Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Diabeł Łańcucki
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Widok z Łopinnika był niezwykły. Gdyby miała ze sobą perspektywę, widziałaby stąd jak na dłoni zamek kasztelana przemyskiego w Lisku, Sanok, a może nawet i Dynów. Przemyśl jak zwykle zakryty był mgłami i górami. W zamian za to cokolwiek bliżej ku wschodowi dostrzec można było Dobromil pana Herburta, uczonego warchoła i zaprzysięgłego rokoszanina, który sam siebie zwać kazał ni mniej, ni więcej, jeno Herkulesem. I jak Herkules u króla Egiptu, tak Jan Szczęsny, pobity pod Guzowem, wydobyty z zameczku w Tajkurach, jak zwykły beskidnik pokutował za grzechy w szlacheckiej baszcie na Wawelu z widokiem na Kraków. Tam, łkając nad własną dolą niczym proszalny dziad na jarmarku, pisywał na klęczkach błagalne supliki do Jego Królewskiej Mości. Stary warchoł czuł bowiem pismo nosem i po nieudanym rokoszu pilnie nasłuchiwał, czy na schodach nie usłyszy zbliżających się kroków małodobrego mistrza.
Kiedy zwracała wzrok ku południowym stronom Łopinnika, widziała kraj dziki, którego nie dało się porównać z żadną inną ziemią Rzeczypospolitej, wyłączywszy może ukrainne Dzikie Pola. Potargane góry okrywały dziewicze lasy rozpościerające się tak po wierchach, jak i po równinach. Za doliną Solanki, wokół której wznosiły się czarne ściany jodeł i smreków, skrywające miasteczko Ciasna, widać było garby Herlatej porośniętej prastarym borem złożonym z jodeł i buków. Patrząc bardziej na wschód, dostrzec można było kolejną górę – Paportną, a za jarami Wetłynki nad połoninami i ciemnozielonymi plamami bukowych borów wznosił się majestatycznie Smerek – pierwszy szczyt z niższego łańcucha werchowyn należących do nie tak znowu odległego Bieszczadu.
Od północnej strony porośnięte bukowymi lasami zbocza opadały ku dolinie ozdobionej wąskimi paskami pól. Niżej, pomiędzy drzewami, szarzały strzechy chyż Łopinki, ciemniał obłożony świeżym gontem dach drewnianej cerkiewki Świętej Paraskewii. A dalej, prawie niewidoczne za wałem Korbanii, skrywały się wioski: Bukowiec, Ternka z górą, która pozostała po spalonym monastyrze czerwieńców, nieco zaś wcześniej, nieopodal Wetłynki i Solanki, dostrzec można było rodzinne Dwerniki panny Konstancji.
Ledwie dziewczyna pojawiła się na polanie, Werchaty podniósł łeb ozdobiony białą strzałką i zarżał. Konstancja puściła się biegiem, odwiązała cugle od zwalonego pnia i poklepała konia po pysku.
– Spokój, Werchaty – wymruczała. – Wracamy do domu.
Wyjęła z troków sajdak z tatarskim łukiem i strzałami, przerzuciła go przez plecy, a potem jednym skokiem, zwinnie jak żbik, znalazła się na kulbace. Żwawo ruszyła rysią w dół, do doliny. Przemknęła przez las pachnący wilgotną ziemią i paprociami, przejechała przez połacie niedźwiedziego czosnku, polany pełne pszeńca i olszy, a kiedy ścieżka zmieniła się w dróżkę wiodącą wzdłuż pól, łąk i świeżo wypalonych poharów, wypuściła konia w skok.
Pędziła aż do samej Łopinki. Tutaj ściągnęła wodze i wjechała w opłotki, przemknęła między niskimi chyżami malowanymi w białe i brązowe pasy. Nakreśliła znak krzyża na czole, mijając cerkiew, a potem skoczyła ku Wetłynce.
Tutaj była już na swoim, w dawnej włości Kmitów, w Dwernikach, wśród lasów i łąk otoczonych górami, berdami, diłami i berehami. Zaścianek leżał w pobliżu wideł Solanki i Wetłynki, w obronnym miejscu, dzięki czemu przetrwał napady beskidników i tołhajów, najazdy Ordy, sąsiedzkie spory, waśnie z Hoszowskimi z Hoszowa, zajazdy Rosińskich, wojnę Drohojowskiego ze Stadnickimi, wreszcie przejście chorągwi rokoszan, a potem ich powrót. A nawet zagony konfederacji brzeskiej, które dwa lata temu dotarły aż do Ziemi Sanockiej.
Panna Konstancja znów puściła się skokiem. Wiatr zaszumiał jej we włosach, zaświstał między uszami Werchatego.
– Heeej! Werchaty, leć!
Kiedy niedaleko od bramy dworskiej wypadła zza niewielkiego pagórka, tuż na drodze jak grom z jasnego nieba wyrosła przed nią rozłożysta kolasa naładowana gnojem aż po tybinki. A z przodu, za hołoblami, kołysał się sennie jej starszy brat – Wespazjan, zwany na zaścianku Kołodrubem; z niedostatku bowiem zwykł był imać się kołodziejstwa, aby przetrwać na przednówku. Z daleka można było wziąć go za chłopa – Hyrniaka, tym bardziej że postrzępiony żupan nakrywał prostą wiejską hunią. Z bliska jednak wszelaką pomyłkę co do jego stanu wykluczała stara, poszczerbiona batorówka w wyświechtanej pochwie, kołysząca się u pasa chodaczkowego szlachetki. Towarzyszyła ona panu bratu zarówno wtedy, gdy rozrzucał gnój, jak i wówczas, kiedy śniadał, spał, a nawet wybierał się do wygódki na długie albo krótkie posiedzenie. Świadczyła ona, iż chociaż jej posiadacz nie był znany jako magnificus czy generosus, nie był capitaneusem lub palatinusem, to przynajmniej mógł się pisać jako pospolity polonus nobilis, czyli pan brat szlachcic. Szaraczek, który choć na co dzień chadzał w lipowych butach, to na swej słomianej zagrodzie, jak zwykło się mawiać, równy był co najmniej wojewodzie.
Konstancja spięła Werchatego do skoku, pochyliła się w kulbace i jednym susem przesadziła trzęsący się wóz z gnojem. Kopyto musnęła chyba Wespazjana, bo kątem oka dostrzegła, jak futrzana czapka brata poleciała prosto pod koła. Nie zatrzymała się jednak, ale uderzyła konia ostrogami i pomknęła ku zaściankowi ścigana krzykami rozzłoszczonego Kołodruba.
Zwolniła dopiero za bramą, wyniosłą, otoczoną płotami i parkanami, ruszyła stępa poprzez zaścianek, pozdrowiła i pomachała swoim bratankom, bratanicom i stryjnym, którzy kręcili się wokół gumien. Dziewczęta nosiły z brogów złociste snopy żyta, a mężczyźni młócili je na klepiskach, waląc w kłosy szerokimi zamachami cepów. Dwie stryjny zbierały ziarno do rękawów, a potem przesiewały je przez sita, chcąc oddzielić plewy, dzieciarnia zaś ganiała wokół nich z piskiem. Mężczyźni byli przy szablach – choć żaden nie nosił nawet zwykłych czarnych butów szlacheckich. A wszystko po to, aby nikt postronny nie pomyślał, broń Boże, że pracowali tu jacyś uczciwi, pracowici czy sławetni chłopkowie, lecz szlachetni panowie, którzy choć zapisani w księgach sanockich jako golotae et odardi, byli przecież herbową szlachtą.
Zaścianek zabudowany był inaczej niż wsie po tej stronie Werhowyny. Wzdłuż drogi zamiast niskich chyż mieszczących pod jedną strzechą sień, boisko oraz wszystkie izby i komory wznosiły się solidne domy z bukowych i świerkowych bali ciosanych na zrąb, z jaskółczymi ogonami na węgłach, przytykające jedną lub dwiema ścianami do stodół, stajni, spichrzów i lamusów. Nie były to okazałe domostwa; na dachach nigdzie nie widziało się gontów ani dachówki, kominy w Dwernikach były tylko dwa, podłogi miały może ze cztery chałupy, a i to tylko w białych izbach. W zamian za to przed wejściem do każdej chaty wznosił się wysoki ganek; do niektórych z domostw wchodziło się po stopniach, a na krzyżu przed Dwernikami widniały przybite na krzyż pordzewiałe szable. Kolejny znak przypominający, iż mieszkają tutaj szlachcice, którzy bardziej szanują swą rodową dumę niźli porwany żupan po pradziadach.
Konstancja wjechała w końcu na pagórek, na którym wznosił się najokazalszy dwór, należący do jej dziada – starszego rodu Dwernickich. Była to budowla sławna na wszystkie okoliczne wsie, miała bowiem komin (wprawdzie jeden, ale zawsze), wykładaną drewnianą tarcicą podłogę w świetlicy i ganek, na który wstępowało się po czterech zmurszałych stopniach. Na dachu było bocianie gniazdo, a z ogródka za domostwem wyglądały dorodne łby dojrzewających słoneczników; dołem zaś, przy plecionce z łoziny, wychylały się ku słońcu delikatne główki pełników przyniesionych tu z pobliskich gór i dolin, tojady i łubiny kwitnące nawet teraz, na początku tej niezwykle ciepłej jesieni. Po podwórzu kręciły się kury i kaczki, z boku stała stodoła, lamus i mała stajnia, przy niej brogi, dalej zaś, za chruścianym płotem, rozłożyła się pasieka ze słomianych uli. Tam brzęczały i uwijały się pracowite pszczółki, zbierające cierpliwie wrzosowy miód, który po zamienieniu w złocisty trunek w zastraszającym tempie znikał w niesytych gardzielach Dwernickich i okolicznej szlachty. Czasem zaś, gdy dobrze zaprószył w głowach, stawał się przyczyną zwad, bójek i pojedynków.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.