Jedno nie powinno zaszkodzić. Pustynne powietrze wysuszy mnie migiem, jak zdechłego szczura.
Oderwał zamknięcie. Piwo spieniło się, jednak nie wypłynęło poza obrąbek puszki.
Obejrzał się, ale w półciężarówce za jego plecami nikogo nie było.
Zmęczony i czujny wysuszył puszkę jedną, długą, bulgoczącą serią łyków, które wywołały szczypanie w gardle i łzawienie oczu, ale Scott poczuł, jak rozluźniają się jego napięte mięśnie.
Powietrze wewnątrz suburbana było bardziej nagrzane niż to na zewnątrz i śmierdziało rozlanym piwem oraz starymi ubraniami. Crane rzucił puszkę do tyłu, schował mapy Snayheevera pod starym plastikowym sztormiakiem, a potem wysiadł, zatrzasnął drzwiczki i ruszył ciężkim krokiem dookoła krzaków w stronę stolika.
Ozzie i Mavranos patrzyli na podchodzącego Scotta. Młody Snayheever spoglądał w karty, poruszając bezgłośnie ustami.
– Powinniśmy jechać? – spytał Ozzie.
Co oznacza, pomyślał Crane, czy nasz głupek będzie w stanie się kapnąć, że go okradłem; w którym to wypadku powinniśmy odjechać, zanim ten świr dotrze do swojego samochodu.
– Nie – odparł Crane, zajmując ponownie swoje miejsce i pociągając tamarindo z rozpuszczonym w nim lodem. – Nie wygląda na to, żeby coś się zmieniło. Hmm… mogłoby jeszcze trochę przestygnąć.
– W porządku. Muszę iść do toalety. Masz, weź moje karty, Scott.
Ozzie podniósł się z wysiłkiem ze swojego stołka, a potem, opierając się ciężko na laseczce, pokuśtykał do pobliskich drzwi toalety. Crane podniósł karty starego.
– Moja kolej? Do pana Snayheevera? Dobra, hmm… masz jakieś dziewiątki?
Snayheever uśmiechnął się i podskoczył na swoim miejscu.
– Ciągnij!
Mavranos wskazał stos kart i Crane podniósł wierzchnią. Walet kier.
– A co z… – zaczął.
– Wchodzę! – powiedział podekscytowany Snayheever; brudne włosy zasłaniały mu oczy.
– Hmm, jadam… jaki jest limit?
– Dwa.
Crane uśmiechnął się krzywo i dołożył dwie kostki do puli, która składała się z cukierków M &M i cukru.
– Masz jakieś walety?
Autostradą obok przejechała wielka półciężarówka, warcząc silnikiem i wprawiając w drżenie szyby w oknach za plecami Scotta.
– Ciągnij! – powiedział Snayheever.
Scott wziął kolejną kartę – był to as pik – a sekundę później zauważył, że jakimś cudem Ozzie stoi tuż za nim.
– Jedziemy – powiedział stary zdecydowanie. – Gra nie zostanie skończona. Rzuć karty.
Crane wzruszył ramionami i usłuchał. Kiedy karty uderzyły o blat stolika, as pik niemal zakrył dwie inne – asa i damę kier.
– Odjeżdżamy – rzekł Ozzie drżącym głosem. – Natychmiast.
– Dobra! – rzekł Snayheever, podczas gdy jego długie, trzęsące się palce zbierały karty. – Jedźcie! Nie potrzebuję was!
Kiedy odchodzili od stolika, Mavranos wziął Ozziego za łokieć, ponieważ stary człowiek drżał i oddychał szybko. Crane wyszedł z ogródka tyłem, obserwując Snayheevera i zastanawiając się, czy młody człowiek rzeczywiście ma broń – ale Dondi, najwyraźniej zapomniawszy już o ich trójce, układał w zamyśleniu karty dookoła M &M i kostek cukru. Tuż przed tym, gdy owiewany gorącym wiatrem Scott obszedł krzaki, ujrzał, że młody człowiek podniósł do ust cudze burito i z wysiłkiem odgryzł jego kęs.
Wiatr wiał od czerwieniejącego zachodu, miotając welonami kurzu i siekącego piasku i powodując, że parking oraz całe Baker wyglądało jak zabudowania prowizorycznej placówki wojskowej, która miała wkrótce zostać opuszczona. Crane obserwował kuśtykającego przed nim Ozziego-kruchego, starego człowieka w trzepoczącym na wietrze garniturze – i pomyślał, że Ozzie należy do takiego miejsca – mała, wyczerpana postać w rozległym, wyczerpanym krajobrazie.
A gdyby odjechali bez starego, Scott mógłby pić tyle piwa, ile by zapragnął. To, które pochłonął kilka minut temu, zalegało mu w brzuchu przyjemnym chłodem.
Kiedy pomagał Mavranosowi podsadzić drżącego starego człowieka na tylne siedzenie samochodu, zmusił się do przypomnienia sobie, jaki był Ozzie w czasach, gdy byli ojcem i synem – i do przypomnienia sobie Diany oraz tego, w jaki sposób Ozzie ją znalazł i uczynił ją swoją córką, a siostrą Scotta.
Kiedy stary usiadł, Arky zatrzasnął drzwiczki.
– Kluczyki?
Crane wydobył je z kieszeni i upuścił na otwartą dłoń Mavranosa.
– Myślisz, że nic mu nie będzie?
Scott wzruszył ramionami.
– Chce jechać.
Mavranos skinął głową, zezując w punkt, w którym autostrada znikała za wschodnim horyzontem. Potem spojrzał na swój cień na asfalcie, rozciągający się jardami w tamtym kierunku. Kiedy się odezwał, mówił tak cicho, że Crane ledwo go słyszał ponad szumem wiatru:
– „Ja pokażę ci coś, co różni się tak samo / Od twego cienia, który rankiem podąża za tobą /1 od cienia, który wieczorem wstaje na twoje spotkanie. / Pokażę ci strach w garstce popiołu”.
Scott wiedział, że Arky znowu cytował Eliota.
Kiedy Mavranos uruchamiał silnik i wrzucał bieg, Crane wspiął się na siedzenie pasażera i zatrzasnął za sobą drzwiczki. Obejrzał się na Ozziego. Głowa starego spoczywała na szczycie oparcia. Oczy miał zamknięte i oddychał przez usta.
ROZDZIAŁ 15. Co by na to powiedział twój mąż?
– Kanibalburger – powiedział Al Funo, uśmiechając się do kobiety. – Bardzo krwisty, z surową cebulą.
Ugryzł kawałek i skinął z aprobatą głową.
– Nie jestem w stanie jeść surowego mięsa – powiedziała. – Moje steki muszą być dobrze wysmażone.
Funo przełknął i otarł usta.
– To prawdopodobnie dlatego, że wychowałaś się w latach Kryzysu – rzekł. – W tamtych czasach nie uznawano jedzenia surowego mięsa. Dzisiaj mówią, że można jeść na surowo nawet wieprzowinę.
– Nie dorastałam w czasie Kryzysu – odparła. – Jak ci się zdaje, ile mam lat?
– Lubię kobiety starsze od siebie. – Funo zmarszczył czoło i skinął głową. – Tak samo jak Ben Franklin. Mówię, żebyś zostawiła tutaj auto i pojechała ze mną do Vegas moim porsche. Co by na to powiedział twój mąż?
Uśmiechnęła się z przymusem. Najwyraźniej wybaczyła mu jego uwagę na temat czasu Kryzysu.
– Mój Boże, miałabym zajechać porschem do motelu z młodym… atrakcyjnym mężczyzną? To byłaby trzecia wojna światowa.
Jadła dużą sałatkę. Przypuszczalnie walczyła z nadwagą. Funo widział, że jego rozmówczyni jest nieco przy kości, ale uznał, że wygląda całkiem nieźle. Uśmiechnął się i mrugnął do niej. Zaczerwieniła się.
Siedzieli przy stoliku w restauracji Harvey House w Bar-stow. Funo zatrzymał się tutaj, żeby coś zjeść, i zauważył tę kobietę w średnim wieku, siedzącą samotnie przy jednym ze stolików pod wielkimi oknami, które wychodziły na spowitą wczesnopopołudniowym światłem pustynię. Przeniósł swój talerz do jej stołu i zapytał, czy może się dosiąść. Nie lubił jeść samotnie – lubił dobre rozmowy z dobrymi ludźmi nad dobrym jedzeniem.
– A co zamierzasz robić w Vegas? – zapytała.
– Rozejrzeć się za swoim przyjacielem – odparł. – Wydaje mi się, że może być ranny.
– Bliski przyjaciel?
Funo uśmiechał się ciągle.
– Wystarczy powiedzieć, że ostatnio podarowałem mu zapalniczkę Dunhilla. Złotą.
– Och – odezwała się mgliście.
Odgryzł kolejny kęs swego kanibalburgera i żuł go z namysłem. On żyje, ale ty wylatujesz z tego, powiedział mu człowiek Obstadta, kiedy Funo zatelefonował do niego tego dnia. Tym zajmą się chłopcy w Vegas.
Читать дальше