Jacek Komuda - Czarna Szabla
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Czarna Szabla» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Czarna Szabla
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Czarna Szabla: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czarna Szabla»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Czarna Szabla — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czarna Szabla», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Iwaszko załkał, wypuścił czekan, padł na kolana. Gintowt rozwarł usta z przerażenia, zadrżał. Rozejrzał się dokoła, bezmyślnie wodził szablą w powietrzu.
- Uchodźmy! - wyszeptał. - Iwaszko! - jęknął i wypchnął chłopka z polanki. - Do koni. Uchodźmy!
Rzucili się w stronę obozowiska. Mieli wrażenie, że za chwilę coś wynurzy się z mgły i skoczy im na plecy... Gałęzie chlastały ich po twarzach, potykali się na korzeniach i kamieniach. Dysząc, wyskoczyli z lasu, dopadli do ogniska. Gintowt odetchnął z ulgą, widząc bladego jak ściana Kołtuna i rozciągniętego na ziemi Białoskórskiego, który zdawał się wcale nie przejmować tym wszystkim.
- Konie siodłać! - jęknął. - Szybciej.
Chłopi rzucili się ku wierzchowcom. Gintowt otarł pot z czoła. A Białoskórski? Białoskórski zaniósł się długim kaszlem, splunął krwią i uśmiechnął złośliwie.
- Ojojoj - rzekł. - Zdaje się, że zmniejszyła się nasza kompanija. Pan Horyłka exitus. Co za strata! A któż będzie następny?
6. Panowie Rytarowscy
Był już dzień, gdy dojechali do Czarnej, leżącej na zbiegu dróg z Hoczwi i Przemyśla. Wieś lokowana przed stu laty na prawie magdeburskim była ludna i gwarna. Wzdłuż traktu jak okiem sięgnąć ciągnęły się wielkie chłopskie chyże z ciosanych na zrąb bali, struganych na krańcach w jaskółcze ogony. Były to wielkie i zadbane chałupy, nakryte strzelistymi żółtymi strzechami, pobielane albo malowane w brązowo- lub czarno-białe pasy. Pobudowano tam zagrody ze słonecznikami przy płotach, z podsieniami, a niektóre nawet z ganeczkami upodobniającymi je do szlacheckich dworków. Tu i ówdzie sterczały wysokie drągi z kołami, na których wznosiły się bocianie gniazda. Cztery drewniane, czteroskrzydłe wiatraki i jeden niderlandzki, dający mąkę czystą i białą jak śnieg, mieliły zboże na łące przed osadą. W dwóch kuźniach kuto stal i żelazo, w foluszu gręplowano wełnę, a w karczmach szynkowano od rana miody i piwo. We wsi były też liczne żydowskie kramy. Nad strzechami chałup wznosiły się wieże i dzwonnice dwóch cerkwi, kościoła, a także zdobiony zawijasami dach żydowskiej bożnicy. Cerkiew Świętego Dymitra była zwyczajna, drewniana, nakryta prostym, dwuspadowym dachem - wyglądała niemal jak trzy zestawione szopy. Za to od tej drugiej -Świętego Cyryla - wprost nie można było oderwać oczu. Cerkiew była obła i okrąglutka, z trzema dzwonnicami krytymi gontem i złotą blachą na sygnaturkach, z przytulnymi podsieniami, gankiem i płotkiem, z malutkimi okienkami, w których błyszczały witraże.
Po drugiej stronie wsi ciemniał omszały dach kościoła, a jeszcze dalej stała żydowska świątynia. W Czarnej wszystko było urządzone tak, jak Pan Bóg przykazał. Chłopi spotykali się na targu. Szlachta w karczmie, a Żydzi na ganku w bożnicy.
W osadzie było rojno i gwarno. Chłopi jechali na targowisko, prowadzili wielkie, tłuste krowy porośnięte skołtunioną brązową sierścią. Przekupnie rozkładali stragany. Gintowt i chłopi musieli przebijać się przez rozwrzeszczany tłum, kląć, odpychać kmieci i parobków.
Zatrzymali się na rynku, w ormiańskiej karczmie Ondraszkiewicza. Zostawili konie na podwórzu, a potem siedli w alkierzu. Gintowt kazał zaraz dać mocnego węgrzyna, a wcześniej siwuchy. To poprawiło nastroje chłopków z Lutowisk. Kołtun przestał się trząść, Iwaszko nie był już blady; jedynie Białoskórski uśmiechał się zimno.
- Kto to... zrobił? - wykrztusił w końcu Kołtun.
- Dytko - warknął Iwaszko.
- Prędzej zwierz jaki - mruknął Gintowt. - Jedyna pociecha, że chyba nie ludzie Białoskórskiego. Ci by zaraz swego pana uwolnili.
- Co nam wypada czynić?
Gintowt nie odpowiedział. Siedział z głową opartą na rękach, zapatrzony w ścianę.
Nie zwracał na nic uwagi. Nawet się nie poruszył, gdy na podwórzu załomotały końskie kopyta, srogi głos okrzyknął pachołków, a potem kopnięte drzwi otwarły się gwałtownie.
Chłopi drgnęli, gdy zobaczyli, kto wkroczył do karczmy. Kiedy Iwaszko przyjrzał się uważniej niespodziewanym gościom, pożałował od razu, że tak beztrosko zgodził się jechać z panem Gintowtem do Przemyśla. Kołtun nic nie pomyślał. Policzył tylko w duchu odległość, jaka dzieliła go od najbliższego okna. Okno jednak było wąskie, a framugi zabite gwoździami. Właśnie po to, aby nie wywalano ich w czasie każdej kolejnej karczemnej zwady. Kołtun zatem zerknął pod stół - sprawdził, czy dałoby się znaleźć tam schronienie. Rezonu nie stracił jedynie Białoskórski - szturchnął łokciem w bok Gintowta i ruchem głowy ukazał mu niespodziewanych gości.
Ludzie, którzy szli ku nim, od razu zwracali uwagę postronnych. Na czele kroczył wysoki, chudy mąż w kabacie, kryzie zapiętej pod szyją i szockim birecie na głowie. Kabat ongiś był piękny, bogato zdobiony i obszywany srebrnymi nićmi. Widać było, że jego właściciel bawił się w niejednej karczmie, a przede wszystkim - iż z niejednego zamtuza wyrzucano go do rynsztoka. Strój zdobiły czerwonawe plamy po winie albo krwi, brzydkie smugi wosku ze świec, odbarwienia po błocie, wodzie i - strach pomyśleć po czym jeszcze. Niegdyś biała kryza, zapięta szczelnie pod szyją mężczyzny, była postrzępiona i szara z brudu. Nie lepiej prezentowało się oblicze męża. Niegdyś dumne, arystokratyczne i pełne wigoru, dziś nieco sfatygowane. Mężczyzna miał długi, garbaty nos, kaprawe oczka, a postrzępione, rzadkie wąsiki zwisały smętnie nad wargami, pod którymi brakowało co najmniej kilku zębów.
Za owym mężem kroczyli dwaj podobni szlachcice w dostatnich, choć postrzępionych i powyciąganych karmazynowych żupanach. Jeden z nich miał na łbie szyszak turbanowy z długą kitą, drugi wilczy kołpak ozdobiony trzęsieniem i pękiem czaplich piór. Przy boku nosili czarne szable, a ich oblicza były poznaczone bliznami, srogie i wąsate. Nietrudno było ich rozpoznać. To bracia Fabian i Achacy Rytarowscy spod Lwowa - znani wichrzyciele i swawolnicy. Dłonie trzymali na rękojeściach szabel. Z tyłu szedł ich pachołek z dwoma pistoletami.
- Ot, peregrynowalim, peregrynowalim i znaleźlim! - ucieszył się mężczyzna w cudzoziemskim stroju, widząc rozpartego na ławie Białoskórskiego. - Mówiłem, że na Przemyśl pojadą. Tymże właśnie traktem.
Obrzucił uważnym spojrzeniem Gintowta i dwóch chłopów.
- No, niech się zabierają! - syknął, a młody szlachcic poczuł od niego woń gorzałki. - Niech się wynoszą. My mieć sprawy do pana Białoskórskiego. Ważne sprawy, co nie mogą czekać. Allez vous!
- A kto ty waszmość jesteś? - zapytał Gintowt przez zaciśnięte zęby. - Wypadałoby się przedstawić.
- Jak to? - zdziwił się chudy. - Phoszę tak nie mówić do mnie i nie tytułować brzydko. Jakże to, nie zna mnie? Ja jestem Zenobi Fabian Eysymont-Ronikier, grabia na Ronisławicach. A wyście chociaż szlachcic? Ja w to wątpię. Ja w to bahdzo wątpię. Jakże masz czelność nazywać się szlachetnym, skoro o czynach twych szlachetnych nie słyszałem. Ja nie wierzę, abyś był szlachcicem, musiałbym wcześniej twe nadanie szlachectwa zobaczyć. A skoro nadania nie masz, tedy musisz przed szlachetniejszym ustąpić. Tedy wiedz, chłopcze, że ja - hrabia Ronikier i urodzeni panowie Rytarowscy mamy sprawę do ichmości Białoskórskiego. Więc zniknij. Odjedź, by nam nie przeszkadzać!
- Te, hrabie, co masz w dupie grabie - zagadał bezceremonialnie starszy Rytarowski, niemający widać żadnego poszanowania dla jaśnie oświeconego Zenobiego Fabiana Eysymonta-Ronikiera, hrabiego na Ronisławicach, ani dla jego tytułów. - Kończ, waść, mowę, wstydu oszczędź. Do pałasza, co tam będziem z chacharami gadać! Mus infamisa odbić i nagrodę zagarnąć.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Czarna Szabla»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czarna Szabla» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Czarna Szabla» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.