Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Brać go! – zawył przez zęby Ramułt tarzający się w błocie i trzymający za rozwalone kolano. – Otoczyć!

Kiedy skoczyli na zakrwawionego Gedeona z trzech stron, ten porwał z ziemi drewniany ceber na wodę. Odbił nim pierwszy cios, drugi, trzeci i czwarty, wpadł między napastników, roztrącił ich i wyszedł im za plecami. Szot przyskoczył, ciął pałaszem z całej siły. Pielgrzym zastawił się; proste ostrze wbiło się z trzaskiem w drewno, zakleszczyło i uwięzło, przecinając ceber niemal na pół. Pątnik wrzasnął tryumfalnie, szarpnął; jednym ruchem wyrwał wbity w wiadro pałasz z rąk przeciwnika, doskoczył bliżej, rąbnął w łeb, potem w brzuch, poprawił jeszcze raz uderzeniem w głowę zadanym z taką siłą, że ceber rozleciał się do reszty. Szot krzyknął, wypluł złamany ząb, zasłonił się rękoma, a wówczas Gedeon chwycił go za pendent od pałasza i pludry, po czym uniósł w powietrze jak dziecko i cisnął, stęknąwszy z wysiłku – prosto na ocembrowanie studni. Szot jęknął, walnął łbem o kamienie, skruszył kilka ciosów z takim impetem, że aż woda plusnęła w głębinie, przeturlał się na bok i tak już pozostał.

Bryganci cofnęli się przerażeni siłą przeciwnika. Stali niepewnie z dobytymi szablami, które zdążyły już posmakować krwi. Ale Gedeon nie wahał się ani chwili. Pewnym ruchem podniósł z ziemi porzucony pałasz, a potem ruszył w ich stronę.

Jeden z kompanów Ramułta; ten który był bliżej płotu, nieopodal koni, skoczył do swego wierzchowca i porwał za przytroczoną do kulbaki rusznicę.

To był ostatni błąd w jego życiu.

Kiedy odwrócił się z arkebuzem w rękach, usłyszał zbliżający się szum, jak gdyby skrzydeł wielkiego wiatraka. Szlachcic nie zdołał nawet podnieść oczu... Ciśnięty przez Gedeona ciężki pałasz wbił się w pierś z tak ogromnym impetem, że ostrze przebiło żupan na plecach! Swawolnik zamarł, nie zdołał nawet krzyknąć. Nogi ugięły się pod nim; wypuścił broń, chwycił nagie ostrze wystające z piersi, a potem padł na kolana i zwalił się na bok. Konie zarżały, zaczęły się szarpać, czując krew i śmierć.

Gedeon został sam przy płocie. Bez broni, zakrwawiony. Otarł posokę spływającą z rozbitego łba, zalewającą oblicze i jedyne oko. Zachwiał się jakby w paroksyzmie bólu i oparł ciężko o drewniane bale, złapał za rozdartą Włosienicę, przytrzymał za poraniony bok.

Dwaj ostatni przeciwnicy szli w jego stronę jak wilki, z błyskiem wściekłości w oczach, spięci, gotowi, by zadać śmiertelny cios.

Głupcy!

Kiedy od pokrwawionego pielgrzyma dzieliło ich zaledwie kilka kroków, ten wyprostował się. Jednym ruchem wyłamał dwie sztachety z płotu, a potem zastawił się nimi. Odbił pierwsze cięcie szabli, drugie przyjął na skrzyżowane deski, wypuścił je, chwycił uzbrojoną rękę przeciwnika, zgiął ją wpół w łokciu i wbił sztych szabli do połowy pióra w brzuch wrzeszczącego szlachcica. Ten zawył, zadławił się krwią i zacharczał, łapiąc ze świstem powietrze.

Gedeon wstrząsnął pokrwawionym łbem, gdy dostał w ciemię szablą drugiego napastnika, przez chwilę świat dokoła rozbłysnął na biało. Ale i tego było za mało, by pątnik padł na ziemię. Wyrwał szablę ze szlacheckiego żywota, a potem zmierzył się z ostatnim z ludzi Ramułta. Odbił cios na odlew, zblokował cięcie z podlewu, a potem sam zamarkował cios wbrew. Kiedy wróg uniósł broń do zastawy, jednym szybkim ruchem przeszedł w zwód, obrócił szablę płasko i chlasnął wkłąb, rozcinając udo i pachwinę przeciwnika. Pan brat wrzasnął, skulił się, opadł na jedno kolano, a wtedy Gedeon poprawił cięciami we wrąb i wlic, rozrąbując łeb i rękę szlachetki.

To był już koniec. Na podwórzu zapadła cisza przerywana jękami rannych, rżeniem wystraszonych koni, charczeniem umierających. Gedeon otarł krew z czoła, podszedł do porąbanego przed chwilą szlachcica; stanął nad nim wielki jak góra, posępny jak jesienny dzionek. Obojętnie trącił rannego podkutym butem w bok.

– Daruję cię zdrowiem, chociażeś rakarz i śmierdzące bydlę – mruknął. – Pojedziesz do starosty zygwulskiego i przekażesz mu posłanie ode mnie.

– Myślisz, że będę twoim rękodajnym, skurwysynu?! – wycharczał ranny, zaciskając zęby z bólu i usiłując powstrzymać krew sączącą się z porąbanego ramienia. – Zaprawdę powiadam ci, żeś już martwy! Zali myślisz, że pan starosta puści ci płazem to, coś uczynił tutaj i w Przeworsku? Kto się za sługą nie ujmie, ten się i o żonę nie ujmie, chamie! Gotuj swoją szyję na stryk! A ręce na dyby!

– Znaczy się nie chcesz jechać, panie bracie?

– Pies ci bratem, nie ja! A suka matką!

Gedeon nie powiedział nic. Ciął szablą płasko, z zamachu i od jednego cięcia odrąbał podgolony i pokrwawiony łeb. Krew trysnęła w górę, a głowa potoczyła się po ziemi i błocie, obracała, pozostawiając plamy posoki, aż wreszcie zatrzymała niemal między nogami gramolącego się z ziemi Ramułta.

Gedeon był przy nim, zanim zliczyłbyś do trzech. Chwycił za żupan na piersiach, bez żadnego wysiłku podniósł w górę i obojętnie spojrzał w twarz.

– Pojadę, pojadę! – wybełkotał pobladły i rozdygotany Ramułt, widząc przed sobą ponure, porąbane oblicze Gedeona. – Przekażę wszystko, co chcecie, panu staroście. Nie musicie dobywać szabli. Ja wiem dobrze, że nec Hercules contra plures... A właściwie... nec plures contra Hercules – dokończył już zdecydowanie cichszym głosem.

– Wrócisz do starosty i powiesz mu – wydyszał Gedeon – słowa, które masz spamiętać dokładnie! Bez pomyłki!

– Jako żywo, spamiętam wszystko – wybełkotał Ramułt.

– Powiesz mu: pomnij Agrę, panie starosto zygwulski!

– Tylko tyle?

– Wystarczy na początek. Już on będzie wiedział, co z tym fantem uczynić.

Gedeon powlókł Ramułta do koni. Obrócił rannego, chwycił za pas i hajdawery, a potem podniósł z ziemi jak dziecko i przerzucił przez kulbakę. Szlachcic zawył rozdzierająco, ale pielgrzym nie zwrócił na to uwagi. Odwiązał konia od płotu, rzucił wodze brygantowi, klepnął rumaka płazem po zadzie. Koń zarżał i od razu puścił się rysią ku bramie. Jeździec jęknął, ale utrzymał się w siodle, choć pokrwawiony i ledwie żywy. Gedeon śledził go, dopóki nie dojechał do traktu, a potem, kulejąc, podszedł do studni. Oparł się o cembrowinę i spojrzał w dół, na migocące lustro wody. Poszukał wzrokiem wiadra i wówczas przypomniał sobie, że przecież rozbił je na łbie Szota, który leżał teraz bez duszy w gnoju i błocie.

Nagle ktoś postawił przed nim ceber z wodą. Podniósł wzrok i zobaczył wdowę z dworku. Była blada i wystraszona, przez cały czas spoglądała na pokrwawione podwórze, na porąbanych i martwych swawolników. A kiedy zobaczyła odrąbaną głowę w kałuży krwi, zbladła i przygryzła wargi, chociaż w tych stronach, nawiedzanych przez Tatarów, sabatów, beskidników, a po rokoszu wojewody Zebrzydowskiego przez chorągwie konfederatów sandomierskich i regalistów, krwawe waśnie były prawie na porządku dziennym. Takie to już ostatnio bywały czasy, że człowiek liczył się taniej od konia, a krew stała niżej od wina.

Gedeon zanurzył ręce w cebrze i zaczął zmywać z nich krew, obmacał porąbany łeb, natrafił na krwawe szramy i zakrzepłe sople posoki, ale nawet nie jęknął.

– Ranniście – rzekła dziedziczka. – Przyniosłam wam szarpi i chleba z pajęczyną.

– Nie trzeba – mruknął.

– Gangrena was rozłoży. Zdejmijcie ten łachman!

Powoli, zagryzając wargi z bólu, zdjął włosienicę i grubą koszulę. Czarne, splątane włosy na piersi i plecach miał pozlepiane krwią, czerwona posoka sączyła się z rany na boku, plamiła prawą nogawicę hajdawerów. Wdowa zmoczyła w wodzie kłąb szmat, zaczęła obmywać go ze strupów, przewiązywać rany szarpiami, okładać chlebem z pajęczyną.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Jacek Dąbała - Prawo Śmierci
Jacek Dąbała
Jacek Komuda - Imię Bestii
Jacek Komuda
libcat.ru: книга без обложки
Jacek Komuda
libcat.ru: книга без обложки
Jacek Komuda
Отзывы о книге «Diabeł Łańcucki»

Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x