnętrza maszyny. Kiedy inżynier wyszedł, zauważyłem, że twarz miał czerwoną. Jak mi się zdawało, był to pierwszy objaw szkodliwego działania promieni. Nic jednak nie powiedziałem, nie chcąc go niepokoić, i poszliśmy do laboratorium.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Człowiek z Marsa»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Człowiek z Marsa» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Człowiek z Marsa» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.