Jacek Komuda - Bohun

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Bohun» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2006, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Bohun: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bohun»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Bohun — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bohun», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Armaty ryknęły ogniem jak jeden mąż. Kule uderzyły w zbitą masę czerni, robiąc w niej wyrwy, wyrzucając w powietrze martwe ciała, zbryzgując krwią ziemię i mołojeckie świty. Kozaków to nie wstrzymało. Popędzili ku szańcom z łomotem tysięcy stóp, dławiąc się krzykiem i dzikim wyciem. A kiedy wyszli już na ostatni kawałek równiny, w oczy spojrzało im tysiące czarnych luf muszkietów.

– Feuer! – zakomenderowali oberszterzy.

Muszkiety i arkebuzy zagrzmiały równą salwą. Błysk ognia przeleciał wzdłuż ściśniętej linii niemieckiej i szkockiej piechoty. Ołów przeorał szeregi zaporoskie; pułki wstrzymały się w biegu na chwilę, gdy setki, tysiące ciał w jednej chwili padły na ziemię.

Kozacy odpowiedzieli godnie. Wystrzelili dwa razy, poprzez prochowe dymy i opary. A potem rzucili się pędem ku wałom. W jednej chwili setki drabin opadły na nie z rozmachem, a tysiące mołojców poczęło wspinać się na koronę szańców.

Niemcy i Szkoci chwycili za pałasze, szable i rapiery. A potem spadła na nich zaporoska nawała. Walczyli wręcz na wałach, bili się z Kozakami na życie i na śmierć, lecz Zaporożcy odpychali ich coraz dalej od umocnień. Jedynie straszni Szkoci nie ustępowali pola, choć krew zalewała im oczy, choć wzdłuż ławy wałowej utworzył się wkrótce cały stos martwych ciał i jęczących rannych, z zaciekłością wyrąbywali sobie drogę claymorami. Ręce omdlewały im od morderczej pracy. Bili się jednak z wściekłością, walczyli w szale, spychając Kozaków z wałów, odrąbując ręce chwytające za krawędzie palisady.

Fala zaporoskiej piechoty pokryła wały doszczętnie. Mołojcy wdzierali się po drabinach, wdrapywali na górę, krzycząc, gryząc, tnąc szablami, strzelając z przyłożenia z arkebuzów i rusznic. I wygrywali. Powoli ich przewaga zwiększała się.

– Do redut! – krzyknął Przyjemski. – Cofać się do redut!

Bitwa była przegrana. Za plecami mieli straszną ścianę ognia i dymu, a przed sobą morze kozackich głów, które wdzierało się coraz dalej i dalej w głąb wałów.

Szkoci i Niemcy wycofywali się, wyrębując drogę pałaszami. Co najmniej połowa muszkieterów legła pokotem na pobojowisku przy wałach, a reszta z trudem torowała sobie drogę odwrotu.

Ćwierćkartauny i oktawy z redut wystrzeliły prosto w kłębiący się tłum przeciwników. Szkoci i Niemcy dopadli do umocnień, wbiegli do środka, zamknęli bramy. I to był koniec. Skrwawione zaporoskie pułki otoczyły ich ciasnym pierścieniem. Ryk zwycięstwa dobył się ze wszystkich kozackich gardeł.

– To koniec! – krzyknął Przyjemski do Krzysztofa Grodzickiego. – Uciekaj, waść! Za ciurę się przebierz!

– Wszyscy tu umrzemy! – rzekł ponuro Cyklop. – Wszystkich nas jednaki koniec czeka. Bywaj, panie Przyjemski. A jeślim grzechy miał względem ciebie, tedy mi odpuść!

– Jako w niebie, tak i na ziemi.

Szkoci i Niemcy wbili w ziemię pałasze. Przez krótką chwilę żołnierze padali sobie w objęcia, wybaczali krzywdy, dzielili się ostatnimi bukłakami wody i gorzałki, po raz ostatni ściskali sobie dłonie.

A potem zagrzmiały działa, wystrzeliły w górę płomienie. Kozacy ruszyli do szturmu.

* * *

Sobieski wiedział, że wszystko stracone. Cały obóz stał w ogniu, płomienie odgradzały jazdę polską od broniącej redut i szańców piechoty Przyjemskiego. Poprzez dym widział, że trwała tam walka, a Niemcy i Szkoci bili się u wałów wręcz, odpierając szturmy kozackiej piechoty. Widać było, że reduty nie utrzymają się długo bez pomocy. Lecz odsiecz nie miała jak do nich dojść!

Przyszły król Rzeczypospolitej siedział na Złotogrzywym, z buławą w ręku pośród towarzyszy husarskich, wśród stających dęba z przerażenia koni, huku wystrzałów, rżenia wierzchowców, jęku umierających, krzyków żołnierzy tratowanych przez końskie kopyta.

Kozackie pułki szły do ataku. Lecz tym razem Zaporożcy posuwali się w stronę polskiego obozu pod osłoną dwóch taborów. Mołojcy nieśli ogromne kobylice i drewniane kozły, kryli się za hulajgorodami, wiedli taborowe wozy z gnojem i piaskiem, połączone w rzędy, skrępowane linami i łańcuchami. Za tymi osłonami kryli się strzelcy prowadzący nieustanny, bezlitosny ogień. Kule z rusznic i arkebuzów zabijały konie, wbijały się w szczeliny zbroic, krzesały iskry na husarskich napierśnikach, przebijały kolczugi pancernej jazdy. Trzykrotnie chorągwie polskie dopadały do ruchomych stanowisk kozackich. Trzykrotnie uderzały z szablami na kobylice i wozy. I za każdym razem odstępowały, pozostawiając stosy trupów. Aby złamać szyk zaporoski, Sobieski potrzebował piechoty. A Niemcy Houvaldta i Szkoci Butlera zostali odcięci za ścianą płomieni.

– Nie strzymamy! – krzyknął Odrzywolski do Sobieskiego. – Ratuj się, miłościwy panie!

– Nie będę uciekał! – rzekł Sobieski. – Miło mi przy was umierać!

– Kozacy zwierają szyki. – Odrzywolski wskazał buławą zasnute dymem wystrzałów błonie. – Jeszcze jest czas na ucieczkę.

– A ty, panie bracie?

– Ja już raz uciekłem spod Cecory. Natenczas dałem sobie słowo, że nigdy więcej!

– Miłościwy panie. – Pokryty krwią, zbryzgany błotem Dantez uchylił kapelusza przed Sobieskim. – Tam na lewo jest przerwa. Weź husarię! Przebijaj się!

– Dantez? Ty jeszcze żyjesz?

– Pan Bóg pozwolił. Wasza miłość, zaufaj mi, ja poprowadzę!

– Nie będę uciekał!

– Panie Marku, twoim obowiązkiem jest donieść szlachcie o tym, co tu się stało. Jan Kazimierz nas zdradził, wydał na śmierć! Musisz o tym opowiedzieć! I samemu zostać... królem!

Sobieski rozejrzał się dokoła, spojrzał na pole usiane trupami, na pokrytych kurzem i krwią towarzyszy, na leżących pokotem skrzydlatych rycerzy. Wsparł się pod boki i stał tak, jak ostatni władca zniszczonej, skrwawionej wojnami Rzeczypospolitej, tuż obok buńczuka i królewskiej chorągwi koronnej.

– Dobrze – rzekł. – Wrócę tu i pomszczę was!

Zdziesiątkowana chorągwiew husarska zerwała się do lotu. Ziemia zadudniła, gdy wpadli w prochowe dymy wystrzałów. Kozacy dostrzegli ich od razu, wzięli na cel. Grad kul posypał się na rotę, ale husaria szła już jak wicher, obalając wszystko po drodze. Dopadli tak do zaporoskich wozów, za którymi ukrywali się strzelby. Dantez miał rację! Z tej strony nie było kobylic, ani hulajgorodów, tylko zwykłe, nienakryte pałubami kolasy.

Zaporożcy wypalili im prawie w twarze. Gdzieniegdzie jęknął człowiek, zwalił się koń. Ale czasu już nie było. Chorągiew dopadła wozów w największym pędzie, rozszalałe rumaki wspięły się... I przeskoczyły nad nimi.

Husarze przeszli jak burza przez tabor, roztrącając czerń i mołojców końskimi piersiami, tratując kopytami, przebijając się przez wozy i watahy czerni. Wypadli w końcu na błonie tuż przy rzece, wyszli niby z odmętów prosto na jasny blask słońca. Chorągwie i proporce załopotały żywiej, wiatr zaszeleścił husarskimi skrzydłami. Byli wolni...

Jeźdźcy skręcili na północ, wypadli poza zarośla i dąbrowy, popędzili wprost ku słońcu, wzdłuż stromej skarpy, będącej w istocie brzegiem jaru.

Ledwie przebyli sto kroków, gdy na krawędź wąwozu wpadła kozacka piechota. Dostrzegli morze szarych i zielonkawych świt, futrzanych kapuz, kołpaków i wygolonych łbów. Las arkebuzów, rusznic i półmuszkietów opadł w dół.

– W konie! – ryknął Sobieski. – Przebijemy się!

Rumaki ruszyły najwyższym pędem, mknąc jak uskrzydlone ptaki.

Zaporożcy dali ognia. Pierwszy, drugi, trzeci szereg przyklękał po kolei, ustępując miejsca następnym. Niskim basem ryknęły regimentowe działa piechoty...

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Bohun»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bohun» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Jacek Dąbała - Prawo Śmierci
Jacek Dąbała
Jacek Piekara - Arrivald z Wybrzeża
Jacek Piekara
Jacek Komuda - Imię Bestii
Jacek Komuda
Jacek Dukaj - Inne pieśni
Jacek Dukaj
libcat.ru: книга без обложки
Jacek Komuda
libcat.ru: книга без обложки
Jacek Komuda
Jacek Dukaj - Czarne Oceany
Jacek Dukaj
Jacek Piekara - Miecz Aniołów
Jacek Piekara
Jacek Piekara - Sługa Boży
Jacek Piekara
libcat.ru: книга без обложки
Jacek Dukaj
Отзывы о книге «Bohun»

Обсуждение, отзывы о книге «Bohun» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x