Glain zbudowano z kostropatej żółtej cegły, tu i tam przyozdobionej nędznym różowym piaskowcem, który ściera się nawet pod dotknięciem palca. Nie ma tu ulic, tylko wąskie zaułki, gdzie domy tłoczą się jeden na drugi, jakby bały się, że wciśnie się między nie jakiś intruz. Aleja w Glainie nie zrobiłaby wrażenia na rynsztoku w Salli. Architekci Glainu stworzyli miasto w sam raz dla czyścicieli: wszystko tu krzywe, koślawe, nierówne i chropawe. Mój brat, który był kiedyś w Glainie w misji dyplomatycznej, opisywał mi je po powrocie, ale jego cierpkie uwagi, moim zdaniem, wypływały z uprzedzenia. Jednakże sam zobaczyłem, że ocena Stirrona była nawet zbyt łagodna.
Mieszkańcy Glinu nie byli przyjemniejsi niż ich stolica. W świecie, gdzie podejrzliwość i skrytość są błogosławionymi cnotami, nikt nie oczekuje nadmiaru wdzięku, jednak uważam, że oni przesadzają w cnotliwości. Czarne ubrania, zasępione twarze, ciemne dusze, zamknięte, skurczone serca. Sama ich mowa ujawnia ciasnotę ducha. W Glinie mówią tym samym językiem, co w Salli, chociaż mieszkańcy północy mają twardy akcent, połykają sylaby i zmieniają samogłoski. To mi nie przeszkadza, ale przeszkadza mi ich składnia, pomniejszająca osobowość. Mój kierowca, który nie był mieszczaninem i przez to wydawał mi się nieomal przyjazny, wysadził mnie przed gospodą, gdzie, jak sądził, powinni mnie dobrze przyjąć. Wszedłem i powiedziałem: — Mówiący chciałby pokój na noc, a może jeszcze na parę dni. — Oberżysta spojrzał na mnie złowrogo, jak gdybym powiedział: Ja chcę pokój — albo coś równie obrzydliwego. Później odkryłem, że nawet nasze uprzejme omówienia wydają się im zbyt chełpliwe. Nie powinienem był powiedzieć: Mówiący będzie jadł to i to. Należy natomiast powiedzieć: Te dania zostały wybrane. I tak dalej i tak dalej, wszystko trzeba zamieniać na niezgrabną formę bierną, żeby uniknąć grzechu uznania własnego istnienia.
Wskutek mojej ignorancji oberżysta dał mi najgorszy pokój i kazał zapłacić dwukrotną cenę. Sposobem mówienia określiłem się jako człowiek z Salli, dlaczego więc miałby okazywać mi uprzejmość? Podpisując kontrakt, musiałem pokazać mu swój paszport. Zatkało go, kiedy zobaczył, że gości księcia, zmiękł więc i zapytał, czy przysłać mi do pokoju wino lub może dorodną dziewuchę. Przyjąłem wino, ale odmówiłem dziewuchy, jako jeszcze bardzo młody przesadnie bałem się, że jakaś choroba może czaić się w lędźwiach cudzoziemki. Noc spędziłem w pokoju, obserwując jak płatki śniegu topią się w mrocznym kanale pod moim oknem. Nigdy dotychczas ani potem nie czułem się tak odizolowany od ludzkości.
Minął tydzień, zanim odważyłem się złożyć wizytę krewnym mojej matki. Co dzień godzinami spacerowałem po mieście opatulony płaszczem, bo wiały silne wiatry, i zdumiewałem się brzydotą wszystkiego, na co patrzałem — ludzi i budynków. Odszukałem ambasadę Salli i włóczyłem się w pobliżu. Nie miałem zamiaru wejść, ale widok tego przysadzistego, brudnego budynku dawał mi poczucie łączności z ojczyzną. Kupiłem mnóstwo tanich broszur i czytałem do późnej nocy, żeby dowiedzieć się czegoś o wybranej przeze mnie prowincji: była tam historia Glinu i przewodnik po mieście Glain, nie kończący się poemat epicki o losach pierwszych osadników na północ od Huish i jeszcze wiele innych historyjek. Próbowałem topić swą samotność w winie — nie w winie z Glinu, bo tutaj win nie produkowano, ale w dobrym, słodkim, złotym winie z Manneranu, importowanym w dużych beczułkach. Jednej nocy śniło mi się, że Stirron zmarł wskutek ataku jakiejś choroby i zaczęto mnie poszukiwać. Wiele razy widziałem we śnie, jak rogorzeł zabijał mego ojca. Ten sen wciąż mnie prześladuje, śni mi się przynajmniej dwa lub trzy razy do roku. Pisałem długie listy do Halum i Noima, potem je darłem, bo za bardzo rozczulałem się w nich nad sobą. Kiedy to wszystko nic nie pomagało, poprosiłem oberżystę o dziewuchę. Przysłał mi wychudłą dziewczynę, o rok albo dwa starszą ode mnie, z olbrzymimi piersiami, które zwisały jak nadęte gumowe worki. — Mówią, że jesteś księciem Salli — powiedziała z udawaną skromnością, kładąc się i rozsuwając uda. Bez słowa pokryłem ją i wsunąłem się w nią, a wielkość mego organu sprawiła, że zaczęła piszczeć zarówno ze strachu, jak z rozkoszy i tak gwałtownie kręcić biodrami, że natychmiast wytrysnęło ze mnie nasienie. Zły byłem o to na siebie i swą złość obróciłem na nią, odsuwając się i krzycząc: — Kto ci kazał się ruszać? Ja nie byłem gotów, żebyś się ruszała. Ja nie chciałem, żebyś się ruszała! — Wybiegła z pokoju naga, bardziej chyba przestraszona nieprzyzwoitym zwrotem niż moim gniewem. Dotychczas nigdy nie powiedziałem “ja” w obecności kobiety. Ale przecież to była tylko ladacznica. Potem przez godzinę szorowałem się mydłem. Obawiałem się w swej naiwności, że właściciel gospody wyeksmituje mnie za to, że odezwałem się do niej tak wulgarnie, ale nic nie powiedział. Nawet w Glinie nie potrzeba być uprzejmym wobec dziwki.
Zdałem sobie sprawę, że wykrzykując te słowa odczuwałem dziwną przyjemność. Oddałem się fantastycznym marzeniom, w których wyobrażałem sobie piersiastą dziwkę całą nagą na moim łóżku, a ja stałem nad nią i krzyczałem: Ja! Ja! Ja! Ja! Ja! Takie marzenia na jawie powodowały, że mój mały podnosił się i sterczał. Zastanawiałem się, czy nie pójść do czyściciela i pozbyć się brudnych myśli, ale zamiast tego w dwa wieczory później poprosiłem oberżystę o inną dziewuchę i z każdym pchnięciem wołałem: Ja! Mnie! Ja! Mnie!
W ten sposób trwoniłem swój majątek w stolicy purytańskiego Glinu: bawiąc się z dziwkami, pijąc i marnując czas. Kiedy już wszystkiego miałem dość, wziąłem się w garść, opanowałem nieśmiałość i poszedłem do swych krewnych.
Moja matka była córką pierwszego septarchy Glinu, który zmarł, jak również jego syn i następca. Obecnie syn jego syna, Truis, bratanek mej matki, zasiadał na tronie. Wydawało mi się arogancją iść wprost do swego królewskiego kuzyna i prosić o przywilej. Truis z Glinu musiał sprawy państwowe ważyć na równi z obowiązkami rodzinnymi i mógł odmówić pomocy zbiegłemu bratu pierwszego septarchy Salli, mogłoby to bowiem doprowadzić do tarć ze Stirronem. Miałem jednak ciotkę Nioll, młodszą siostrę mej matki, która za jej życia często bywała w stolicy Salli i pieściła mnie, kiedy byłem dzieckiem. Może ona mogłaby mi pomóc?
Sama bogata, wyszła bogato za mąż. Jej mężem był markiz Huish, który posiadał duże wpływy na dworze septarchy i również — ponieważ w Glinie uważa się za niewłaściwe, by szlachta parała się handlem — kontrolował najbogatszy dom ajencyjny w całej prowincji. Domy ajencyjne są czymś podobnym do banków, ale banków specjalnego rodzaju. Pożyczają pieniądze rozbójnikom, kupcom i przemysłowcom, ale tylko na rujnujący procent i zawsze wchodzą w częściowe posiadanie tych przedsiębiorstw, którym udzielają pomocy. W ten sposób zapuszczają swoje macki do setek organizacji i na polu gospodarczym uzyskują ogromne wpływy. W Salli działalność domów ajencyjnych została zakazana sto lat temu, ale w Glinie prosperują i występują w roli nieomal drugiego rządu. Nie zachwycał mnie ten system, wolałem jednak włączyć się do niego, niźli żebrać.
Popytałem w gospodzie i powiedziano mi, gdzie mieści się pałac markiza. Jak na stosunki miejscowe, była to imponująca budowla, składająca się z trzech skrzydeł, położona nad gładkim jak lustro sztucznym jeziorem, w arystokratycznej dzielnicy miasta. Nie próbowałem dostać się tam bez uprzedzenia, zaniosłem natomiast wiadomość do markizy, że jej siostrzeniec, Kinnall, syn septarchy z Salli, przebywa w Glainie i prosi o łaskawą audiencję. Można go znaleźć w takiej a takiej gospodzie. Wróciłem do siebie i czekałem. Na trzeci dzień oberżysta z wybałuszonymi ze zdumienia oczami przyszedł do mego pokoju i powiedział, iż mam gościa w liberii markiza Huish. Nioll przysłała po mnie wóz i zostałem zabrany do jej pałacu, o jeszcze bogatszym wystroju w środku niż na zewnątrz. Przyjęła mnie w wielkiej sali tak przemyślnie wyłożonej lustrami, że odbijały się w innych lustrach i tworzyło to złudzenie nieskończoności.
Читать дальше