Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Diabeł Łańcucki
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Kiedy? Gdzie?!
– Nie wierzysz, panie bracie?
Gedeon roześmiał się cicho, a Dydyńskiego przeszły ciarki. Dwernicki wydobył z zanadrza mały przedmiot na łańcuszku i rzucił go stolnikowicowi na kolana.
Jacek chwycił go odruchowo, zbliżył do oczu i poderwał się z ławy. To był mały żelazny krzyżyk bez żadnych ozdób i napisów, zakończony na dole trupią głową. Ten sam, na który przysięgał wówczas, na zakrwawionym polu!
– Wraca pamięć, panie bracie?! – zakpił Gedeon. – I co, mości Dydyński, prawda to, że wasze słowo nie dym? Bo jeśli tak, to jestem waszym panem. Chyba że i mnie potraktujecie jak Stadnickiego? Słowo się rzekło, panie bracie, kobyła u płota! Verbum nobile debet esse stabile.
Dydyński milczał. Siedział zawzięty i zasępiony. A potem odezwał się. Twardo, krótko. I na temat.
– Skoro przysięgałem, to mi rozkazujcie!
– Znaczy się już podjęliście decyzję, panie Dydyński?
– Zaprzysiągłem wam. Dałem słowo. A ja słowa zawsze dotrzymuję!
– To dobrze. Posłuchajcie...
– Wy posłuchajcie, mości Dwernicki! – rzekł twardo Dydyński. – Ja nie jestem tołhajem ani beskidnikiem. Ja nie jestem mazowieckim zawalidrogą. Zmusiłeś mnie do przysięgi, więc pamiętaj, że możesz kupić tylko moją szablę. Nic mniej i nic więcej. Mojego honoru nigdy nie oddaję w arendę, choćby mi Niderlandy obiecywano! A to znaczy, że nie uczynicie ze mnie hycla ani małodobrego. Primo tedy: nie zabijam starców, dzieci i niewiast. Nie zadaję tortur. Od tego wynajmijcie sobie kata. Secundo: nie bawię się w kaduki i nagany szlachectwa. Jeśli któryś z tych warunków złamiecie, ja... cofnę moje słowo. Choćbym miał potem wypić piwo, którego sobie nawarzyłem.
– Skoro waść od razu przechodzisz do rzeczy – pokiwał głową Dwernicki – tedy i ja będę się streszczał. Moja familia jest w tarapatach. Wróciłem z niewoli tureckiej tylko po to, aby dowiedzieć się, że Diabeł Łańcucki ma kaduk na Dwerniki i chce obrócić nas w chłopy. Pomożesz mi obronić się przed nim, bo masz lepszą experiencję wojskową niż ja, a twoje wsparcie może okazać się bardzo znaczące i wartościowie.
– Możecie na mnie liczyć. Daję słowo, że noga obcego nie postanie nigdy w waszej wiosce!
– W takim razie czeka cię pierwsza bitwa.
– Stadnicki? Sabaci? Tatarzy?
– Dwerniccy. Tak się wystraszyli Diabła, że chcą uchodzić – bodaj i na Ukrainę, zanim przyjdzie tu armia z Łańcuta i zostawi jeno niebo i ziemię.
– Co mam zrobić?
– Przekonać ich, aby nie odmieniali herbów i wiary na złote talary.
* * *
Na naradę, a właściwie mały sejmik, zwalili się tłumnie młodzi i starzy, kulawi i chorzy. Ci, którzy donaszali żupany, czamary, giermaki i stare szable po pradziadach, razem z tymi, którzy kontentowali się siermięgami, huniami, kijami i świtami, a za buty mieli chłopskie łyczaki i postoły. Przyszli nawet i stanęli skromnie na uboczu trzej kmiecie z Dwernik, dzięki którym Dwerniccy nie liczyli się w poczet szlacheckiej gołoty, w której szlachecki honor starczał za folwarki. Inni panowie polscy i ruscy mieli wsie i miasta, posady, zamki, dwory, młyny, gorzelnie, stadniny, folusze i blechy. Dwerniccy zaś musieli kontentować się Radosem, Pińczukiem i Połoniną – tak bowiem zwali się owi kmiecie. Chłopów na Dwernikach było zatem trzech, a panów Dwernickich więcej niż trzydziestu – wypadałoby zatem, że na każdego szlachetnie urodzonego mieszkańca wioski przypadało po jednej dziesiątej części kmiecia. Rodziło to kłopot ze sprzężajem i orką, bo nigdy nie bardzo wiadomo było, komu i ile mają owi chłopi odrabiać pańskiego. Wreszcie powinności ich zamieniono na daniny i wypuszczono chłopkom ich liche zagony jak Hyrniakom we wsiach na wołoskim prawie. I nie trzeba chyba nadmieniać, że chłopi – zakapiory, których w te dalekie strony zagnały kiedyś waśnie i zwady, a także krnąbrność, upór i nieposłuszeństwo wobec panów – niezmiernie radzi byli z tej odmiany.
Dwerniki w ogóle nazwać można byłoby szpitalem albo wsią na wolniźnie, gdyż często znajdowały tu schronienie różne dziwaczne persony. Nie byli to gwałtownicy i zbóje, bo takowych pan Złota Czasza popędziłby precz, ale poddani uciekający przed uciskiem, słudzy i rękodajni, którzy jak Szawiłła rozgniewali swoich panów. Sieroty i biedacy pozostali po tatarskich najazdach, dziewki wiejskie z brzuchem od pańskiego bęsia, kalecy żołnierze, którzy jeszcze wczoraj stawali dzielnie pod husarskimi i kozackimi chorągwiami, a dziś jeździli po dworach, zarabiając na łaskawy chleb. I trzeba przyznać, że choć w Dwernikach się nie przelewało, Dwerniccy nigdy nie odmówili nikomu kąta do spania i łyżki sałamachy.
Na potrzeby licznie zgromadzonych panów braci przed dworek wyniesiono stół i ławy, na których zasiedli najstarsi i najznaczniejsi na zaścianku – a więc Gedeon, Berynda, Kołodrub, Pełczak i jego bracia, Jacek Dydyński oraz kilku zamożniejszych szaraczków. Reszta stała za plecami, popijając miód i podpiwek z glinianych kubków, kłócąc się i drapiąc w podgolone łby. Nikt się nie śmiał. Sprawa była poważna, wręcz gardłowa.
– Mości panowie bracia – zaczął Gedeon – przedstawiam wam pana Jacka Dydyńskiego, stolnikowica sanockiego, kawalera znanego ze swej fantazji i dzielności, który z nieprzyjaciela naszego stał się oto defensorem naszego zaścianka! Wiwat i zdrowie!
Dwerniccy zrazu nie wiedzieli, co rzec. Jacek Dydyński był w Ziemi Sanockiej tak znaną postacią, że na początku skulili się, wybałuszyli oczy, a najbiedniejsi z nich poczęli kłaniać się uniżenie, kiedy wstał. Dydyński zaś zdjął czapę i skłonił się w pas zebranym.
– Witam waszmościów i kłaniam się za uratowanie żywota. W zamian zapewniam, że dołożę wszelkich starań, aby obronić was przed gniewem Diabła Łańcuckiego. Nadmienię, że nie uczynię tego dla nagrody, ale ze zwykłej ludzkiej wdzięczności i uczciwości, jako wasz sąsiad i powietnik. Mam ja własne rankory do Stadnickiego, a oprócz tego poprzysiągłem ichmość panu Gedeonowi, iż pomogę mu w waszej sprawie. Ręczę mym słowem i honorem, że noga famulusów starosty nie postanie więcej w Dwernikach!
– Wiwat pan Dydyński! – zakrzyknął Samuel.
– Wiwat! – zawtórowała mu Konstancja, która widać była na zaścianku najgorliwszą partyzantką pana stolnikowica i choć starannie to ukrywała, łatwo było dociec, że spod swych długich rzęs wpatrywała się weń czasem jak w święty obraz w cerkwi w Łopince.
Dwerniccy zawtórowali, przepili zdrowie stolnikowica na jedną nogę, na drugą i zaraz poprawili na trzecią. A potem odetchnęli z ulgą. Dydyński widział, jak kilku z nich przeżegnało się, dziękując Panu Bogu, iż mają choć jednego przyjaciela na tym paskudnym świecie.
W chwilę później przeżegnali się jeszcze raz, gdy Gedeon rzucił na stół czarną jak noc, pierzastą strzałę. Powiódł uważnym spojrzeniem jedynego oka po zgromadzonych i ujął się pod boki.
– Wczoraj z wieczora dostaliśmy dziwny znak. Czy ktoś wie, co on oznacza? Szaraczkowie pochylili się nad strzałą, a ich miny były co najmniej niewyraźne.
– Ja wiem – rzekł Dydyński. – To czarna strzała Stadnickiego. Kiedy starosta zygwulski ma do kogoś wielki rankor, gdy ktoś go do furii i desperacji przywiedzie, wypuszcza w drzwi jego domu takiego posłańca, zawiadamiając, że wkrótce stanie w nich jako niezapowiedziany gość. Tak zrobił Stanisławowi Wapowskiemu, któremu w drzwi dworu w Dynowie wypuścił czarną strzałę. Tak uczynił Korniaktom i Andrzejowi Ligęzie z Piotraszówki. Znaczy się zaleliście sadła za skórę Diabła, ale czegóż innego można było się spodziewać po ostatnich ekscesach? Strzała znaczy tyle: szykujcie się do wojny, mości panowie bracia.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.