— Wiesz, że nie mieliśmy nic wspólnego z Nemesis — oznajmił. — Ten wybuch nie wyrządził nam żadnej szkody.
— Jak możesz być aż takim głupcem! — wrzasnęła.
— To nie głupota. Słuchaj, powiedz swoim szefom, że jeśli spróbują odbić wolne miasta, zniszczymy wszystko na Marsie. — Obrona szwajcarska.
— Sądzisz, że cokolwiek tutaj ma dla nich jakieś znaczenie?! — krzyknęła. Wargi miała aż sine ze strachu, ajej maleńki obraz wyglądał jak prymitywna murzyńska maska uosabiająca boginię wściekłości.
— Ależ zapewniam cię, że ma. Słuchaj, Phyllis, jestem tylko wierzchołkiem góry lodowej całej tej sprawy. Za mną stoi potężne podziemie, którego nie jesteś w stanie zobaczyć. Jest naprawdę spore, a jego przedstawiciele mają środki, aby odpowiedzieć na wasz atak, jeśli tylko zechcą.
Phyllis najwyraźniej opuściła rękę, ponieważ obraz na małym ekranie Arkadego zakołysał się gwałtownie, a następnie pokazał podłogę.
— Zawsze byłeś głupcem — rozległ się jej głos. — Już na Aresie.
Połączenie zostało przerwane.
Arkady szedł dalej, krzątanina w mieście nie wydawała mu się już tak radosna jak wcześniej. Skoro Phyllis jest czymś tak bardzo przestraszona…
Pracownicy elektrowni byli pochłonięci poszukiwaniem usterki. Parę godzin temu poziom tlenu w mieście zaczął gwałtownie wzrastać, a urządzenia alarmowe w żaden sposób tego nie zasygnalizowały. Jakiś technik odkrył tę sprawę całkowicie przypadkowo.
Arkady zabrał się wraz z nimi do pracy. Po mniej więcej trzydziestu minutach znaleziono przyczynę. W komputerze działał, wgrany przez nieznaną osobę, program dezinformujący. Skasowali go, ale Tati Anochin wciąż nie był zadowolony.
— Słuchajcie — powiedział głośno — to był sabotaż, a tlenu na zewnątrz nadal jest więcej niż to wskazują odczyty. Zdaje się, że teraz prawie czterdzieści procent.
— Nic dziwnego, że wszyscy dziś rano są w takim dobrym nastroju.
— Ja nie. Poza tym nastrój to przestarzały mit.
— Jesteś pewien? Więc sprawdź jeszcze raz program, przejrzyj kody identyfikacyjne i zobacz, czy czegoś innego jeszcze nie zmieniono.
Arkady skierował się z powrotem do biur zarządu miasta. Był już w połowie drogi, kiedy usłyszał nad głową głośny trzask. Podniósł oczy i zobaczył małą dziurę w kopule. Powietrze nagle zabarwiło się opalizującym blaskiem, mieniło się wszystkimi barwami tęczy, jak gdyby miasto znalazło się w środku wielkiej mydlanej bańki. Jaskrawy błysk i głośny huk sprawiły, że Arkady zaczął biec. Walcząc z bezwładem własnego ciała ujrzał, jak wszystko wokół się zapala; ludzie płonęli jak pochodnie, a tuż przed oczyma Bogdanowa zapaliło się jego własne ramię.
Zniszczenie marsjańskiego miasta nie jest specjalnie trudne. W każdym razie nie trudniejsze niż wybicie okna albo przebicie balonu.
Nadia Czernieszewska odkryła ten fakt, tkwiąc w pułapce — w budynku zarządu namiotowego miasta Lasswitz, które przedziurawiono pewnej nocy tuż po zachodzie słońca. Wszyscy mieszkańcy, którzy przeżyli, kulili się teraz w biurowcu albo w pomieszczeniach elektrowni. Przez trzy dni spędzali czas dość monotonnie: parę razy wychodzili na zewnątrz, aby reperować namiot albo bez końca oglądali telewizję, usiłując się dowiedzieć, co się dzieje. Ale ziemskie wiadomości zajmowały się własnymi wojnami, które wybuchały obecnie niemal wszędzie na rodzimej planecie, i niezwykle rzadko przekazywano — zawsze bardzo krótkie — raporty na temat zniszczonych na Marsie miast. Kiedyś Nadia usłyszała, że w wiele sklepionych kraterów trafiły samonaprowadzające pociski, co zwykle było poprzedzone przeprogramowaniem atmosferycznych dozowników i nadmiernym nasyceniem atmosfery miasta tlenem albo innymi gazami powietrznymi. Pociski powodowały wybuchy o różnej sile — od trawiących mieszkańców tlenowych pożarów przez potężne podmuchy, które w jednej chwili zrywały całe kopuły, aż po ogromne eksplozje, zdolne nawet wydrążyć nowy krater. Używane wyłącznie przeciwko ludziom zapalniki tlenowe były najczęstsze i zostawiały przeważnie niemal zupełnie nietkniętą infrastrukturę i mieszkańców spalonych na popiół.
Zniszczenie miasta namiotowego było jeszcze łatwiejsze. Większość namiotów przekłuły lasery z baz na Fobosie, w elektrownie niektórych trafiono pociskami dalekiego zasięgu, inne obiekty szturmowały różne rodzaje sił zbrojnych, zajmując porty kosmiczne, burząc miejskie mury bojowymi roverami lub — w rzadkich przypadkach — dokonując powietrznego desantu komandosów.
Nadia oglądała wstrząsające filmy wideo, w których tak wyraźnie widoczny był strach operatorów kamer, że na ten widok jej żołądek kurczył się w małą kulkę wielkości włoskiego orzecha.
— Co oni wyczyniają, testują na nas nowe metody walki? — krzyknęła.
— Wątpię — odpowiedział Jeli Zudow. — Prawdopodobnie po prostu jest tu wiele grup, a każda stosuje wobec nas inną strategię. Niektórzy chcieliby wyrządzić jak najmniejsze szkody, inni najwyraźniej mają ochotę wszelkimi sposobami zabić tak wielu spośród nas, jak to tylko możliwe. Oczywiście po to, aby zrobić więcej miejsca dla nowej fali emigracji.
Nadia odwróciła się od ekranu. Czuła mdłości. Wstała i wyszła do kuchni, gdzie usiadła, zgięta wpół bólem żołądka. Była zrozpaczona i strasznie chciała zrobić coś pożytecznego. W kuchni ktoś włączył generator i kilka osób podgrzewało w mikrofalowej kuchence mrożoną kolację. Nadia postanowiła im pomóc i zaczęła roznosić zgromadzonym w korytarzu grupkom posiłek. Brudne, dawno nie myte twarze, pokryte tu i ówdzie czarnymi pęcherzami odmrożeń. Niektórzy ludzie mówili z ożywieniem, inni siedzieli jak posągi albo spali, oparci o siebie nawzajem. Większość stanowili mieszkańcy Lasswitz, ale spora liczba przyjechała tu z okolicznych miast namiotowych albo innych kryjówek, które zostały zniszczone z powietrza lub zaatakowane przez siły lądowe.
— To jest idiotyczne — tłumaczyła jakiemuś sękatemu małemu człowieczkowi stara Arabka. — Moi rodzice byli w punkcie Czerwonego Półksiężyca w Bagdadzie akurat wtedy, kiedy Amerykanie go zbombardowali. Jeśli ktoś ma przewagę w powietrzu, nie zdołasz go pokonać! Naprawdę! Dlatego musimy się poddać. I to poddać się szybko, póki mamy na to szansę!
— Ale komu? — spytał ze znużeniem w głosie człowieczek. — Wobec kogo? I jak?
— Każdemu, my wszyscy i, rzecz jasna, przez radio! — Kobieta popatrzyła na Nadię, która wzruszyła ramionami.
Potem jej naręczny notesik komputerowy zapikał i na ekraniku pojawiła się twarz Saszy Jefremowej. Bełkotała coś blaszanym, zniekształconym przez naręczny telefon głosem. Nadia wsłuchała się w jej słowa i zrozumiała, że na północ od miasta wyleciała w powietrze stacja wodna. Studnia, której powierzchnia się teraz odsłoniła biła właśnie jak fontanna w iście artezyjskiej erupcji wody i lodu.
— Zaraz tam będę — szepnęła zszokowana Nadia. Miejska stacja wodna wykorzystywała niższy kraniec wielkiej warstwy wodonośnej Lasswitz. Jeśli znacząca część tej warstwy przedarła się na powierzchnię, pomyślała Rosjanka, zarówno stacja wodna, jak i miasto oraz cały kanion, w którym się znajdują, znikną w katastrofalnej powodzi. W dodatku tylko dwieście kilometrów w dół stoku Syrtis i Isidis znajdowało się Burroughs, które również może zalać woda. Burroughs! Mieszkało tam zbyt wiele osób, by można je było ewakuować, zwłaszcza teraz, kiedy stało się przytułkiem dla ludzi uciekających przed wojną; po prostu nie było innego miejsca, gdzie można by się udać.
Читать дальше