— Pokój wszystkich bogów niech będzie z tobą — powiedziałem. — Przybywa spragniony biegłości czyszczenia.
Zerknął na mój kosztowny strój, skórzany kaftan i ciężkie, bogate ozdoby, ocenił mój wzrost i pewność siebie, doszedł pewnie do wniosku, że jestem młodym byczkiem z arystokratycznej rodziny, który wybrał się na rozróbkę w slumsach. — Jest rano, za wcześnie — powiedział zaniepokojony — Przyszedłeś za wcześnie po pociechę.
— Nie odmówisz cierpiącemu!
— Jest za wcześnie.
— Dajże spokój, wpuść. Stoi tu znękana dusza. Ustąpił. Wiedziałem, ze tak będzie. Krzywiąc się nieprzyjemnie wpuścił mnie do środka. Woniało zgnilizną. Ściany i ozdoby drewniane nasiąknęły wilgocią, draperie zbutwiałe, sprzęty ponadgryzane przez robactwo, oświetlenie słabe. Żona czyściciela, tak samo brzydka jak on, czaiła się w kącie. Zaprowadził mnie do kaplicy, małego pokoiku poza częścią mieszkalną i zostawił klęczącego przed pękniętym, pożółkłym zwierciadłem, a sam zapalał świece. Przyodział się w szaty i podszedł do mnie, gdy klęczałem. Wymienił opłatę. Zatkało mnie.
— O połowę za dużo — powiedziałem.
Zredukował o jedną piątą. Kiedy wciąż odmawiałem, powiedział, żebym poszukał sobie duchownego gdzie indziej. Nie chciałem się jednak podnieść. Niechętnie obniżył opłatę za usługę. I tak było to z pewnością pięć razy tyle, ile liczył ludziom ze Starego Miasta Salli, ale wiedział, że mam pieniądze, a ja pomyślałem o Noimie złoszczącym się w samochodzie i przestałem się targować.
— Zgoda — rzekłem.
Następnie przyniósł kontrakt. Mówiłem, że na Borthanie jesteśmy podejrzliwymi ludźmi, ale czy podkreśliłem, jak bardzo polegamy na kontraktach? Ludzkie słowo to tylko nieświeże powietrze. Zanim żołnierz wskoczy do łóżka dziwki, układają między sobą warunki i przenoszą je na papier. Czyściciel dał mi formularz, gdzie napisano, że wszystko, co powiem, zostanie zachowane w najściślejszej tajemnicy, że czyściciel działa jedynie jako pośrednik pomiędzy mną a wybranym przeze mnie bogiem. Ze swej strony zobowiązałem się, że nie pociągnę czyściciela do odpowiedzialności w związku z tym, czego się ode mnie dowie, że nie powołam go jako świadka w procesie sądowym, ani nie będę szukał alibi, powołując się na niego w toku jakiegoś śledztwa i tak dalej, i tak dalej. Podpisałem. On podpisał. Wymieniliśmy kopie i dałem mu należne pieniądze.
— Jakiego boga pragniesz na pierwszym miejscu? — spytał.
— Boga, który ma pod opieką podróżnych — odpowiedziałem, bo nie wymieniamy na głos imion bożych.
Zapalił świeczkę odpowiedniego koloru — różową — i umieścił ją koło lustra. Miało to oznaczać, że wybrany bóg wysłucha moich słów.
— Obserwuj swą twarz — polecił czyściciel. — Patrz sobie w oczy.
Wpatrzyłem się w lustro. Unikamy próżności, więc nie zdarza się nam poza obrzędami religijnymi patrzeć na własną twarz.
— Otwórz teraz swą duszę — rozkazał czyściciel. — Wydobądź zgryzoty, marzenia, pożądania i smutki.
— Oto syn septarchy, który ucieka z ojczyzny — zacząłem i czyściciel natychmiast drgnął porażony tą wiadomością. Chociaż nie odwróciłem oczu od zwierciadła, domyśliłem się, że maca koło siebie, żeby spojrzeć na kontrakt i zobaczyć, kto go podpisał. — Strach przed bratem — ciągnąłem — zmusza go udać się za granicę, ale serce mu się kroi, że musi odjechać.
Przez jakiś czas mówiłem na ten temat. Czyściciel Wtrącał się jak zwykle za każdym razem, kiedy się wahałem, wyciągając ze mnie słowa w sprytny zawodowy sposób, ale wkrótce znikła już potrzeba takich zabiegów akuszeryjnych, bo słowa popłynęły swobodnie. Powiedziałem mu o swojej namiętności do więźnej siostry i jak jej uścisk zakłócił mi spokój; opowiedziałem, jak bliski byłem tego, żeby skłamać Stirronowi; wyznałem, że nie będzie mnie na królewskich zaślubinach i przez to wyrządzę swemu bratu krzywdę; przyznałem się do kilku małych grzechów miłości własnej, jakie każdy codziennie popełnia.
Czyściciel słuchał.
Płacimy im, żeby słuchali, nie mają robić nic innego, tylko słuchać, aż oczyścimy się i ozdrowiejemy. Taka jest nasza święta komunia: podnosimy te ropuchy z błota, umieszczamy w domach bożych i kupujemy ich cierpliwość za własne pieniądze. Przymierze dozwala powiedzieć czyścicielowi wszystko, nawet jeśli to są bzdury, nawet gdy jest to litania wstydliwych, lubieżnych uczynków i skrywanego plugastwa. Możemy zanudzać czyściciela tak, jak nie mamy prawa nudzić swych krewnych, bo obowiązkiem czyściciela na mocy kontraktu stało się słuchanie ze świętą cierpliwością tego, co mówimy o sobie. Nas nie obchodzi, jakie problemy może mieć czyściciel, ani co on o nas myśli, ani czy akurat wolałby robić co innego. Ma swoje powołanie, otrzymuje swoją zapłatę i musi służyć tym, którzy go potrzebują. Kiedyś uważałem, iż to cudowny pomysł, że dzięki czyścicielowi można się pozbyć bólu serca. I upłynął długi okres mego życia, zanim zdałem sobie sprawę, że otwieranie się przed czyścicielem przynosi nie większą ulgę niż zaspokojenie głodu miłości własną ręką: istnieją lepsze sposoby kochania, istnieją lepsze sposoby otwierania duszy.
Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem i siedziałem skulony przed zwierciadłem, otrzymując taką pociechę, jaką można mieć za pieniądze. Cokolwiek złego kryło się w mej duszy, wychodziło na wierzch, słowo po słowie, tak jak płynie słodki sok, gdy ktoś natnie kolczastą korę sękatego, odrażającego, mięsożernego drzewa znad Zatoki Sumar. Kiedy mówiłem, ogarnęło mnie urzekające światło płonących świec, które przyciągało mnie do zwierciadła, aż stopiłem się z własnym odbiciem w lustrze. Czyściciel stał się zamazanym konturem w ciemności, nierealnym, nieważnym i teraz zwracałem się bezpośrednio do boga podróżników, który wygoi rany i wyśle mnie w drogę. Wierzyłem, że tak się stanie. Nie powiem, że wyobrażałem sobie dosłownie jakieś miejsce, gdzie nasi bogowie siedzą i czekają na wezwanie, żeby nam służyć, ale naszą religię pojmowałem wtedy w sposób abstrakcyjny i metaforyczny, i w pewnym sensie wydawała mi się równie rzeczywista jak moje prawe ramię.
Strumień mych słów przestał płynąć, a czyściciel nie podjął żadnego wysiłku, by go ożywić. Wymamrotał formułkę rozgrzeszenia. Koniec oczyszczania. Przydusił płomień świeczki pomiędzy palcami i wstał, by zdjąć szaty. Ja wciąż klęczałem, słaby, drżący po oczyszczeniu, zagubiony w myślach. Czułem się czysty i odnowiony, pozbyłem się z duszy wszelkiego śmiecia i moment ten wypełniła taka wzniosłość, że ledwie byłem świadom nędzy i brudu panującego wokół mnie. Kaplica stała się czarownym miejscem, a czyściciel jaśniał boską pięknością.
— Wstawaj — powiedział, trącając mnie czubkiem sandała. — Wychodź. Ruszaj w drogę.
Jego skrzeczący głos zniweczył urok chwili. Wstałem potrząsając głową, by pozbyć się z niej owej lekkości, a czyściciel popychał mnie w stronę korytarza. Teraz już się mnie nie bał, obrzydliwy chudzielec, nawet jeśli byłem synem septarchy i mogłem go zabić i napluć na niego, to przecież powiedziałem mu o mym tchórzostwie, o zakazanej namiętności do Halum, o swej wewnętrznej nędzy i ta wiedza pomniejszyła mnie w jego oczach. Żaden człowiek dopiero co oczyszczony nie może wzbudzać szacunku ani lęku u swego czyściciela.
Kiedy opuszczałem budynek ulewa jeszcze się wzmogła. Noim z kwaśną miną siedział w wozie z czołem opartym o drążek przekładni biegów. Uniósł głowę i postukał się w nadgarstek, dając mi znać, że za długo zabawiłem w domu bożym.
Читать дальше