Stanisław Lem - Człowiek z Marsa
Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Człowiek z Marsa» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Człowiek z Marsa
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Człowiek z Marsa: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Człowiek z Marsa»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Człowiek z Marsa — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Człowiek z Marsa», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Inżynier wszedł ze mną do małej ciemni, zachlupotały odczynniki i zapłonęło małe rubinowe światełko. Płyny przelewały się w mieszałkach, strumień wody ciekł z kranu. Osunąłem się na taboret. Odczuwałem ogromne zmęczenie i zdawało mi się, że nie spałem chyba od miesięcy. Ale inżynier pochylił się nad kliszami i momentalnie zapomniałem o znużeniu i bezsenności — już byłem przy nim. Klisza pod światło ukazywała jedno zaczernione miejsce, jakieś niewyraźne równoległe smugi, w samym centrum była spalona zupełnie. Druga dała obraz podobny. Wszystkie inne, które brałem do ręki, były spalone.
— Na nic, psiakrew — zaklął inżynier. — Trzeba robić jeszcze raz. Tylko skrócimy dwa razy czas ekspozycji: diabelnie przenikliwe są te promienie.
— Pan już nie pójdzie, panie inżynierze — powiedziałem. — Teraz moja kolej. Dosyć z pana. Kiedy wyszedł pan z kamery, miał pan czerwoną twarz, a wie pan, co to znaczy.
Inżynier protestował, ale postawiłem na swoim. Poszliśmy znowu po płyty i z nowym zapasem wszedłem do kamery. Przyznaję, że w pierwszej chwili było mi nieswojo. Pierwszy raz byłem sam na sam z naszym tajemniczym, śmierciodajnym gościem — a jego tykanie, chwilami podobne bardzo do słabego ludzkiego rzężenia (a może była to tylko gra mojej wyobraźni) także nie działało uspokajająco.
Przykładałem szybko klisze, patrząc na umocowany na przegubie stoper i wybiegłem z naświetlonymi z kamery, gdzie je przejmował ode mnie inżynier. Gdy ostatnia klisza została eksponowana, poszliśmy do ciemni.
I znowu te ciągnące się minuty naprężenia, płyty chlupotały w szerokich miskach, jakieś plamy pojawiały się na ociekającym wodą szkle, jakieś cienie znaczyły się, potęgowały, jaśniały… Dwie klisze były spalone. Inżynier sprawdził ich numery, porównał z planem maszyny i powiedział:
— Centrum promieniotwórcze jest między dwoma dolnymi, szklistymi otworami. Tam się te dwie płyty spaliły.
— A reszta? — spytałem, usiłując zaglądać mu przez ramię.
— Jeszcze chwila, tylko dam do utrwalacza. Stoper tykał w ciemności, słychać było nasze przyspieszone oddechy.
Wreszcie inżynier wyjął płyty z kąpieli i wyszliśmy na korytarz.
— Oto pierwsza: splot jasnych i ciemnych smug, jakieś linie, a to, czy to nie owalny słaby cień? Tak, ależ to jest…
— Tak, to jest gruszka centralna, ma pan słuszność. Ten cień wskazuje na to, że ona jest nieprzenikliwa dla promieni, i to wyjaśnia już jedno, mianowicie, że działanie emisji jest dla plazmy zawartej w gruszce nieszkodliwe tylko dlatego, że ona jest z jakiegoś zagadkowego materiału, który tych fal nie przepuszcza.
Druga i trzecia klisza: dalsze szczegóły w postaci nawarstwionych cieni, krzyżujące się smugi ciemniejsze i jaśniejsze…
— Te bardzo ostre — objaśniał mnie inżynier — pochodzą od kabli, czy też rur przechodzących przy samej powierzchni, do której pan klisze przykładał, a te zamazane z części bardziej odległych.
— Czy pan coś wie, czy pan się jakoś orientuje? — zapytałem cicho.
Inżynier uśmiechnął się.
— Zbyt dobre ma pan pojęcie o mojej wiedzy… Na razie wiem tyle co pan. Trzeba będzie zrobić kilka szkiców.
Udaliśmy się do laboratorium, gdzie Fink wziął do ręki ołówek i począł rzucać na wielki, rozpięty na desce arkusz jakieś proste i krzywe, rzutował je, obracał klisze na różne strony, aż wreszcie na białym papierze ukazał się splot konturów, który w całości przedstawiał bryłę obrotową zbliżoną do stożka.
— Mechanizm poruszający jest już prawie jasny… — mruczał inżynier — ale co nam z tego… Jak wyjąć to diabelne jądro ze skorupy, oto orzech.
— Czy przynajmniej jakaś zasada konstrukcji jest dla pana zrozumiała? — spytałem.
— Widzę, że jest to diablo zawiłe, są tam części mające niewątpliwie coś wspólnego z układami transformatorowymi, jakby kable, ale co, u licha, jest źródłem energii? Pojęcia nie mam. Nie widzę żadnych części obrotowych.
_ Wydaje mi się, że stukot wychodzi raczej z górnej części stożka — zauważyłem. — Może się mylę.
— Nie, mnie to też się nasunęło, tam jest część ruchoma: to będzie to — zadecydował, wskazując na cień niewyraźny, jakby trójkąta o różnych bokach, który wyglądał jak…
— Ależ tak, panie inżynierze — zawołałem — toż to wygląda całkiem jak bąk, dziecinny bąk…
— Myśli pan? — inżynier zmarszczył brwi. — Zasada żyroskopowa, a więc jego sercem byłby żyroskop. Zdaje mi się, że ma pan rację — powiedział po chwili i rzucił parę linii na rysunek. Teraz w centrum bryły widniał bąk podobny do dwu stożków złączonych podstawami. Był on umieszczony w przerwie centralnego cienia — jakby rury, która szła środkiem maszyny, przerywając się dla przyjęcia bąka, a kończąc w górze rozetą, na której umieszczona była tajemnicza gruszka.
— Idziemy — powiedział inżynier, wyrwał z deski kilka pluskiewek, które trzymały papier, zwinął go w rulon i wziął pod pachę.
Nasze wejście zostało przyjęte w naprężonym oczekiwaniu. Inżynier rozłożył papier przed profesorem i objaśniał krótko.
— Zasada działania jest mi zupełnie niezrozumiała
— powiedział. — Widzę drogę, jedyną: trzeba zatrzymać promieniowanie, oto conditio sine qua non.
Widdletton patrzył na niego spod przymrużonych powiek i słuchał w milczeniu.
— Ponieważ jedynym, jakby centralnym elementem mechanicznym jest ten bąk, czy też żyroskop, odkryty właściwie, a nie jest to zresztą stuprocentowe, przez McMoora — wszyscy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem — trzeba go zatrzymać. Ten rozwiany cień na kliszy wskazuje, że to jest jedyna część ruchoma. Nie wiem, może to głupia analogia z sercem ludzkim, ale wydaje mi się, że trzeba to unieruchomić. Może wtedy będzie można się zająć demontażem…
— A jak pan to chce zrobić? — spytał profesor.
— Widzę jedyny sposób: jak wiadomo z tragicznego doświadczenia profesora Hawłeya, atakować centralnej gruszki z plazmą nie można, próbę wyjęcia jej przypłacił on śmiercią. Trzeba wobec tego przebić pancerz stożka w tym miejscu — rzucił czerwoną kredę na arkusz — i za pomocą jakiegoś instrumentu wstrzymać żyroskop w jego akcji.
Nastąpiło milczenie. Przerwał je doktor:
— Załóżmy, że samo wiercenie dziury w pancerzu odbędzie się w ciszy i spokoju. Przypuszczam jednak, że taki organ, jak to tak zwane serce, jest jakoś od intruzów broniony, i że próba zatrzymania go skończy się smutno.
— Ja także jestem o tym przekonany — powiedział inżynier — ale innej drogi nie widzę. — I usiadł. Widdletton rozglądał się szczegółowo w rysunku, porównywał go ze zdjęciami, a potem spojrzał na zegarek.
— Moi panowie — powiedział — tu nie chodzi o mądrość czy głupotę. W tym wypadku ja nie jestem już waszym przywódcą, proszę, będziemy głosować: czy mamy pójść za propozycją inżyniera Finka? Proszę się dobrze zastanowić, może jest inny projekt?
— Ja mam projekt… — powiedziałem. — Trzeba zrobić tak: dziurę wywiercić automatyczną wiertarką sterowaną na odległość. To się da zrobić. A obserwacje prowadzić przez zmontowany w kamerze telewizor i odpowiednio działać.
— Odpowiednio, to znaczy jak? — spytał Frazer.
— Może uda się wykombinować taki przyrząd, który by mógł, sterowany na odległość, demontować maszynę… coś w rodzaju robota…
— Myśl jest bardzo dobra — powiedział inżynier — ale, niestety, czasu mamy mało. Takich aparatów gotowych nie ma, a zamówić, nawet drogą lotniczą, to potrwa co najmniej trzy dni.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Człowiek z Marsa»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Człowiek z Marsa» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Człowiek z Marsa» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.