W biurach Sheffield zaczął od spotkań z kolejnymi członkami nowego zarządu windy, jednocześnie konsultując się z Waszyngtonem. Okazało się, że Phyllis nadal jest członkiem zarządu i pomaga Subarashii we wrogim akcie przejęcia kontroli.
Niebawem Frank i Maja dowiedzieli się, że Arkady przebywa w Nikozji, blisko nich, na dole pod stokiem Pavonis. Podobno wraz ze swoimi “wyznawcami” postanowił ustanowić Nikozję wolnym miastem na wzór Nowego Houston. Ostatnio Nikozja stała się sporą bazą wypadową dla “zaginionych”. Można się byłowślizgnąć do tego miasta i nikt już nigdy by o tobie więcej nie usłyszał. To się zdarzało już setki razy, tak często, iż musiał tam z pewnością istnieć jakiś system łącznościowotransportowy, coś w rodzaju kolei podziemnej, której nikt z niewtajemniczonych jeszcze nie zdołał odkryć. W każdym razie, jeśli UNOMA wysłała jakichś agentów, by spenetrowali miasto, żaden nie wrócił nigdy z Nikozji, by opowiedzieć o tym, co ujrzał.
— Pojedźmy tam z nim porozmawiać — zaproponował Frank Mai. — Naprawdę chcę z nim stanąć twarzą w twarz.
— To ci nic nie da — odparła ponuro. Jednak ponieważ miała tam być również Nadia, Maja zgodziła się pojechać.
Całą drogę w dół stoku Tharsis jechali w milczeniu, obserwując mijaną oszronioną skałę. Stacja w Nikozji była otwarta, jak gdyby miasto nie miało najmniejszych problemów. Arkadego i Nadii nie spostrzegli wśród małego tłumku, który na nich czekał; zamiast nich Franka i Maję powitał Aleksandr Żalin. Po drodze do biur zarządu miasta zadzwonili do Arkadego przez wideotelefon; sądząc po otaczającym go słonecznym świetle, Bogdanów musiał się znajdować wiele kilometrów na wschód. A Nadia, jak twierdził, nigdy w ogóle nie była w Nikozji.
Arkady wyglądał tak samo jak zawsze i jak zawsze był wylewny i odprężony.
— To jest szaleństwo — powiedział do niego Frank, wściekły, że nie zdołał doprowadzić do osobistego spotkania. — Nie uda ci się.
— Mylisz się — odrzekł spokojnie Arkady. — Z pewnością nam się uda. — Jego bujna czerwonosiwa broda wyglądała jak rewolucyjny symbol, a sam Arkady przypominał młodego Fidela tuż przez wkroczeniem do Hawany. — Oczywiście byłoby nam o wiele łatwiej, gdybyś nam pomógł, Frank. Pomyśl o tym!
Potem, zanim Frank zdołał powiedzieć choćby jedno słowo, ktoś niewidoczny na ekranie przyciągnął uwagę Arkadego. Chwilę szeptali po rosyjsku, po czym Arkady znów spojrzał na Chalmersa i powiedział:
— Przykro mi Frank, ale mam robotę. Oddzwonię tak szybko, jak to tylko będzie możliwe.
— Nie odchodź! — krzyknął Chalmers, ale połączenie już zostało przerwane. — Niech cię cholera!!!
Nagle na ekranie pojawiła się twarz Nadii. Przebywała w Burroughs, ale słyszała całą rozmowę. W przeciwieństwie do Arkadego była spięta, szorstka i najwyraźniej nieszczęśliwa.
— Nie możesz popierać tego, co on robi! — wrzasnął na nią Frank.
— I nie popieram — odparła ponuro Rosjanka. — Właściwie już ze sobą nie rozmawiamy. Ciągle mamy to połączenie telefoniczne, stąd wiem, gdzie teraz jesteś, ale nie używamy go już. Nie ma sensu.
— Nie możesz jakoś na niego wpłynąć? — spytała Maja.
— Nie, już nie.
Frank zauważył, że Mai trudno w to uwierzyć, i to go trochę rozśmieszyło. Jak to, myślała zapewne jego przyjaciółka, ty, Nadiu, będąc kobietą, nie potrafisz wpłynąć na mężczyznę, nie umiesz nim manipulować? Jak to możliwe, Nadiu?
Tę noc spędzili w hotelu blisko stacji. Po kolacji Maja wróciła do biura zarządu miasta, aby pogawędzić z Aleksandrem, Dmitrim i Eleną. Frank nie miał ochoty na tę rozmowę, uważał ją za stratę czasu. Zdenerwowany, udał się więc na spacer wokół starego miasta. Idąc alejkami w pobliżu ściany namiotu, przypominał sobie noc sprzed lat. Zaledwie dziewięć lat upłynęło od chwili, gdy poprzednio przebywał w tym mieście, a miał wrażenie, jak gdyby minęło ich sto. Nikozja wyglądała obecnie na małą miejscowość. Z parku na zachodnim wierzchołku ciągle rozciągał się niezły widok na całe miasto, ale ponieważ w tej chwili było ciemno, Frank niewiele widział.
W lasku platanów, obecnie już zupełnie dojrzałych, Frank minął jakiegoś niskiego mężczyznę, który zatrzymał się i popatrzył uważnie na Franka, stojącego akurat pod uliczną latarnią.
— Chalmers! — krzyknął nieznajomy.
Frank obrócił się. Mężczyzna miał szczupłą twarz, długie poskręcane dredy i ciemną cerę. Z pewnością nie był to nikt mu znany. Jednak na jego widok Frank poczuł dziwny chłód.
— Tak? — warknął ochryple.
Mężczyzna nadal mu się przyglądał. Po dłuższej chwili odezwał się:
— Zdaje się, że mnie nie poznajesz.
— Rzeczywiście. Kim jesteś?
Uśmiech nieznajomego był dziwnie krzywy, jak gdyby jego twarz pękła w miejscu, gdzie łączyły się ze sobą szczęki. Światła uliczne wydawały się również jakoś spaczone, jakby na wpół oszalałe.
— Kim jesteś? — spytał jeszcze raz Frank.
Mężczyzna podniósł palec.
— Ostatnim razem, kiedy się spotkaliśmy, powaliłeś to miasto na kolana. Dziś wieczorem moja kolej. Ha! — Odchodząc wielkimi krokami mężczyzna śmiał się, wydając co jakiś czas ostre “Ha!” w coraz wyższej tonacji.
Gdy Frank wrócił z przechadzki, Maja była już w pokoju i nerwowo chwyciła go za ramię.
— Martwiłam się o ciebie. Nie powinieneś spacerować sam po tym mieście!
— Odczep się. — Podszedł do telefonu, zadzwonił do elektrowni i dowiedział się, że na razie nic się nie dzieje. Następnie połączył się z policją UNOMY i polecił im, by wystawili uzbrojoną straż przy elektrowni oraz stacji kolejowej. Powtarzał polecenie wiele razy kolejnym coraz wyżej postawionym osobom i zanosiło się na to, że za chwilę uda mu się dotrzeć aż do samego nowego przedstawiciela UNOMY, kiedy nagle ekran zgasł. Frank poczuł pod stopami drżenie i jednocześnie w całym mieście rozdzwoniły się wszystkie urządzenia alarmowe. Zgodne denerwujące “Drrryń!”
Po kilku sekundach nastąpił ostry wstrząs i wszystkie drzwi zamknęły się z sykiem; budynek został zaplombowany, a ciśnienie na zewnątrz zaczęło gwałtownie spadać. Frank i Maja natychmiast pobiegli do okna i wyjrzeli. Namiot nad Nikozją opadł, w niektórych miejscach wisiał nad najwyższymi dachami niczym winylowe włókno saranu, w innych falował na wietrze. Pod hotelem i na ulicach ludzie bezskutecznie łomotali do drzwi, przez chwilę biegali, potem przewracali się i kulili w sobie jak tamci przed wiekami w Pompejach. Frank z napięciem odwrócił się od okna. Zacisnął usta tak mocno, że znowu rozbolały go zęby.
Najwidoczniej budynek został zaplombowany na czas. W tle tego całego hałasu Frank słyszał czy też raczej wyczuwał szum generatora. Ekrany wideo były puste i tym trudniej było uwierzyć w to, co się działo za oknem. Twarz Mai była zaróżowiona, ale spokojna.
— Namiot spada!
— Wiem.
— Ale co się stało?
Nie odpowiedział.
Maja zawzięcie usiłowała włączyć ekran.
— Czy próbowałeś już radia?
— Nie.
— No więc? — krzyknęła, zirytowana jego milczeniem. — Wiesz, co się dzieje?
— Tak. Wybuchła rewolucja.
Czternastego dnia rewolucji Arkademu Bogdanowowi śniło się, że wraz z ojcem siedzi na drewnianej skrzyni przed małym ogniskiem na skraju polany. Było to coś w rodzaju wieczornego spotkania przy ogniu w lesie, chociaż zaledwie sto metrów od ogniska Arkady widział długie niskie budynki Ugoły o blaszanych dachach. Mężczyźni wyciągali dłonie w kierunku źródła jasności i ciepła, a ojciec Arkadego po raz kolejny opowiadał o swoim spotkaniu z irbisem. Było wietrznie i płomienie poruszały się w gwałtownych podmuchach. Nagle rozdzwonił się gdzieś za nimi alarm przeciwpożarowy.
Читать дальше