Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Diabeł Łańcucki
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Powinnam być wam wdzięczna, ale nie mogę – powiedziała. – Uratowaliście mnie od grabieży, ale być może będę miała z waszej jatki więcej kłopotów niż korzyści. Kiedy starosta zygwulski dowie się, jaką rzeź sprawiliście w Jotryłowie, nie zostanie tutaj kamień na kamieniu.
– Gdyby przyjechali pachołkowie starosty, powiedzcie, że to były prywatne porachunki. Gardłowa sprawa między mną a Ramułtem, a nie między waszmość panią a panem łańcuckim. Choć, Bogiem a prawdą, mam ja swoje rankory i do starosty zygwulskiego.
Dotknęła jego pokrwawionych pleców i zamarła. Pomiędzy świeżymi ranami dostrzegła długie białawe blizny ciągnące się od szyi i karku aż do krzyża. A kiedy Gedeon począł przemywać wodą oblicze i rany na głowie, zobaczyła na jego przedramionach sine znamiona po kajdanach albo łańcuchach. Musiał długo je nosić, bo żelazo wżarło się głęboko w ciało i pozostawiło na nim niezatarte piętna.
– Skąd wy przyszliście? – spytała. – Z przemyskiej wieży? Z ciemnicy?
– Dlaczego waszmość pani o to pytasz?
– Bo macie ślady na rękach. Po żelazie...
– Przyszedłem z daleka – mruknął niecierpliwie. – Jestem tylko nędznym grzesznikiem. A to są ślady mojej pokuty.
– Długo musieliście pokutować...
– Dwadzieścia i jeden lat.
Kiedy skończyła, narzucił na siebie mokrą koszulę, z której z trudem zmył większość krwawych plam. Potem wdział włosienicę.
– Wymoszczę wam łoże w alkierzu – powiedziała. – Odpoczniecie po tym wszystkim. Czym chata bogata, tym rada.
– Dziękuję jaśnie wielmożnej pani dobrodziejce za opiekę i ratunek, ale na mnie już czas.
Przygryzła wargi, jakby nie wiedziała, co odrzec. Gedeon rozejrzał się dokoła, w końcu podniósł ciężką husarską szablicę, pas i rapcie należące do tego z brygantów, któremu odrąbał głowę. Bez namysłu przywiesił sobie oręż przy boku, pod Włosienicą.
– Komu w drogę, temu czas – mruknął. – Wybacz, pani dobrodziejko, ten nieporządek w obejściu. Taki już mam los, że gdzie trafię, tam zostawiam jeno krew i trupy.
– Nie boisz się, waszmość, chadzać samemu? Starosta zygwulski nie będzie rad, żeś pobił jego ludzi.
– Pies jebał pana starostę.
– Starosta albo Diabeł, trzyma całe Przemyskie i Sanockie w garści. Niebezpiecznie z nim zadzierać. A waść nie tylko zadarłeś, ale i rzuciłeś w twarz wyzwanie. Kiedy mnie zaczął prześladować i żądać bakszyszu, szukałam pomocy u sąsiadów. Ale nikt nie chciał nadstawiać karku dla biednej wdowy. Nie licz, że ktoś ci pomoże.
– Dzięki za radę.
– Weź choć konia!
Pokręcił głową. A potem odwrócił się do bramy.
– Poczekaj... – westchnęła. – Ja... To szczęście, że waszmość byłeś w pobliżu. Ja wielce jestem wdzięczna za ratunek...
– Z Bogiem, mościa pani dziedziczko.
– Jak mam cię wynagrodzić, dobry człowieku?
– Nie jestem dobrym człowiekiem – mruknął niechętnie. – Bywajcie.
– A dokąd idziecie?
– Do domu.
Odwrócił się do niej na chwilę i wówczas pani Salomei wydało się, że przez chwilę zobaczyła na jego obliczu uśmiech.
Rozdział II
Zaścianek
Na Sine Wody ● Bies i rycerz ● Berda, kiczery i połoniny ● Cham w Dwernikach ● Nieudane zrękowiny ● Niedyskrecja rodzinna ● Zraniona duma ● Wyprawa do Hoczwi ● Zemsta Amazonki ● Wojenne przygody Konstancji
– Na Sine Wody, na Zawój. Na upiry Chryszczatej, na moce Propasnyka! Homen mijaj, na miawki nie zważaj, idź na dołynu, gdzie biesy tańcują... Prowadź Smiragdowy przez Chrewt, Jawornyk, z pola na Kremenaros, gdzie czady i dytko; szukaj, szukaj... I najdzij to, szczo każu...
– Widzicie już coś?! – Konstancja Dwernicka nachyliła się nad ogniem, w którym wiedźma Werłycia paliła sproszkowane wilcze łyko, nadrahulę i kwiaty arniki. Panna zasłuchała się tak bardzo, że nawet nie zauważyła, jak jej czarny warkocz zsunął się z pleców i wpadł w gęste kłęby dymu. – Pojawił wam się bies albo człowiek? Duch? A może upir?
Worożycha zadygotała, zaskrzeczała takim głosem, że szlachcianka się cofnęła, ciągle jednak wpatrywała się w pomarszczone, pokryte plamami oblicze czarownicy, jakby za chwilę miało pojawić się na nim imię jej przyszłego męża.
– Bies! Idzie ku wam, panienko. Z tumanów siwych, ze mgły szarej; od Werhowyny, magur wielkich, przez berehy skalne i zawije ustrików. Zły to bies, czarny didko. A po kogo on idzie? Za kim krąży i ryczy? Za tobą! Tak ty się, panienko, biesa strzeż! On straszny, krzywdę ci zrobi...
– Bies? Diabeł? – spytała zdziwiona Konstancja. – A jaki on? Stary, młody? Bo jak młody i gładki, to za nim choćby do piekła!
– Trzem twoim braciom dałby rady. Ale ty jemu nie oprzesz się, mołodycio... Zaraz! Czekaj! Widzę coś w dymie, nad werchowynami, nad połoninami, nad caryną szarą... Tam od niżnego kraju jedzie łycar, ogniem i żelazem naznaczony... On z biesem się za bary weźmie. Oj, nieszczęsna ty diwczynońku...
– Który zwycięży? – zapytała panna, która choć nie do końca zdawała się ufać słowom worożychy, to jednak słuchała jej z takim wyczekiwaniem, że na lica wystąpiły rumieńce. – Kto mocniejszy będzie?
– Je toho ne wydała... – Werłycia zasyczała, cofnęła twarz znad dymu i płomienia, a potem wybuchła śmiechem. – Ale że zły po ciebie rękę wyciągnie, to rzecz pewna. Zatańcujesz ty z nim po kiczerach i berdach jak Hatala i jego beskidniki z lubaskami na Wisielniku Horodyskim! Nieszczęście, panienko!
– Na nieszczęścia – rzekła szlachcianka, nie dając po sobie poznać lęku, chociaż nieco pobladła – różne są remedia i dryjakwie. A najlepsza z nich wszystkich to szabla. Żelazem poradzę sobie z diabłem i z biesem. Nie kracz mi tu, worożycho, jak kruczyca!
– Ja tylko prawdu każę – rzekła Werłycia. – Com w ogniu i dymie obaczyła. A obaczyłam twój los niewesoły, panienko.
– Masz! – Panna Dwernicka cisnęła jej chudą sakiewkę. – Dzięki za przepowiednię, choć bardziej zawiła niźli horoskop mistrza Rufusa z Sanoka postawiony po pijanemu. Ale on przynajmniej prosto rzeczy wykłada: jest wtorek, dzień Saturna, na piecu siedź, w drogę nie wyruszaj. Jest piątek, dzień zaduszny – pilnuj sakwy, bo złodzieje blisko! Jest sobota, dzień Marsa – czeladź popije i kogoś ubije.
– Jeśli potrzebę byś miała, jaśnie wielmożna panno, to prichody. We wszystkim pomogę. Lubystki zażyć zapragniesz, taj prichody. Płód zamiarujesz spędzić – taj prichody!
– Na razie poczekam na tego biesa. Jak będzie gładki, przyjadę po lubystkę. A jak szpetny – po truciznę.
Worożycha zaskrzeczała złośliwie, capnęła mieszek, poderwała się na nogi.
– Pomagaj Bóg!
Znikła w gąszczach porastających Horodok – zapomniane, stare uroczysko niedaleko Łopinnika, gdzie kiedyś, dawnymi laty, stał pewnie jakiś gród albo zamek. I gdzie, jak powiadali Hyrniacy z Łopinki, w kamiennych lochach biesy i upiry pilnowały licznych skarbów.
Konstancja odrzuciła w tył warkocz i ruszyła tam, gdzie w gąszczu drzew na krańcu ledwie widocznej ścieżki zostawiła Werchatego. Szła przez las zasłany złotym listowiem, przeskakiwała nad zwalonymi pniami wiekowych buków. Mijała polany, a na każdej z nich zatrzymywała się na chwilę, aby choć rzucić okiem w dal. Znała te bory i szczyty równie dobrze jak zakurzone kąty rodzinnego dworku. Od dziecka przecież harcowała konno po diłach, kiczerach, berdach i prislipach. Po Łopinniku, Kamieniu, Berdzie Falowej; po dolinach i magurach od Baligrodu i Ciasnej aż po Hoczew.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.