Kiedy się ocknął, zobaczył nad sobą staruszkę, okutaną tak, że nie było widać ani oczu, ani w ogóle twarzy, tylko z ciemnej dziury między wełnianą chustą a oszronionym kołnierzem sterczały jakieś rude kępki. Staruszka trącała go pałką z gumową nasadką i mruczała zjadliwie: — No wstawaj, wstawaj… Żyjesz? To wstawaj… Sam wstawaj, sam… podnoś się…
Podniósł się powoli, trzymając się ściany, a kiedy tak wstawał, obok pojawił się drugi opatulony człowiek — albo staruszek, albo jeszcze jedna staruszka, ale z wiadrem, i obydwoje zaczęli niewyraźnie i jednocześnie piskliwie wymieniać bezsensowne zdania. Z ich rozmowy wynikało, że oto, proszą, wyszedł człowiek na dwór narąbać drewna i przeciął go odłamek — całkiem oderwało mu głową, nic nie zostało…
Straszny człowiek leżał tuż obok, na plecach, z rozłożonymi rękoma ze skostniałymi gołymi palcami, siekiera poniewierała się niedaleko, wśród żółtych smug oblodzonego moczu i zamarzniętych kup… a głowy teraz rzeczywiście w ogóle nie miał — zamiast głowy była jakaś białawo-czerwona, mokra, błyszcząca wyrwa…
Staruszki dalej zgrzytały i mamrotały, zrobiło się ich już trzy — trzecia miała czerwoną opaskę. Chłopak chciał im powiedzieć, że wszystko było inaczej: nie było żadnego odłamka, a przede wszystkim ten człowiek nie wyszedł narąbać drewna (gdzie tutaj jakieś drewno?), tylko po to, żeby go zabić i zjeść — ludożerca…
Ale nic takiego nie powiedział, przypomniał sobie mamę i rzucił się do bocznego wejścia, pod schodami, na oblodzoną glazurę westybulu, a tam, jak w przepięknym czarodziejskim śnie, zobaczył mamę, która biegła od drzwi frontowych jemu naprzeciw…
I cały ten martwy, podły, bezlitosny, zapaskudzony, złośliwie-obojętny i wściekle-wyszczerzony świat — od razu zrobił się delikatny, czuły i bezgranicznie piękny…
Rozdział o chłopcu z czasu blokady skończył mniej więcej w taki sposób. Jest już późny wieczór. Ciemno. Cisza. Potrzaskująi pogwizdują węgle w piecyku. Ciepło. Drży słabiutki płomyk kaganka. Chłopiec siedzi na swoim miejscu przy kuchennym stole, patrzy na ten płomyk, nie myśli o niczym i bardzo powoli, po jednym ziarenku, je gotowany bób z miseczki stojącej przed nim. Żuje długo każde ziarno. Mlaska. Doskonale wie, że żuć trzeba z zamkniętą buzią, ale specjalnie żuje z otwartą— tak jest o wiele smaczniej. Mama siedzi tuż obok, po prawej stronie. Chłopiec nie widzi jej, patrzy na żółty płomyk kaganka, ale wie, że ona jest tutaj, a to znaczy, że wszystko jest dobrze, i będzie dobrze, i nie ma ani strachu, ani mroku, ani śmierci na tym świecie…
„Jest szczęśliwy. W ogóle — to szczęśliwy chłopak. Przecież nic a nic nie wie — ani dobrego, ani złego.
Jeszcze nie wie, że za tydzień dopadnie go krwawa biegunka to będzie ostatni dzwoneczek w jego życiu. Organizm przestanie się sprzeciwiać. Dwa dni będzie nieprzytomny. Będzie mu się.
wydawało, że jest Lisem; Lis zbudował domek; Lis chce wejść do swojego domku; Lis nie może wejść do swojego domku, bo domek stoi na nosie Lisa… A Lis tak bardzo, tak beznadziejnie, tak namiętnie chce wejść… do domku, do domku… do domku. Trzeciego dnia przyjdzie Amalia Michajłowna i przyniesie flaszeczkę mętnawego, bezbarwnego płynu. We flaszeczce będzie bakteriofag — pożeracz bakterii. Chłopakowi dadzą łyżkę i na drugi dzień koszmary znikną. Razem z krwawą biegunką.
Chłopak znowu przeżyje.
(Skąd się wziął u Amalii Michajłowny bakteriofag? Nikt nigdy nie wpadł na pomysł, żeby ją o to zapytać. Być może zresztą, to nie jest istotne… Skąd w ogóle wzięła się na drodze chłopaka Amalia Michajłowna, która zdecydowanie miała zostać rozstrzelana jesienią, ale jej nie rozstrzelali, wypuścili, przeżyła grudzień i styczeń i na dodatek okazała się posiadaczką bakteriofagu? Bardzo ciężkie, a nawet niemożliwe jest oddzielenie istotnego od nieistotnego, kiedy chodzi o zbieg mało prawdopodobnych wydarzeń…) Nie wie też jeszcze, że i on, i mama zostaną przy życiu i będą żyli przez wiele lat, bez względu na wszystko. Jest szczęśliwym chłopakiem. Nie wie, że akurat w tym samym czasie, daleko na pomocy miasta jego ojciec, szeregowy pospolitego ruszenia, spuchnięty, straszny, zarośnięty, z siwą brudną brodą, przysypany świeżym śniegiem, oparł się o zawaloną śniegiem platformę z załadowanym, zaśnieżonym, spalonym czołgiem. Ręce zspierzchnięte jak u dozorcy wsunął w rękawy, pod pachą trzyma, przytulając do siebie, ćwiczebny karabin typ z tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego pierwszego roku, ze spiłowaną iglicą i osadzonym trójgraniastym bagnetem (z takim samym, tylko oczywiście w bojowej wersji, chodził na Judenicza dwadzieścia cztery lata temu).
Zamknął oczy, męczy go puchlina wodna, a chore serce pomija co trzecie uderzenie… To serce i ten okrutny głód, i bezlitosny mróz dobijają go. Pozostało mu mniej niż dwa dni życia…
O niczym takim chłopak nie wie.
Nie wie, że w odległości siedmiu metrów od niego, w ciepłym, niewyobrażalnie czystym, dużym pokoju, w którym jaskrawo świecą liczne lampy elektryczne, a świeżo wypastowana podłoga błyszczy, niewysoki, gruby człowiek z czarnymi włosami i czarnymi w kwadracik — wąsikami opuszcza zawinięty rękaw munduru i z uśmieszkiem słucha, co ze sztucznym, teatralnym niezadowoleniem mówi do niego drugi, w białym lekarskim kitlu, też niewysoki, ale chudy i całkiem siwy.
— Poskarżę. się na was, Andrieju Aleksandrowiczu. Słowo honoru, napiszę do KC…
— Może być do KC! — odpowiada gruby z lekceważeniem.
— Ale co mam robić, jeżeli ciągle i uparcie nie zwracacie uwagi na moje zalecenia! Ile razy miałem już zaszczyt tłumaczyć, że każdy zbędny kilogram, to dodatkowe obciążenie dla waszego serca…
— No to co, mam teraz ogłosić strajk głodowy?
— Po co od razu strajk głodowy?! Przecież mamy salę sportową.. Przynajmniej trzydzieści minut tenisa, ale codziennie…
— Nie mam nic lepszego do roboty, tylko za piłeczką biegać.. — warczy grubas.
Nie słucha swego rozmówcy, przerzuca papiery na stole, blady, napięty tłuszcz podwójnej brody energicznie drży przy każdym ruchu.
— Nie, Andrieju Aleksandrowiczu, wasza wola, a ja muszę napisać o waszym zdrowiu do KC…
Chłopak nic o tym nie wie i wiedzieć nie może (nie on jeden). Powolutku dojada gotowany bób. Zdaje mu się, że niczego smaczniejszego od tego bobu nie jadł. I mama jest obok — pomarańczowy płomyk tańczy w jej oku… Jest szczęśliwy. Jest Najszczęśliwszym Chłopcem w Europie. A może i na świecie. Szczęśliwy Chłopiec”.
Zakończywszy historię o chłopcu z blokady, poczuł sią jak w ślepym zaułku. Okrążyły go niewidoczne ściany, niewidoczna, jak w powieści science fiction, bariera nie puszczała go dalej. Dopadło go jakieś wyczerpanie, dystrofia jakaś, brak witamin. I wcale nie dlatego, że wyczerpały się wyspy wspomnień.
Nadal sprawnie wyłaniały się z niebytu. Był ich cały archipelag.
Ale do niczego już nie pobudzały. Istniały niezależnie od pomysłu i były gotowe tak samo pokornie odejść do tego samego niebytu, z którego dopiero co się wynurzyły, nieproszone i niepotrzebne.
Niektóre nawet miały pewne odniesienie do Podstawowego Twierdzenia. Na przykład jak po wybuchu półtonowej bomby, po mocnym, ogłuszającym, bolesnym uderzeniu w uszy, mózg, duszę, w nienaturalnej ciszy, jednocześnie strasznie i pięknie, wypadły szyby ze wszystkich okien fasady, odwróconej do parku Wojskowej Akademii Medycznej — wszystkie dwieście okien naraz, błyszczący deszcz szkła, lawina szkła, szkłospad. Jedna chwila, i siedmiopiętrowy przystojniak został pustookim inwalidą, skazanym na wegetację i śmierć… Jak oceniano odłamki bomb i pocisków? Przede wszystkim — liczyła się długość. Im dłuższe — tym cenniejsze. Następnie waga. Ciężki, okrągły jak kostka brukowa odłamek był ceniony bardziej od długiego, ale cienkiego. Dalej — szczegóły. Wysoko ceniono odłamki kolorowe, mieniające się jak kryształki nadmanganianu potasu. Odłamki z resztkami brązowego kółka, z cyferkami, literami, jakimiś kreseczkami i znaczkami… Ale najwyżej cenione były rzeczy całe: ocalałe stabilizatory bomb zapalających, same zapalniki, które się nie zapaliły, nie wiadomo dlaczego… Chłopak znalazł coś takiego pod koniec września na podwórku, leżało obok śmietnika — zgrabne, srebrzyste, eleganckie, piękne, nie do opisania cenne… Chociaż to akurat nie miało już żadnego odniesienia do Podstawowego Twierdzenia.
Читать дальше