Magazyny oraz hale produkcyjne są przeważnie otwarte i prowadzą do nich boczne odgałęzienia głównych korytarzy, bądź szyby o średnicy 3–5 metrów. Sądziliśmy początkowo, że są to szyby wentylacyjne. Zdaje się jednak, iż służyły one raczej do szybkiej komunikacji między poszczególnymi piętrami. Co prawda nie znaleźliśmy w nich niczego podobnego do wind, ale niewykluczone, że znajdziemy na wyższych piętrach. Jak dotąd, nie potrafimy jednak wytłumaczyć tego, że wszystkie otwory prowadzące do szybów są otwarte i zupełnie nie zabezpieczone. Czyżby Urpianie byli aż tak przytomnymi ludźmi (napisałam odruchowo „ludźmi” — widzę, że zaczynam uważać ich podświadomie za istoty podobne do nas) lub może natura wyposażyła ich w jakiś ostrzegawczy narząd zmysłowy, że nigdy nie zdarzają im się wypadki spowodowane nieuwagą?
Jeszcze o komunikacji: dokonaliśmy interesującego odkrycia — znaleźliśmy pojazd, w którym Urpianie poruszali się po swych „ulicach”. Ten urpiański samochód zamiast kół ma sześć rozstawionych parami kuł, nad którymi umieszczona jest platforma o rozmiarach 87 na 263^ centymetry. Platforma najeżona jest 60-centymetrowymi słupkami. Odstępy pomiędzy słupkami, ustawionymi w trójkąty równoboczne, nie przekraczają 30 centymetrów. W środku osadzono, na nieco wyższym pręcie, gałkę o kształcie silnie spłaszczonej elipsoidy. Żadnej tablicy kierowniczej lub dźwigni nie zauważyliśmy. Czy pojazd ten przewoził „ludzi”, czy też służył do transportu jakichś przedmiotów — trudno dociec. Nie wyjaśniliśmy też dostatecznie sprawy napędu.
Jak dotąd, chodzimy w skafandrach i — zdaje się — nie będziemy się mogli od nich uwolnić, mimo że temperatura powietrza tylko w niektórych okolicach przekracza 50 °C. Powodem jest ostrzegawcza choroba Igora. Otóż dziewiątego dnia po rozpoczęciu badań podziemnych Igor dostał silnej gorączki i wymiotów. Prawdopodobnie przyczyną były jakieś toksyny na znalezionych przedmiotach. Zachodzą tu analogiczne zjawiska jak na Temie. Na szczęście zatrucie nie było groźne i Igor po kilku dniach wrócił do zdrowia. Jest te jednak ostrzeżenie na przyszłość. Nie będziemy mogli zdjąć skafandrów i trzeba bardzo dokładnie oczyszczać i dezynfekować przynoszone do statku znaleziska.
W związku z tą przygodą wyłoniło się nowe zagadnienie: w naszych wędrówkach po podziemnym mieście jesteśmy właściwie bezbronni. A przecież nie można wykluczyć, że na wyższych piętrach, gdzie panuje prawdopodobnie nieco niższa temperatura i warunki są dogodniejsze do życia, nie spotkamy jakichś zw-ierząt, które będą nas napastować. Mogą to być na przykład zwierzęta pełniące u Urpian podobne funkcje jak psy u ludzi. Co prawda chronią nas skafandry, ale bywają różne zęby.
Wobec tego, że — jak dotąd — wszystkie zbadane przez nas pomieszczenia są nie zamieszkane i nie odwiedzane od kilkunastu wieków — zastanawiamy się, czy nie wprowadzić Dżdżownicy do podziemnych sal, i to przynajmniej o trzydzieści pięter wyżej. Tam właśnie znaleźliśmy owe interesujące pomieszczenia mieszkalne. Byłoby wygodniej i bezpiecznej. Jeśli chodzi o uzbrojenie, to ostatnio noszę z sobą nóż laserowy. Igor zaś cofnął się do czasów starożytnych i zaopatrzony jest w długi, zaostrzony pręt, który w naszym warsztacie przeobraziłam w coś w rodzaju miecza rzymskiego. Z takim uzbrojeniem lepiej się wszakże nie oddalać zbytnio od statku.
Istnieje jeszcze jeden ważki, może najistotniejszy, argument za ruszeniem Dżdżownicy. Nie jesteśmy w stanie przebywać w skafandrach dłużej niż dwa, trzy dni. W tym czasie nie ma mowy o dotarciu do górnych pięter i odnalezieniu drogi na powierzchnię. Ponadto w statku znajduje się aparatura do łączności z wami, która przecież wyżej powinna zacząć funkcjonować.
Coraz bardziej dokucza nam samotność. Wy tam na pewno myślicie, że już po nas. 28 kwietnia sejsmografy zarejestrowały nowe trzęsienie ziemi…
8 maja
Za godzinę ruszamy statkiem w górę. Pewnie Zoe i Zina będą miały nam za złe, że uszkodzimy po drodze niektóre sale i korytarze, ale nie ma rady. Jest to zresztą sprawa dyskusyjna. Wszystko wskazuje, że podziemia te nie tylko są od dawna nie używane, ale w ogóle nie odwiedzane od wielu wieków. Obowiązuje więc nas instrukcja nr 3. Przed chwilą wróciłam z wycieczki do magazynów. Moje podejrzenia zdają się potwierdzać. Przejrzałam uważnie 27 przezroczystych kloszy (naczyń?), których setki leżą w jednej z hal. Ponad 80 procent ma różne drobne pęknięcia i szczerby. Tam jednak, gdzie występuje większa różnorodność produktów, trudno jest stwierdzić, czy przedmioty są uszkodzone.
Moja hipoteza zakłada, że Urpianie nie opuścili tych pięter w popłochu. Igor również jest zdania, że — jak dotąd — brak tu śladów kataklizmu. Wobec tego, że temperatura na trzydziestym piętrze wynosi 43 °C, przyczyną wyludnienia dolnych części miasta mogą być złe warunki, jakie tam zapanowały z nieznanych przyczyn (może gdzieś w sąsiedztwie przedarła się magma). Trzeba by wówczas przyjąć, że Urpianom nie opłaciło się walczyć tutaj ze wzrostem temperatury. Co prawda, taka ucieczka nie zgadza się z naszym wyobrażeniem o Urpianach, ale kto wie… W każdym razie moja hipoteza nastroiła nas nieco optymistyczniej. Przestały mi się śnić szczątki Temidów.
9 maja
Dżdżownica znajduje się na trzydziestym piątym piętrze. Podróż trwała blisko 18 godzin, gdyż staraliśmy się unikać dewastowania ciekawszych pomieszczeń. Teraz chcemy się trochę przespać, a następnie zrobimy wypad do „mieszkań”.
10 maja
Dzisiejszy dzień był chyba jednym z najruchliwszych dni, jakie spędziliśmy dotychczas w podziemnym mieście. Wczesnym rankiem (około godziny czwartej) wyruszyliśmy na zwiedzanie najbliżej położonych pomieszczeń, które, jak przypuszczamy, służyły Urpianom za mieszkania. Czy mam rację, czy też zbyt pochopnie doszukujemy się tu analogii z ludzkimi formami cywilizacji — trudno dociec.
Pomieszczenia te odkryliśmy stosunkowo niedawno, i to dopiero na dwudziestym ósmym piętrze. Może znajdują się również niżej, ale nie potrafimy znaleźć wejścia do nich.
Otóż na dwudziestym ósmym piętrze natknęliśmy się przypadkowo na kilka komór różniących się znacznie od dotąd spotykanych tak kształtem, jak i wielkością. Im wyżej wchodzimy, tym liczba tych pomieszczeń rośnie, przy czym zarówno wejścia do nich jak i rozmieszczenie „pokoi” są niemal identyczne. Z szerokiego, długiego korytarza biegną węższe odgałęzienia boczne, przechodzące po kilku metrach w stromą równię pochyłą o żłobkowanej powierzchni. Zdaje się, że słusznie uważamy takie korytarze za schody. Wspinając się nimi w górę, można dotrzeć do okrągłej salki o średnicy około 8 metrów. Wejście znajduje się w samym środku podłogi, otoczone z trzech stron niewysokim murkiem, prawdopodobnie spełniającym rolę balustrady.
Z salki tej prowadzi z reguły sześć, rzadziej pięć otworów wejściowych do podobnych okrągłych pomieszczeń, tylko nieco mniejszych. Pokoje te rozmieszczone są symetrycznie wokół głównej salki. Na ścianach wszystkich pomieszczeń można zauważyć resztki jakby obić, nieduże wnęki i wykute (?) w ścianach półki. W kilkunastu pokojach znaleźliśmy dość dobrze zachowane wytwory sztuki zdobniczej — coś w rodzaju sztukaterii i płaskorzeźb, opartych na motywach geometrycznych. Na ścianach niektórych salek zauważyliśmy dość duże chropowate wklęsłości o kształcie pięciokąta foremnego (czyżby przypadkowa zbieżność z Temą?). Są to prawdopodobnie ślady po jakichś usuniętych urządzeniach, wmurowanych kiedyś w ściany. Ani w halach przemysłowych i korytarzach, ani też w „mieszkaniach” nie znaleźliśmy jak dotąd śladów urządzeń oświetleniowych.
Читать дальше