Istnieje jednak zasadnicza różnica w metodach i skali budownictwa podziemnego na Ziemi i Urpie. My wdzieramy się w głąb skorupy ziemskiej, mimo potężnych środków stworzonych przez naukę i technikę, jako intruzi. Ur-pianie wydają się władcami podziemi, niejako mitologicznymi bogami Plutonii. To są mistrzowie budownictwa podziemnego, przeobrażający dla swych celów środowisko obce żywej istocie. Im dokładniej poznajemy ten świat, tym częściej mam złudzenie, iż właśnie ciśnienie i temperatury liczone w tysiącach atmosfer i stopni są naturalnym żywiołem tych istot. Przecież urządzenia tej fabryki sięgają przynajmniej osiem kilometrów w głąb planety, jeśli zważyć pierwsze zetknięcie się ze śladami „żywej skały”.
W pobliżu znajdują się żyły płynnej magmy i obszar ten należy niewątpliwie do nawiedzanych przez trzęsienia ziemi. Czyżby Urpianie w pełni ujarzmili i te siły przyrody? Igor sądzi, że zbyt przeceniam możliwości Urpian. Niemniej skłonny jest przyjąć, iż potrafią oni niemal całkowicie zabezpieczyć się przed katastrofalnymi skutkami trzęsień ziemi i wybuchami wulkanów, a nawet może eksploatują w pewnym stopniu żyły magmowe.
W dalszym ciągu intryguje nas sposób budowania murów tej fabryki. Są dane, że cała ta gigantyczna budowla (o rzeczywistych rozmiarach jej wiemy, niestety, jeszcze bardzo mało) to jednolity blok odlewany stopniowo, przy czym wszystkie pomieszczenia, korytarze, zbiorniki i przewody tworzą niejako sieć pieczar, kominów i sztolni. Jako podstawowego surowca do produkcji masy plastycznej użyto prawdopodobnie istniejących tu złóż granitu i późniejszych skał osadowych, oczywiście stosując pewne domieszki. W każdym razie dokonano gigantycznej pracy.
Im dłużej myślę o Urpianach, tym bardziej wydają mi się podobni do ludzi, nawet zewnętrznie. Przecież Temidzi też mają coś z ludzi. Nie mogę doczekać się, kiedy wreszcie ujrzymy Urpian. Chciałabym, ażeby byli inni niż my, a zarazem nie potrafię ich sobie wyobrazić.
Godzina 22
Przerwałam pisanie, gdyż Igor zawołał mnie do kabiny pilota. Natrafiliśmy na jakieś większe pomieszczenia przed nami i zastanawialiśmy się, w którym kierunku ruszyć dalej: na północ czy na południe. Czasu do namysłu niestety było mało, gdyż dłuższe zatrzymywanie silnika może być niebezpieczne ze względu na szybką krzepliwość masy plastycznej. Już kilkuminutowy postój grozi zablokowaniem transportera, a oczyszczenie ręczne byłoby bardzo skomplikowane.
Zdaje się, że będę musiała dzisiaj zrezygnować z dalszego pisania. Słyszę w tej chwili, że Igor wyraźnie zmniejsza prędkość — widocznie zauważył nową przeszkodę.
21 kwietnia
Sytuacja przybrała nieoczekiwany obrót. Znaleźliśmy się niemal dosłownie w ślepym zaułku — między dwoma pomieszczeniami w bloku o szerokości kilkunastu metrów. Myśleliśmy, że uda nam się tędy prześliznąć (sondowanie ultradźwiękowe wykazało, że ściana dalej się rozszerza), a tymczasem w najwęższym miejscu na ekranie podziemnego oka ukazała się jakaś dość gęsta sieć wtopionych w ścianę krótkich pręcików. Próbowaliśmy przedostać się powyżej tej instalacji, ale przebywszy ze trzydzieści metrów, spotkaliśmy podobne urządzenia. Podziemne oko można nastawiać na maksymalną odległość sześciu metrów. Tyle też dzieliło nas od pręcików, gdy je zauważyliśmy, Tymczasem górne pomieszczenia znajdowały się już o pięć metrów ponad nami. Jeśli znasz konstrukcję Dżdżownicy, wiesz, co to oznacza… Statek może cofać się, przerzucając z powrotem pozostawiany za sobą urobek, pod warunkiem, że jest on sypki lub osiadły, nie ma bowiem narzędzi kruszących i topiących w części rufowej. Tymczasem szlak, który przebyliśmy, był natychmiast wypełniany krzepnącą szybko sztuczną skałą, o zawróceniu zaś szerokim łukiem nie było mowy bez zaczepienia o sieć pręcików. Stanęliśmy w miejscu. Tymczasem w przewodzie transportera płynna masa zaczynała krzepnąć…
I wówczas Igor podjął decyzję. Nie ma wyboru. Przesunął dźwignię steru kierunkowego na maksymalny skręt w górę. W minutę później na ekranie podziemnego oka ukazał się pierwszy biały rąbek pustej przestrzeni.
W odległości trzech metrów od powierzchni ściany przeszliśmy na kruszenie. Statek zatrzymaliśmy wówczas, gdy dziób dzieliło od pomieszczeń nie więcej niż metr masy plastycznej.
W tej chwili Igor usiłuje rytmicznym włączaniem silnika zwrócić na nas uwagę Urpian. Na razie brak jakichkolwiek sygnałów w odpowiedzi.
A jeśli tam znajdują się jakieś automaty sterowane z odległości?…
22 kwietnia
Tyle mam do opisywania, że nie wiem sama, od czego zacząć.
Przez całą ubiegłą noc podejmowaliśmy bezskuteczne próby porozumienia się z Urpianami. Przesuwając pole widzenia oka podziemnego, mogliśmy obserwować, co się dzieje nad nami w promieniu kilku metrów. Niestety, nic się nie działo. Podłogę (?) górnego pomieszczenia tworzy warstwa jakiejś. porowatej, lecz twardej substancji, pokrytej, jak twierdzi Igor, pyłem. Żadnych przedmiotów na tej podłodze ani też istot żywych, które by się ruszały w polu widzenia podziemnego oka, nie spostrzegliśmy.
Nad ranem postanowiliśmy wyświdrować wąski otwór do pomieszczenia, aby zbadać panujące tam ciśnienie, temperaturę oraz pobrać próbki gazu. Ponieważ jestem szczuplejsza od Igora, więc zadanie to przypadło mnie. Ubrałam się w skafander i wypełzłam, zaopatrzona w narzędzia, do wnętrza rury transportera. Po kilkunastu minutach osiągnęłam dziób statku. Aby dostać się do niewielkiej wolnej przestrzeni, „wygryzionej” przez zęby naszego smoka, musiałam rozmontować część urządzeń kruszących i topiących. Poszło to nadspodziewanie łatwo — Jaro przewidział, że możemy być zmuszeni do korzystania z przedniego wyjścia.
Wyniki pomiarów i analiz przeszły oczekiwania. Ciśnienie nie przekracza 2,5 atmosfery. Gaz okazał się powietrzem o nieco innym składzie niż ziemskie i bardzo różnym od składu obecnej atmosfery Urpy: 28 % tlenu, 4 % argonu, 2 % dwutlenku węgla, trochę pary wodnej, reszta azot. A więc w pomieszczeniach tych moglibyśmy poruszać się bez skafandrów, gdyby nie temperatura 52 °C.
Ogarnął mnie nastrój optymizmu. Należy się spodziewać, że Urpianie są istotami zbliżonymi fizycznie do ludzi.
Wszystko to zachęciło nas do podjęcia nowej próby: poszerzenia otworu i wprowadzenia do podziemi kamery telewizyjnej. Zapomnieliśmy o zmęczeniu;
o nie przespanej nocy, nie chciało nam się zażywać hiperolu.
Ręce mi drżały z emocji, gdy przesuwałam przełącznik uruchamiający długi pręt, na którym osadzone jest nasze telewizyjne oko. Otwór na Szczęście wywiercony był prawidłowo i po chwili sygnał niebieskiej lampki oznajmił nam, że kamera znajduje się już w odległości dwóch metrów od dzioba statku, a więc w tajemniczych podziemiach urpiańskiej fabryki.
Włączyliśmy aparaturę, ale na ekranie panowała ciemność. Dopiero po zapaleniu reflektora ujrzeliśmy w jego świetle wnętrze jakiejś nisko sklepionej, długiej piwnicy (?). Jest ona jednak zupełnie pusta; nigdzie w pobliżu nie zauważyliśmy ani jakichkolwiek urządzeń, ani też otworów choćby trochę przypominających drzwi. Możliwe, że „drzwi” schowane są za jakimś zakrętem. Zresztą orientację bardzo utrudnia fakt, że reflektor znajduje się tuż obok kamery i w ten sposób niemal zupełnie nie widzimy cieni, a tylko różnice w oświetleniu, związane przeważnie z odległością danego miejsca od kamery.
Naradzaliśmy się długo, co dalej począć. Urpian nigdzie w pobliżu nie ma. Warstwa pyłu zdaje się wskazywać, że nieczęsto zachodzą oni do tych pomieszczeń. Może i dla nich panuje tu zbyt wysoka temperatura.
Читать дальше