Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Diabeł Łańcucki
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Dwerniccy zamarli. Spoglądali na siebie spode łbów, rozglądali się dokoła, jakby Diabeł Stadnicki już krążył dookoła zaścianka niczym głodny lew i potężny rezolut.
– Do czarnej strzały czasem dołączony był papier albo odpowiedź – mruknął Dydyński. – Znaleźliście coś takiego?
– Był, był – pokiwał głową Gedeon. – Konstancjo, zajrzyj do sieni, do mojej sakwy na ławie, i przynieś pismo.
Konstancja skoczyła, choć z niechęcią, do sieni, bo wciąż jeszcze boczyła się na Gedeona za poranną scenę na ganku. Szybko znalazła ławę i leżącą na niej skórzaną sakwę. Rozwiązała rzemienie, otwarła ją i zajrzała do środka. Pomiędzy mieszkiem a wyszczerbionym drewnianym kubkiem leżał tam złożony we czworo papier.
Kiedy go wyciągała, poczuła coś jeszcze. Tam głębiej był drugi list, zwinięty w ciasny rulon, pomarszczony, brudny. Co to mogło być? Konstancja nie mogła się opanować, aby nie zerknąć na ten świstek. Pierwszy raz widziała coś takiego – wszak wszystkie listy szlacheckie składało się na cztery lub więcej części, pieczętując na górze woskiem albo lakiem. Udając, iż ciągle szuka papieru Stadnickiego, zajrzała do sakwy, ujęła za krawędź tajemniczego dokumentu, rozwinęła i...
Pismo, które zobaczyła na wytłuszczonym, brudnym papierze, w niczym nie przypominało łaciny, polskiego, ani nawet cyrylicy. Wprawdzie umiejętności pisania Konstancji ograniczały się do mozolnego wyskrobywania własnego podpisu, jednak bywając w grodzie wraz z dziaduniem, nieraz widziała dokumenty, księgi, obiaty i bez trudu potrafiła odróżnić krągłe, kształtne łacińskie litery od ruskiej cyrylicy. Jednak ten papier zapisany był w jakimś dziwacznym języku. Dwernicka miała wrażenie, że ogląda poskręcane, wijące się robaczki, ani chybi czartowskie, bo opatrzone rogami, ogonami i zawijasami...
– Konstancja! – zawołał Gedeon.
Zamarła spłoszona. Szlachcic spoglądał wprost na nią, miała wrażenie, że czyta w jej myślach jak w księdze do nabożeństwa, że pod żupanem i świtą staje przed nim zupełnie naga. Czuła, jak jego palący wzrok ślizga się po wszystkich jej krągłościach, a zwłaszcza po tych, które bywały najsmaczniejszymi kąskami. Dlatego szybko wyciągnęła list z Łańcuta, zasznurowała sakwę, a potem zaniosła pismo do stołu.
Dydyński wziął dokument, otworzył i rzekł na głos:
Ja, Stanisław Stadnicki ze Żmigrodu, a na Łańcucie starosta zygwulski, tobie, Gedeonie Dwernicki, wraz z całą familię twoją oznajmuję, że czyniąc zadość prawu pospolitemu, posyłam ci odpowiedź. Iż ty, nie umiejąc uważać sobie stan zacny szlachecki polski, ważyłeś się targnąć na honor mój, znieważając czeladź i sługi moje w Przeworsku, Daszówce pod Dynowem, w Dwernikach, że twoja synowica Konstancja gwałt uczyniła włodarzowi naszemu poczciwemu w Hoczwi i że sobie przywłaszczasz przywileje szlacheckie, bo nie jesteś żaden nobilis ani generosus, jeno chłopek prosty plebejskiej kondycji, przeto się mnie strzeż na wszelakim miejscu: chodząc, śpiąc, jedząc, pijąc, w domu, w kościele, w drodze, w łaźni, u dziewki, bo się tej krzywdy na tobie, całym twym rodzie i Dwernikach mścić będę i da Pan Bóg na gardle twym usiędę.
Dan w Łańcucie die 5 8-bris
Dwerniccy pobledli, pochylili głowy. Berynda ukrył twarz w dłoniach.
– Wojna – wyszeptał Kołodrub. – Wojna nas czeka, bracia. Taka, jaką wiódł mości pan referendarz koronny z kasztelanem przemyskim lata temu, po nim zaś pan Herburt z Dobromila, póki za rokosz do wieży nie trafił. Jaką toczył w Przeworsku Andrzej Ligęza, gdy się spod opieki stryja, pana rzeszowskiego, uwolnił. Co my teraz poczniemy?!
– Pierwsze, co trzeba zrobić – rzekł Gedeon – to wnieść w grodzie protestację na Stadnickiego za bezprawny zajazd. Wytoczyć mu sprawę, choćby w trybunale, okazać rannych, a jeśli trzeba, to nawet zawołać woźnego, aby uczynił wizję urzędową i obwiedzenie głów na trupach jego sabatów.
– Kłopot w tym – mruknął Kołodrub – że w grodzie sanockim i przemyskim tyle protestacji na Stadnickiego leży, że zza nich nie widać już podpisków. Pozwy się mnożą, ale nie ma coś chętnych, aby je do Łańcuta dostarczyć.
– Bo woźny, który do wrót Piekła zastuka – rzekł Berynda – musi być rączy jak sarna albo ogar polski, bo inaczej ciepło mu się zrobi. A póki takiego nie masz, nie dojdzie żaden pozew do pana starosty.
– Będzie trzeba, to sami zdybiemy Diabła, w łaźni albo u dziewki. I pozew do wilczego gardła wciśniemy!
– A co z naganą szlachectwa? – zapytał Pełczak. – Co uczynimy z kadukiem?
– Pamiętajcie, bracia – rzekł Gedeon – że mamy konfirmację naszego stanu, którą trzeba oblatować w grodzie sanockim. To jest dokument, za który winniście oddać gardła. Bo tu, na tym papierze, zapisana jest wasza wolność. A jeśli Stadnicki go dostanie, tedy do końca życia będziecie famulusami i ratajami, Dwerkami, a nie Dwernickimi.
– Stadnicki dokument uzna za fałszywy – wtrącił Dydyński. – I protestację pozanosi, jak na szlachectwo Korniaktów. Dlatego musicie przygotować ekspurgację i mundację na sejmik w Sądowej Wiszni albo na roczki deputackie w Sanoku.
– Ekspu... co? – zapytał Berynda.
– Wywód szlachectwa, panie bracie. Wystarczy dokument, który imć Gedeon wyciągnął, i świadectwo sześciu świadków – trzech z waszej linii ojczystej, a trzech po matce.
– Skąd ich wziąć? – rozłożył ręce Pełczak. – Spod ziemi wykopać?
– Poszukamy, to się znajdą. Ja sam poświadczę, jeśli trzeba, bo nie wierzę, abym w rodzie nie miał choć jednej prababki Dwernickiej.
– Wszystko to mądrze i chytrze przemyśleliście – rzekł Kołodrub. – Ale cóż z tego, że pozwiemy Diabła choćby i przed sąd sejmowy? Że się wywiedziemy na sejmiku, skoro to wszystko potrwa długie miesiące. A Diabeł nie będzie czekał na woźnych, sędziów i deputatów. Nie wysiedzi na ogonie, aż się sejmik zbierze. On zajedzie nas zaraz, choćby nawet jutro. Może nawet już jego wojska maszerują na Dwerniki! Co z tego zatem, że naszą stronę wezmą trybunały, skoro zanim wyroki zapadną, będzie nas Smoliwąs z karbowym w pole wyganiał? Co uczynimy, gdy Stadnicki nas wcześniej zaatakuje?
– Atakował już dwa razy – mruknął Gedeon. – I jak do tej pory Opatrzność Boża nie pozwoliła uczynić nam krzywdy.
– Bo za pierwszym razem nie było wielu sabatów. A za drugim, gdyby nie pan Dydyński, który zmienił stronę, wszyscy byśmy poszli w łykach do Łańcuta. Prawda jest taka, że nie mamy sił i środków, aby przetrwać kolejny zajazd starosty.
– A nie możecie poprosić o pomoc sąsiadów? – zapytał z głupia frant Dydyński. – Choćby pana Bala, podkomorzego sanockiego? A nawet pana Stadnickiego, ale tego z Liska, a nie z Łańcuta. Przecież on krewniaka nie lubi.
Gedeon roześmiał się cichym, chrapliwym śmiechem. A jego bracia pospuszczali głowy.
– Myślisz, panie Dydyński, że gdy ty leżałeś jako wór buraków na ławie, myśmy jeno dziewki swadźbili i miód pili? Próbowaliśmy już prosić o pomoc.
– I co?
* * *
– Nie będzie z tego nic – rzekł Piotr Bal, podkomorzy sanocki, po czym skrzyżował ręce na piersi, na wzorzystych pętlicach aksamitnego giermaka. – Nie wygrać nam z Diabłem Łańcuckim, nawet z moją pomocą. Pomagałem ongi panu Ligęzie z Piotraszówki i jeno guzy z tej pomocy wyniosłem, procesy i pozwy. W dodatku złupił mi Stadnicki wozy z towarami, które do Leżajska posłałem. Same stąd mam straty i niepokoje.
Dwerniccy pokłonili się nisko, aż do samej ziemi.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.