Gdy Ozzie zajmował się błotnikami, Crane słyszał, że stary mruczy coś o wskazówkach zegara, ale Scott, zakłopotany z powodu ekscentrycznych środków ostrożności, podejmowanych przez jego przybranego ojca i akceptowanych z martwą twarzą przez Mavranosa, bał się odezwać, by nie sprowokować w ten sposób przypuszczalnej eskalacji działań, mających na celu wyekwipowanie suburbana.
W końcu ruszyli, wjechali na Pomona Freeway poza Los Angeles, i dopiero teraz, po trzech godzinach nieprzerwanej jazdy, niecierpliwość i niepokój Scotta zmalały do tego stopnia, że pozwoliły mu myśleć o zatrzymaniu się.
Okazało się, że Bun Boy, legendarna restauracja w Baker, jest spalona, więc po zjechaniu z autostrady zatrzymali się przy knajpce zwanej Mad Greek.
Był to niewielki biało-niebieski lokal ze stolikami na zewnątrz i niskim białym ogrodzeniem z palików. Ozzie usiadł przy stoliku w cieniu, podczas gdy Crane i Mavranos weszli do środka, by złożyć zamówienie.
Menu było w przeważającym stopniu greckie, takie jak talerz souvaki, Kefte-K-Bobs i kanapki Onassisa, ale zamówili po prostu hamburgery. Mavranos wziął dla siebie i Ozziego piwo, a Crane zadowolił się kubkiem zimnego napoju o nazwie tamarindo.
Jedząc, nie rozmawiali wiele. Mavranos upierał się, ignorując szydercze parskanie Ozziego, że kiedy spada wiosenny deszcz, to zahibernowane morskie małpy wypełzają z den wyschniętych jezior, a Crane popijał swoje tamarindo, gapił się na dwa plastikowe kubki z piwem i rozmyślał o automacie telefonicznym, którego słuchawkę podniósł w Commerce Casino.
Mieli właśnie wstać i wyjść – Ozzie zdjął z rogu stolika swoją laseczkę, a Crane rzucił na blat dosyć pieniędzy, by pokryły wysokość rachunku i napiwku – gdy pomiędzy nich wdarła się chuda ręka i chwyciła ceramiczną miskę pełną zapakowanych w papierki kostek cukru.
Młody człowiek, który stał przy stoliku, trzymał salaterkę z cukrem w jednej dłoni, a drugą ukrywał pod brązową sztruksową kurtką – zbyt małą na niego i tak wygniecioną, jakby w niej spał. Oczy błyszczały mu gorączkowo, a nagły wybuch chichotu sprawił, że ukazały się jego wielkie zęby.
Crane i Mavranos po prostu gapili się przez chwilę na niego.
– No dobra, mam broń! – odezwał się intruz, odrzucając z czoła ruchem głowy zlepione w strąki włosy.
Śmierdział, zauważył Crane, odświeżaczem powietrza i potem.
Mavranos uśmiechnął się i rozłożył ręce, jakby mówił: „Nie chcemy żadnych kłopotów”, ale Scott zauważył, że Arky zaparł stopy pod stolikiem.
– Jeżeli matką człowieka jest Księżyc – powiedział młody człowiek poważnie – może znaleźć ją tam, gdzie ona… gdzie ona…
Ozzie potrząsnął gwałtownie głową w kierunku Mavranosa, który opuścił ręce.
– Gdzie zostawiła swoją… swoją twarz! Lub twarz kruka, oko kruka!
Młody człowiek odstawił miskę na stolik i otarł rękawem twarz.
– Dama kier – ciągnął ciszej – a walet idzie ją znaleźć.
Przyciągnął od sąsiedniego stolika wolne krzesło i usiadł na nim. Trzymając nadal prawą rękę pod kurtką, lewą wyjął z kieszeni pudełko niebieskich kart firmy Bicycle i rzucił je na stolik.
– Zagramy?
Kelnerka spoglądała przez okno z wnętrza restauracji na ich odrażającego gościa, ale Ozzie pomachał do niej, czym wydała się usatysfakcjonowana.
Ozzie zwrócił się ponownie w kierunku przybyłego i zmarszczył twarz, starając się najwyraźniej zrozumieć, w jaki sposób ten szaleniec może pasować do struktury, z którą mają do czynienia, i jak mogłoby to zaszkodzić ich sprawom, gdyby zagrali z nim w karty.
– Jakie… stawki? – spytał.
– M &M – odparł młodzieniec – przeciwko waszemu cukrowi.
Wskazał na miskę, którą wcześniej chwycił, a potem wyjął z kieszeni dwa firmowe opakowania cukierków M &M.
– Cukierki. A także cukier. Szkodzą na zęby, jeśli na to pozwolić.
Zamierzył się bez powodzenia na jedną z krążących wokoło much.
– Muchy to lubią-dodał.-W Hiszpanii muchy nazywają się „mosca” – odchrząknął i potrząsnął głową.
– Och – powiedział Ozzie – czy ty wiesz, gdzie Księżyc… „zostawił swoją twarz”?
– Nazywam się Dondi Snayheever. Tak, mam pewne… pewne mapy, w samochodzie. Bardzo trudno określić, jak byście powiedzieli, te mapy w samochodzie.
Ozzie skinął głową.
– Zagrajmy o parę map. Postawimy pieniądze.
– Listy, medaliony i plany lekcji – nie możecie z nimi zrobić nic innego, jak tylko je zatrzymać, ponieważ… one… one są kagankami wiodącymi przez wieki do ojca i matki – spojrzał na Ozziego. – Nie może pan ujrzeć żadnej z moich map, sir.
– Co to za gra? – spytał Crane ostrożnie. – Ta, w którą mamy grać?
Snayheever mrugnął do niego ze szczerym zdumieniem.
– GoFish.
– Oczywiście – rzekł Ozzie.
Stary człowiek napotkał wzrok Scotta i poruszył brwiami, dając znak: tam, dalej.
Chcesz, żebym znalazł jego samochód i ukradł kilka map, zrozumiał Crane. Dobra. Ale jeżeli muszę to zrobić, zamierzam, na Boga, przyznać sobie nagrodę. To moja decyzja.
– Sądzę, że silnik ostygł na tyle, że mogę odkręcić korek chłodnicy – powiedział Scott, wstając. – Sprawdzę.
Spojrzał na Mavranosa.
– Kluczyki?
– Kluczyki? – powtórzył Snayheever. – Macie chłodnicę w środku auta?
Mavranos wyjął kółko z kluczykami i rzucił je Scottowi.
– Zamykana maska-rzekł Arky swobodnie. – Tam, skąd jedziemy, kradną akumulatory, zanim się zdążysz wysmarkać.
– Skąd jesteście? – zainteresował się Snayheever.
– Z Oz – odparł Ozzie z rozdrażnieniem; jego głos brzmiał staro i piskliwie.
– Mamy ciągnąć karty o to, kto rozdaje?
Crane wstał i wyszedł na asfaltową nawierzchnię; a gdy okrążał krzaki, idąc w stronę miejsca, w którym stały zaparkowane samochody, usłyszał odpowiedź Dondiego:
– Nie, ja będę rozdawał.
To prawdopodobnie szuler, pomyślał Scott, mając na twarzy zmęczony uśmiech; skończy się na tym, że zostaniemy bez jednej kostki cukru.
Crane zastanawiał się, w jaki sposób ma rozpoznać samochód Snayheevera… póki nie wyszedł zza suburbana Mavranosa i nie ujrzał dziwacznego małego pojazdu, zaparkowanego po drugiej stronie terenówki.
Wyglądał jak angielska wersja volkswagena z lat pięćdziesiątych – miał takie same obłe błotniki i łukowaty dach – ale karoseria wybrzuszała się, tworząc po bokach wąski pas. Niepodobieństwem było domyślić się oryginalnego koloru samochodu; zdawało się, że dekady temu został zamoczony w oleju i od tej pory nieubłaganie eksploatowany na odległych, pustynnych drogach,
Crane ruszył naprzód, czując się tak, jakby przepychał się przez gorące powietrze i zostawiał je za sobą w formie wzburzonych turbulencji – niczym ciągnący się za statkiem kilwater.
Na przedzie maski autka odczytał zardzewiały emblemat: morris.
Zajrzał do wnętrza przez zakurzone okienko po stronie pasażera. Samochód był kompletnym śmietnikiem: tapicerka ścian podarta, tylne siedzenie wypełniały stosy gazet, a schowek na rękawiczki nie miał zamknięcia.
Sterczała z niego spora liczba map o wystrzępionych brzegach. Drzwi po stronie pasażera nie były zamknięte; Crane otworzył je i wyciągnął ze środka stosu kilka map, a potem zamknął drzwiczki i podszedł do suburbana, gmerając w kieszeniach w poszukiwaniu kluczyków Mavranosa.
Wsiadł do półciężarówki i zagapił się na skrzynkę z lodem.
– Płyń rybko – szepnął, a potem sięgnął powoli w dół i wyciągnął z zimnej wody puszkę coorsa.
Читать дальше