— Przemiany, o których mówisz — wtrącił Sax — były w większości wymuszone, ponieważ kraje te cechowała skostniałość i były niemal na progu bankructwa. Stany natomiast rozwijały się przez cały czas, więc nie musiały przechodzić tak drastycznej przebudowy. Słuchajcie, amerykańska droga jest lepsza, ponieważ jest łagodniejsza. Jest bardziej przemyślana.
Wypowiedź ta pohamowała na chwilę rozpęd Aleksa i podczas gdy się nad nią zastanawiał, do rozmowy włączył się John Boone, który już od jakiegoś czasu z wielkim zainteresowaniem obserwował Arkadego:
— Wracając do tematu schronów, co chcesz w nich zmienić?
— Nie jestem do końca pewien — odrzekł Arkady. — Musimy najpierw obejrzeć miejsca, na których będziemy je budować, przejść się po terenie i omówić wszystkie szczegóły. Taka jest moja propozycja. Jednak generalnie sądzę, że miejsca pracy i przestrzeń mieszkalna powinny być maksymalnie przemieszane. Nasza praca będzie czymś więcej niż “zarabianiem pieniędzy” — w pewnym sensie będzie sztuką i bez reszty wypełni całe nasze życie. Wszyscy będziemy pracować z równym zaangażowaniem dla siebie nawzajem i nie będziemy sobie za to płacić, więc nie powinno być wśród nas żadnych hierarchicznych podziałów. Zresztą zupełnie nie podoba mi się system dowodzenia, który mamy teraz. — Uprzejmie skinął głową w kierunku Mai. — Na każdym z nas spoczywa przecież taka sama odpowiedzialność, więc nasze budynki powinny to uwidaczniać. Najlepszy byłby układ koncentryczny… Trudny do wykonania, ale funkcjonalny, jeśli chodzi o obieg ciepła. Geodezyjna kopuła powinna być niezłym kompromisem — jest łatwa w konstrukcji i podkreśla naszą równość. Co do wnętrza, postuluję maksymalną otwartość. Wszyscy będą mieli osobne pokoje, to jasne, ale nie powinny one być duże. Myślę, że mogłyby na przykład być usytuowane koliście i skierowane frontem ku większym wspólnym salom… — Podniósł mysz leżącą przy jednym z terminali i zaczął kreślić po ekranie. — Mniej więcej tak. To jest gramatyka architektury, którą można by nazwać: “Wszyscy równi”. Tak?
— Na miejscu jest już sporo prefabrykatów — stwierdził John. — Nie jestem pewien, czy dadzą się przystosować.
— Jeśli rzeczywiście będzie nam na tym zależeć, uda nam się.
— Ale czy to naprawdę konieczne? To znaczy… przecież to oczywiste, że wszyscy jesteśmy sobie równi.
— Oczywiste? — spytał ostro Arkady, rozglądając się wokół siebie. — Czy jeśli Frank i Maja mówią nam, że mamy coś zrobić, wolno nam ich zignorować? Albo jeśli Houston czy Bajkonur wydają nam polecenia, możemy je zlekceważyć?
— Tak sądzę — odrzekł spokojnie John.
Frank zmierzył go badawczym spojrzeniem. To ostatnie stwierdzenie Boone’a podzieliło przysłuchujący się tłumek i rozmowa przerodziła się w wiele mniejszych kłótni, jednak Arkady natychmiast je uciął.
— Przysłały nas tutaj nasze rządy, a wszystkie one, powtarzam wszystkie bez wyjątku, mają wady, z których większość jest naprawdę zgubna. Oto dlaczego historia jest taką krwawą papką. Ale teraz mamy szansę uniezależnić się od nich i osobiście nie mam zamiaru powtarzać wszystkich ziemskich błędów tylko z powodu konwencjonalnego myślenia. Pomyślcie, jesteśmy pierwszymi marsjańskimi kolonistami! No i jesteśmy przecież naukowcami! Nasza praca to wymyślanie nowych rzeczy, tworzenie nowych jakości!
Znów rozgorzały kłótnie, teraz jeszcze głośniejsze niż poprzednio. Maja odwróciła się i przeklęła pod nosem Arkadego, przerażona rozmiarem zamieszania, które wywołał. Nagle spostrzegła, że John Boone promiennie się uśmiecha. Odbił się od podłogi i poszybował w kierunku Arkadego, wyhamował wpadając na niego, a potem potrząsnął jego ręką, co rozkołysało ich obu w niezdarnym tańcu. Ten jawny gest poparcia skłonił wiele osób do powtórnego przemyślenia całej sprawy, co Maja odgadła z ich zdumionych twarzy; sławie Johna towarzyszyła reputacja człowieka rozsądnego i umiarkowanego, więc uznano, że skoro on aprobuje idee Arkadego, to naprawdę muszą być coś warte.
— Cholera, Ark — mruknął John. — Najpierw te zwariowane loty problemowe, a teraz coś takiego… Jesteś szalony facet, nie ma co! A tak przy okazji, jak ci się, u diabła, udało przekonać komisję, aby pozwoliła ci wejść na pokład tego statku?
Z ust mi wyjąłeś to pytanie, pomyślała Maja.
— Skłamałem — wyjaśnił Arkady.
Wszyscy parsknęli śmiechem, nawet zaskoczony Frank.
— Ma się rozumieć, że skłamałem! — krzyknął Arkady; jego rudą brodę rozciął szeroki, nienaturalny uśmiech. — Jak inaczej mógłbym się tu dostać? Chciałem lecieć na Marsa, aby robić to, na co mam ochotę, komisja selekcyjna natomiast pragnęła, aby ludzie lecieli tam i ściśle wypełniali ich instrukcje. Doskonale wiecie, o co mi chodzi! — Oskarżycielskim ruchem wymierzył w nich palec i krzyknął: — Wszyscy ich okłamaliście! Wiem, że tak było.
Frank wybuchnął tak głośnym śmiechem jak nigdy. Sax przybrał swoją zwykłą minę a la Buster Keaton i oznajmił:
— ZMOWPROM. Zmodyfikowany Wieloaspektowy Profil Osobowościowy “Minnesota”.
Gdzieniegdzie rozległy się pogardliwe gwizdy; wszyscy koloniści mieli za sobą to nieciekawe doświadczenie. Był to najbardziej rozpowszechniony na świecie test psychologiczny, wielce szanowany przez specjalistów. Badana osoba musi zgodzić się lub nie z pięćset pięćdziesięcioma zdaniami orzekającymi; na podstawie tych odpowiedzi tworzy się jej profil osobowościowy. Tyle że punktem odniesienia są odpowiedzi uzyskane od reprezentatywnej grupy dwóch tysięcy sześciuset przeciętnych, białych, żonatych, średniozamożnych farmerów z Minnesoty w latach trzydziestych XX wieku. Pomimo późniejszych modyfikacji testu, wciąż głęboko zakorzenione było powszechne nieprzychylne nastawienie do niego, spowodowane charakterem tej pierwszej grupy testowanych.
— Minnesota! — krzyknął Arkady, dziko tocząc wokoło oczyma. — Farmerzy! Farmerzy z Minnesoty! Teraz mogę wam to już powiedzieć: skłamałem przy każdej odpowiedzi! Każda z nich była dokładnie odwrotna od tego, co naprawdę myślałem, i to właśnie dzięki temu zabłysłem jako osobnik normalny!
Słuchacze zareagowali spontanicznym śmiechem.
— Do cholery — oznajmił John — to nic w porównaniu ze mną. Ja rzeczywiście jestem z Minnesoty i też musiałem kłamać.
Wesołe okrzyki zamieniły się w gwar. Maja zauważyła, że twarz Franka nagle zrobiła się szkarłatna; nie mógł wydusić z siebie słowa, kurczowo trzymał się za brzuch i kiwał głową na wszystkie strony, bez skutku próbując pohamować spazmatyczny atak śmiechu. Nigdy przedtem Maja nie widziała, żeby się tak zachowywał.
Nagle Sax oświadczył z całą powagą:
— To test sprawił, że kłamaliście.
— A co, ty może nie? — zapytał napastliwie Arkady. — Chcesz powiedzieć, że ty nie kłamałeś?
— No cóż, nie — odparł Sax, mrużąc oczy, jakby wcześniej ta myśl nawet nie przyszła mu do głowy. — Nie skłamałem ani razu.
Słowa Saxa wywołały znów wybuch śmiechu. Sax rozejrzał się wokół siebie zdziwiony reakcją zebranych, przez co wyglądał jeszcze zabawniej.
Ktoś krzyknął:
— Co na to powiesz, Michel? Potrafisz to jakoś wytłumaczyć?
Michel Duval rozłożył ręce.
— Może nie doceniacie wyrafinowania ZMOWPROM-u. Może ten test miał tylko sprawdzić, do jakiego stopnia jesteście uczciwi.
Stwierdzenie to wywołało istny grad pytań. Zaczęło się metodyczne śledztwo. W jaki sposób ich kontrolował? Jak testujący rozpoznawali ich naturalne reakcje? Czy weryfikowali pierwszą ocenę, aranżując kolejne, mniej oficjalne “testy” indywidualne? W jaki sposób eliminowali alternatywne interpretacje wyników? A przede wszystkim, jak mogli się uważać za prawdziwych naukowców w jakimkolwiek sensie tego słowa?
Читать дальше