Jacek Komuda - Czarna Szabla
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Czarna Szabla» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Czarna Szabla
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Czarna Szabla: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czarna Szabla»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Czarna Szabla — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czarna Szabla», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Odrzucił gnat. Sięgnął między szczątki i szukał przez chwilę. Wreszcie jego palce natrafiły na mały metalowy przedmiot. Podniósł go do oczu. To był szlachecki sygnet. Nie próbował nawet przyjrzeć się herbowi; miał za mało światła.
- Co tam było, panie? - zapytał Szawiłła. Dydyński wskoczył na siodło. Zwrócił konia ku drodze.
- Kości - mruknął cicho. - Ale jakie, to nie wiem. Jest za ciemno. I sygnet znalazłem. Chyba szlachecki. Jedziemy, Szawiłła.
2. Karczma na bagnach
Las skończył się niebawem. Przed Dydyńskim i Szawiłłą otwarła się nagle rozległa pusta przestrzeń - po prostu zarośnięte chwastami pole. Deszcz wcale nie przestał padać - przeciwnie - z mżawki zmienił się w ulewę. Dokoła nie widać było prawie nic. Dydyński pomyślał, iż przydałaby się gdzieś w pobliżu jakaś karczma.
I w rzeczy samej karczma była w pobliżu. Niebawem młody szlachcic spostrzegł gdzieś w polu wątłe żółte światełko. Natychmiast popędził konia i wkrótce wraz z Szawiłłą znaleźli się przed ponurym, krytym słomianą strzechą domostwem. Takich zajazdów mało było na Rusi Czerwonej, skąd pochodził Dydyński. Tam gospoda - duża, wyposażona w przestronne podsienia - wyglądała znacznie lepiej niż niejeden dwór szlachecki na Mazowszu. W mroku panującym przed karczmą Dydyński ledwie zdołał odczytać wypłowiały szyld. Karczma zwała się „Pod Wesołym Wisielcem". Nazwa nie była może tak obiecująca, jak by tego pragnął, lecz zeskoczył z konia, a potem jął walić pięścią w okute żelazem wrota.
- Czego tam?! - ozwał się po drugiej stronie gruby, nieprzyjemny głos. - Kto tam?
- Goście!
- Jacy goście?
- Szlachetnie urodzeni, karczmarzu!
Minęła następna chwila, nim drzwi otwarły się nieco. W szparze zabłysło światło, a w jego blasku pan Jacek dostrzegł czarny, rozszerzający się lejkowato otwór lufy garłacza.
- Oporządź nam konie, karczmarzu! - mruknął, nieco stropiony tym nieprzyjaznym przywitaniem. W szparze ponad lufą majaczyła brodata, ponura twarz właściciela szynku.
- Ilu was jest, panie?
- Dwóch.
Drzwi rozwarły się szerzej i Dydyński oniemiał. Karczmarz przewyższał go o dobre dwie głowy. Szeroki w barach niczym niedźwiedź, wyglądał jak prawdziwa góra mięśni. Patrząc na oberżystę, Dydyński wiedział już, dlaczego wynaleziono ciężkie muszkiety, garłacze i krótkie strzelby piechoty łanowej, choć z drugiej strony wydawało mu się, że temu człowiekowi dałby radę jedynie falkonet nabity dobrze siekańcami. Potężny brzuch oberżysty przywodził na myśl beczkę piwa. Opinający go fartuch był tak jakby zakrwawiony. Oberżysta wyglądał tak ponuro, iż Dydyńskiemu wydało się, że od postaci tamtego ciągnie nieuchwytnym, lodowatym chłodem.
- Jasiek, zajmij się końmi... panów! - tamten wymówił to ostatnie słowo jakby ironicznie, a może tak tylko wydało się Dydyńskiemu.
- Aaa... Aaa... - rozległo się z tyłu. Obok karczmarza przecisnął się kulejący wyrostek o długich czarnych włosach. - Aaa...
- A jaśnie panów proszę do środka!
Dydyński oddał cugle słudze. Karczmarz usunął się na bok, przepuścił go do sieni i wskazał otwarte drzwi. Dydyński wszedł do mrocznej izby, oświetlonej żółtawym światłem kaganka. Od razu rzuciło mu się w oczy panujące tutaj zaniedbanie. Stoły i szynkwas pokrywała gruba warstwa kurzu, po kątach zwisały wiotkie przędze pajęczyn. Naczynia stojące na kontuarze były zaśniedziałe. Wymienili z Kozakiem krótkie spojrzenia. Ta karczma przestała im się podobać już od pierwszego wejrzenia. Ale za oknem padał rzęsisty deszcz, a w kominie hulał wiatr. Wolał już tę mordownię niż nocleg na polu.
- Miodu nam daj i coś do jedzenia, karczmarzu! -mruknął pan Jacek. - A szybko...
- Miodu? Mogę jeszcze co innego przynieść...
- To dawaj gorzałki. Wnet się rozgrzejem!
- Jaką, panie? - rzekł karczmarz tak ponurym głosem, że Dydyński poczuł mimowolny dreszcz. - Mam różne gorzałki...
- Jakie na przykład?
- Wisielczą, kołem łamaną, piszczelówkę, czaszkową, dybiarską i wypalankę. Wszystkie mojej receptury!
- Hm... Coś dużo tego - rzekł Szawiłła, najwyraźniej zbity z tropu. - A co się czuje po takiej wisielczej?
- Każdego powiesi nad ziemią i dyndać zacznie.
- A kołem łamana?
- Jak połamie, to i kamraci do domu nie odniosą.
- No a piszczelówka? - zapytał Dydyński. - Może to taka czarna maź, co się z ziemi pod Krosnem wydobywa? Chłopi nią osie wozów smarują, a czasami - to i piją. Jeno że przekręcić się przez nią można.
- Tak mocna, że z człeka ino same kości zostają. Tę w Krakowie zowią nekromancką. A po czaszkowej niejednego głowa bolała mocniej niźli ścięta na katowskim pniaku.
- Dybiarską?
- Ona - karczmarz uśmiechnął się lekko, ale okrutnie - ona w mojej karczmie na zawsze każdego człeka zostawi...
Dydyński nic nie powiedział. Ale te słowa dziwnie mu się nie podobały.
- To przynieś piszczelówki, karczmarzu. Przynajmniej nam kości rozgrzeje. A do tego miodu.
- A pewnie!
Karczmarz odwrócił się i zniknął za drzwiami. Szawiłłą pochylił się do ucha swego pana.
- Uważać trzeba... - wyszeptał. - Ten człek chyba jakiś niepewny...
Dydyński skinął głową. Gruby karczmarz pojawił się znowu, tym razem niosąc pod pachą gąsior miodu, a w ręku bukłak z gorzałką. Postawił na stole dwie czarki i dwie szklenice, a potem nalał do nich trunku.
Wypili. Gorzałka była mocna. Paliła ostro podniebienie. Trudno wyczuć, czy coś do niej dodano. Coś, co, jak nagle pomyślał Dydyński, naprawdę powodowało, że z człowieka pozostawały same kości. Kości pogrzebane w jamie w lesie...
- Pijcie, pijcie, panie! - zachęcił szynkarz. Dydyński ostrożnie skosztował miodu i zamarł. W mocnym dwójniaku wyczuł jakąś domieszkę. Coś jakby nieco korzeni albo jakiejś innej przyprawy. Odstawił od ust niedopitą szklenice. Spojrzał na karczmarza. Tamten stał nieruchomo, wpatrzony w pijących. Zagradzał drogę do drzwi. Dydyński pożałował, że krócicę zostawił przy siodle. Przy sobie miał tylko szablę. Oberżysta jest gruby, pomyślał, wolno się rusza... Może kindżałem. Obawiał się jednak, że w wypadku zwady broń biała mogła się okazać nieskuteczna. W końcu jakie cięcie musiałby wymierzyć, aby przebić się przez tak grubą warstwę sadła i mięśni?
Mrugnął porozumiewawczo do Szawiłły. Kozak zrozumiał znak, nie dopił miodu. Widząc to, karczmarz poruszył się niespokojnie. Czyżby jednak w miodzie coś było? Dydyński wolał nie ryzykować.
- Dawaj teraz jadło, gospodarzu. Co tam masz na ogniu?
- Królik po katowsku, kapusta zwykła, kapusta ćwiartowana z mięsem, królik patroszony z kaszą, kiełbasa... biała jak szkielet i kiełbasa zwykła, dziczyzna, no i dziczyzna po katowsku.
- Aż tyle?! - zdumiał się Dydyński. - Przynieś nam tego królika po katowsku...
Karczmarz wyszedł wolno do kuchni. Młody szlachcic spojrzał na kozackiego sługę.
- Trzeba uważać, Szawiłła. Coś dziwne rzeczy się w tej karczmie dzieją.
- Krew jest na podłodze, panie. Patrz! - szepnął tamten w odpowiedzi.
Dydyński przyjrzał się uważniej zakurzonym, popękanym deskom. W rzeczy samej, od stołu, przy którym siedzieli, ciągnął się ku drzwiom rządek ledwie widocznych brązowych plamek. Zupełnie jak gdyby niesiono tam kogoś krwawiącego. Pan Jacek przypomniał sobie po raz wtóry kości, które znaleźli w dole na polanie. Ta karczma naprawdę przestała mu się podobać.
- Aaaa... Aaaa...
Wszedł Jasiek, niosąc półmisek z pieczystym. Królik po katowsku wyglądał normalnie - zwykły, upieczony na rożnie. Jednakże głowę odrąbano od tułowia i umieszczono nieco przed nim. Dydyński skosztował mięsa. Było wyborne, przyprawione obficie szafranem i korzeniami.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Czarna Szabla»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czarna Szabla» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Czarna Szabla» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.