Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Znacznie bliżej wznosił się wyniosły, dołem pokryty gęstym lasem, przypominający rozłożystą kiczerę Smerek, leżący na wysuniętym ku zachodowi dziale Werhowyny. U jego stóp przycupnęła niewidoczna z zaścianka wieś Kalnica, od której ciągnęła się ku Dwernikom i Łopince dolina, gdzie w miejscu zwanym Sinymi Wirami Wetłyna kotłowała się, pieniła na kamiennych progach i osypiskach. A pomiędzy przegradzającymi jej koryto blokami skał czaiły się płycizny i sine głębie zwane przez okolicznych Hyrniaków baduniami. Były to mroczne wiry, gdzie nawet słońce nie miało przystępu. Tam właśnie grasowały wodnice, utopce i rusałki wabiące ludzi śmiechem i wołaniem, wciągające zbłąkanych podróżnych w głębię bez dna, skręcające im karki i porywające dzieci.

Po drugiej stronie doliny Łopinki panował jeszcze mrok. Jedynie sam kiczar Łopinnika oświetlały pierwsze promienie przedświtu. Niżej, w uśpionych jesiennym snem dolinach gór, na prislipach, łazach i horbach, panował nocny mrok i mgła. Tylko we wsi Łopinka rozciągniętej wzdłuż potoku o tej samej nazwie zapaliły się właśnie pierwsze światełka wśród skąpanych w księżycowym świetle chyż. Potem doszło stamtąd beczenie owiec, ryk bydła, skrzyp żurawi – wszystkie te dźwięki, które oznajmiają na wsi wstający z wolna dzień.

– Zajechałem was, a wy zratowaliście mnie w potrzebie – mruknął Dydyński. – Nieczęsto spotyka się takich ludzi.

– Gdybyś się nie postawił Zegartowi i nie uwolnił moich braci, hulałbyś teraz z wilkami na Sinych Wirach, bo tam ciała wrzuciliśmy. Okrutnie te bestyje zawzięte na sabatów Stadnickiego. Kiedy się do trupów dobrały, dwa dni wyły, jakoby im żywoty boleść skręcała. Musi to znak, że każdy sługa Diabła Łańcuckiego ma w sobie biesa.

– Jak widać, ja mam tylko serce, mościa panno. Gorące i szczere.

– A pod sercem miałeś to. – Podała mu jakiś mały ołowiany przedmiot, który zaciążył w dłoni Jacka Dydyńskiego jak głaz. Stolnikowic od razu rozpoznał go dotykiem.

– Braterska kula z pistoletu – mruknął. – Nie spodziewałem się takiej zdrady po Przecławie.

– A spodziewałeś się, że Stadnicki cię oszuka?

– Tak jak gromu z jasnego nieba. Diabeł Łańcucki, mościa panno, popełnił błąd, bo choć doskonale wiedział, że mam zasady, których nie można łamać, ukrył przede mną to, że chce was schłopić. A skoro skłamał, tedy koniec z mą służbą w Łańcucie. Cofam moje słowo i odchodzę z dworu Stadnickiego!

– To tylko pusty gest, mości panie bracie. Sam przyznaj, że wszystko czynisz po to, aby znowu rozdzierać szaty przed szlachtą i po raz kolejny zostać bohaterem. Panem stolnikowicem, co nobile verbum podeptał, bo szaraczków nie chciał schłopić. Jakże to pięknie brzmi, kiedy opisze szlachta zajazd na Dwerniki w silva rerum, a ile będzie gadania na sejmikach i w karczmach. Umiesz sobie łatwo wdzięczność ludzką zaskarbić, mości panie stolnikowicu. Kiedy tu przyjechałeś, byłeś naszym wrogiem. Starczyło zaś jedno twoje słowo, a jak kot na cztery łapy spadłeś. Zamiast skończyć z kulą w plecach, wczasowałeś się w naszym dworku – choć nie wiem, czy nam, Dwernickim, byłoby równie dobrze w lochach w Piekle. Ale nie mogliśmy ostawić cię na pobojowisku jak psa. Bo przecież, panie Dydyński, jesteś Hektorem Ziemi Sanockiej. Przecież tobie pisane wielkie bitwy, piękne konie, wystawne skortezanki. Pytałeś, dlaczego uratował cię mości Gedeon. Ano dlatego, że słyszeliśmy o tobie od dawna. Wszyscy chwalą twe rycerskie zasługi dla Rzeczypospolitej – a tak naprawdę dla swej własnej prywaty. Piją twoje zdrowie, panie zajezdniku, kiedy cię wynajmują, abyś im odebrał wioskę czy pannę uwolnił od kurateli. Wszyscy dokoła mówią, że będziesz kiedyś wielkim panem, bohaterem. A bohaterów nie ubija się strzałem z zasłupia w takim śmierdzącym kozami zaścianku jak Dwerniki. Jakże tedy mogliśmy cię zostawić na śmierć, panie Dydyński? Co by sąsiedzi powiedzieli, gdyby się dowiedzieli, że zabito u nas pana stolnikowica?

– Waćpanna chyba znasz mnie lepiej niż ja ciebie.

– Widywałam cię na zjazdach i okazowaniach szlacheckich, gdzie stawałam jako czeladnik, hajduk mego dziadunia, Hermolausa zwanego Złotą Czaszą, co teraz bez duszy leży we dworze. Ale ty, mości panie Jacku, nie zwracałeś wtedy na mnie uwagi.

– A dziś tego żałuję. Bo pewnie foremny był z waćpanny hajduczek. A jak w ogóle się zowiesz?!

– Jestem Konstancja Dwernicka.

Powoli ujął ją za dłoń i ucałował. Nie broniła. Spoglądała na niego wielkimi, smutnymi oczyma, jakby nie była w stanie cieszyć się już niczym – ani swą urodą, ani pięknym świtem, ani też towarzystwem pana Dydyńskiego – bądź co bądź kawalera, do którego wzdychała skrycie niejedna podwika i prawie wszystkie młode wdowy w Ziemi Sanockiej.

Cień padł z góry na Jacka i Konstancję. Ktoś stanął za plecami stolnikowica – człowiek, którego nie sposób było przeoczyć nawet w tłumie herbowych panów braci, a co dopiero na pustym ganku dworu w Dwernikach.

– Konstancja – powiedział, a raczej warknął – wracaj do izby!

– Do krosien czy do kołowrotka?

– Do kądzieli, mościa panno!

– Jeśli powtórzysz to jeszcze raz – syknęła – tedy bądź pewien, że przyniosę tu nie tylko kądziel, ale także tę starą stępę z sieni. I rozbiję ci ją na łbie tak mocno, że do końca życia będziesz chodził z obręczami na szyi!

Bez słowa chwycił ją za rękę, przytrzymał. Dziewczyna szarpnęła się, ale dłoń Gedeona trzymająca ją jak w wilczej paści nawet nie drgnęła. Konstancja jęknęła cicho, poznając, że w każdej chwili mógłby zdruzgotać jej rękę na kawałeczki, których nie poskładałby nawet najstarszy owczarz po tej stronie Bieszczadu.

– Znałem jedną kotkę, która szarpała się mocniej – zakpił, widząc jej wysiłki. – Zachowaj swoje siły dla przyszłego męża, dziewczyno. Ostaw nas samych, moja miła, bo muszę pogawędzić z panem Dydyńskim w cztery oczy.

Przyciągnął ją do siebie i – nie wkładając w to więcej wysiłku niż w poprowadzenie rocznego dziecka – podprowadził Konstancję do progu. Patrzył z zimnym uśmiechem, jak znikała w sieni.

– Jestem Gedeon Janusz Dwernicki – rzekł do Dydyńskiego. – Szukałeś mnie po całym zaścianku, panie bracie, a jak powiada Pismo Święte – kto szuka, najduje. Szkoda byłoby, aby tak zacny kawaler jak ty szukał po próżnicy, więc sam cię znalazłem, mości stolnikowicu. Żal tylko, że w błocie i z kulą w plecach.

– Szukałem waszmości nie dla prywaty, ale dla Stadnickiego. U którego służba znaczy teraz dla mnie tyle co plewy na wietrze. Dałem mu kiedyś parol, ale starosta mnie oszukał. Kiedy wyruszałem, rzekł mi, że mam cię ująć, ale nie wspomniał, iż weźmie was w dyby. A ja, mości panie Dwernicki, rozwalam łby i mam wiele żywotów ludzkich na sumieniu, ale nie żyję z kaduków. Urządzam zajazdy, ale nie odbieram nikomu wolności. Tak więc nic do waszmości nie mam, gdyż nie jestem już rękodajnym Diabła Łańcuckiego. I niczyim sługą.

– Mylisz się – mruknął Gedeon. – Nawet nie wiesz, waszmość, jak bardzo. Prawie dwie niedziele temu wstąpiłeś na nową służbę, na siedem miesięcy. I przysięgałeś na Święty Krzyż.

Jacek nad Jackami zamarł z otwartymi ustami, jak złotousty orator sejmikowy, któremu Mazurzy przerwali kwiecistą mowę w pół słowa, waląc kuflem po łbie.

– Jak to... – jęknął. – Przecież ja majaczyłem. Byłem na pobojowisku i spotkałem...

– Byłeś w objęciach kostuchy, mości stolnikowicu. A gdyby nie mój upór, porwałaby cię w tany jak przekupka na comber w Krakowie. Jeno nie wiem, czy mógłbyś wykpić się ortem, bo pani Małodobra przyjmuje tylko dobry pieniądz – ludzkie głowy i dusze. Na szczęście wydarłem cię z jej uścisków. Wyjąłem ci kulę, a ty w zamian za to ofiarowałeś się do mnie na służbę.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Diabeł Łańcucki»

Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x