— Masz słuszność, ale jakie widzisz inne wyjście?
— Nie wiem… Może cofnąć się i szukać nowej drogi?
— Jakiej?
— A gdyby wrócić do warstwy poniżej pięciu kilometrów i spróbować wgryźć się w skałę?
— Niestety… — rzekł geolog z westchnieniem. — Po jeszcze jednej takiej kąpieli Dżdżownica może nie wytrzymać przedzierania się przez twardsze warstwy.
— A więc?
— Musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Nie ma mowy o odwrocie.
— A więc? — powtórzyła Suzy. Igor opuścił głowę.
Delikatny dźwięk dzwonka przerwał ciszę. Na pulpicie z przyrządami badawczymi zapłonęła żółta lampka.
D—ProKima 289
Geolog zeskoczył z fotela i znikł w drzwiach laboratorium. Za nim biegła Suzy.
Igor gwałtownym ruchem otworzył szafę sejsmografów i pochwycił długą taśmę.
Suzy nie pytała. Wyraz twarzy Igora starczył za odpowiedź.
To nie były sygnały Urpian, wykres ten nie niósł Igorowi i Suzy wybawienia…
Gdzieś daleko trwało trzęsienie ziemi. Ogniskiem jego były bloki granitu i zbiorniki magmy, które przed ośmiu dniami o mało nie stały się grobem dwojga ziemskich przybyszów.
PODZIEMNE MIASTO
(Notatki Suzy dla Daisy)
19 kwietnia 2537
Nie wiem, kiedy będziesz czytać moje notatki. Już dziesięć dni mija od chwili, gdy wysłaliśmy ostatni meldunek, który mógł dotrzeć do was. Sonda z 16 kwietnia, jeśli nie została zniszczona żrącym działaniem cieczy, to krąży gdzieś pośród bezdroży „żywej skały”. O wysłaniu następnej sondy nie ma na razie mowy.
Przez te dziesięć dni przeżyliśmy z Igorem wiele. Tak wiele, że już dziś nie potrafię dzień po dniu odtworzyć wrażeń tego krótkiego okresu. Zresztą tutaj, we wnętrzu naszego metalowego smoka, czas nabiera zupełnie innych, nienaturalnych wymiarów. Nieraz biegnie tak szybko, że zda się przeskakiwać lata całe, to znów wlecze się w jakimś potwornie zwolnionym tempie.
Były dni ciężkie, kiedy wydawało nam się, że nigdy już nie ujrzymy światła, że na zawsze ciała nasze pozostaną w podziemnej pułapce. Były chwile, w których może po raz pierwszy w życiu poznałam, co to strach, zwykły, ludzki strach przed śmiercią. Zdarzały się też jakże często godziny niepewności, bezradnego szukania po omacku wyjścia, choć powinno być i było tuż obok nas…
A jednak tych przeżyć nie oddałabym za żadną cenę… Żałuję teraz, że nie prowadziłam stałego dzienniczka, aby móc chwytać na gorąco każdą ważniejszą myśl, każdą chwilę, tak jak ją przeżywam bezpośrednio, nie zniekształconą odstępem czasu ani przytłoczoną nowymi wrażeniami.
Dlatego postanowiłam, że od dziś będę opisywała systematycznie swe przeżycia i spostrzeżenia, chociaż myślę, że chyba nieprędko znajdą się one w Twoim ręku. Powiem szczerze: przyzwyczaiłam się do pisania notatek dla Ciebie i — może się zdziwisz — pomagają mi one w pracy. Gdy przelewam na papier swoje myśli, jakoś inaczej na nie patrzę; porządkują mi się w głowie fakty, nasuwają nowe uwagi, wnioski, hipotezy.
Muszę chociaż godzinę wykroić z każdego dnia, aby stale prowadzić pamiętnik. Tym bardziej że w najbliższym czasie, jak wszystko wskazuje, posypią się na nas lawiną nowe dziwy świata, do którego zawędrowaliśmy niezwykłymi kolejami losu.
Bo oto, wyobraź sobie, dwa dni temu, usiłując wydostać się na powierzchnię, napotkaliśmy siec jakichś podziemnych urządzeń o nie wyjaśnionym dotąd przeznaczeniu, które są niewątpliwie dziełem mieszkańców tej planety. Więcej — urządzenia te są czynne. Wydaje się pewne, że Urpianie (bo tak przecież można ich nazwać) ukryli się pod ziemią przed tchnieniem lodowatej śmierci, która objęła we władanie ich planetę.
Teraz dążymy na ich spotkanie.
Wczoraj przeżyliśmy jeszcze raz ciężkie chwile zwątpienia i lęku. Przedzieraliśmy się przez parokilometrową warstwę żrącej cieczy. Wypełniała wielkie zbiorniki jakichś podziemnych zakładów przetwórczych. Niektóre urządzenia zewnętrzne Dżdżownicy uległy niebezpiecznym uszkodzeniom. Na szczęście, zanim uszkodzenia te mogły przynieść statkowi zagładę, udało nam się dostać do długiego przewodu wypełnionego gazami. Przewód ten jednak, jak to było do przewidzenia, był zamknięty od góry zaworem. Znaleźliśmy się niejako w pułapce. Przez długi czas nie widzieliśmy wyjścia z sytuacji. Nie chcieliśmy przecież używać narzędzi niszczących. Sądziliśmy, że nie ma sposobu wyrwania się z potrzasku.
A jednak znalazł się. Co prawda nie najszczęśliwszy, ale — zdaje się — jedyny. Cała zasługa spada tu na Igora i… Urpian. Przystąpiliśmy do badania ścian przewodu, analizując skład chemiczny i własności fizyczne materiału budowlanego. Okazało się, że nie są to rury, lecz jakby tunele i szyby, drążone i wytapiane wewnątrz jednolitego bloku odlanego z masy plastycznej. Masa ta topi się w temperaturze bliskiej dwu tysiącom stopni, a przy stygnięciu krzepnie nie zmieniając swych poprzednich cech fizycznych: ogromnej wytrzymałości na wstrząsy i zmiany rozkładu ciśnienia.
Te właśnie cechy sprawiły, że mogliśmy zdecydować się na śmiały projekt, jaki nasunął się Igorowi. Otóż postanowiliśmy wprowadzić Dżdżownicę w głąb tych bloków i zamiast szukać wyjścia z hal i przewodów, posuwać się wewnątrz ścian na wzór termitów, szukając dogodnego miejsca do wydostania się z pułapki bez uszczerbku dla budowli Urpian. Jest to stosunkowo prosty i bezpieczny sposób, zarówno dla nas, jak i dla gospodarzy tej podziemnej krainy.
Początkowo wgryźliśmy się w ścianę przewodu za pomocą narzędzi kruszących. Miał wyrzucany przez statek do wnętrza przewodu spłucze przepływająca nim ciecz, w razie gdyby Urpianie uruchomili te urządzenia. Będą co najwyżej zdziwieni i zaniepokojeni, skąd w płynie wzięły się okruchy wyprodukowanego przez nich tworzywa.
Gdy Dżdżownica pogrążyła się już do końca w głębi bloku, przeszliśmy z kruszenia na topienie, zalewając płynną masą powstałą za nami lukę. W ten sposób ani przewód, ani też bloki nie ulegają uszkodzeniu. Pozostanie co prawda sześćdziesięciometrowy tunel w miejscu naszego wyjścia, ale będziemy się starali załatać to uszkodzenie stopioną skałą — nie mamy przecież zamiaru wdzierać się siłą do tych zakładów wytwórczych, lecz poszukamy drogi z zewnątrz.
Nie znaczy to, że znalezienie tej drogi jest proste. Ekrany sytuacyjne nie działają, gdyż zewnętrzne urządzenia tego aparatu uległy zniszczeniu podczas przedostawania się przez warstwę żrącego płynu. Jesteśmy zdani wyłącznie na sondowanie ultradźwiękowe i podziemne oko, a przecież zasięg ich jest ograniczony. Widzimy tylko to, co znajduje się przed nami, i prawdę mówiąc, szukamy drogi niemal na ślepo.
Teraz posuwamy się w górę wzdłuż jakiegoś szybu, którego końca na razie nie widać. Według obliczeń Igora znajdujemy się obecnie w odległości sześciu kilometrów od Ciemnej Plamy. Do powierzchni planety ponad dwa i pół kilometra. Jest bardzo prawdopodobne, że w okolicach Ciemnej Plamy można znaleźć wyjście na zewnątrz z tej podziemnej fabryki. Ale, niestety, nie ma mowy, abyśmy potrafili tam dotrzeć. To zbyt skomplikowane i ryzykowne. Zobaczymy zresztą, co przyniesie nam jutrzejszy dzień.
20 kwietnia
Jesteśmy na głębokości dwóch kilometrów. Poruszamy się teraz poziomo. Tylko kilkunastometrowa warstwa masy plastycznej dzieli nas od jakichś pomieszczeń nad nami. Oddalamy się od Ciemnej Plamy, chcąc dotrzeć do zewnętrznych ścian podziemnej budowli.
Dziś niemal cały dzień przeprowadzałam analizy stopnia przeobrażeń izotopów promieniotwórczych masy plastycznej, z której zbudowany jest szkielet, a raczej mury urpiańskiej fabryki. To bardzo stara budowla — oczywiście według pojęć ludzkich. Górne partie liczą 2600 lat, dolne są o blisko dwa wieki młodsze. Ten pozornie absurdalny fakt można wytłumaczyć albo późniejszą przebudową dolnych pomieszczeń gmachu, albo też — co moim zdaniem jest prawdopodobniejsze — rozwój fabryki w głąb ziemi związany był z coraz to dalszą eksploatacją złóż mineralnych, podobnie jak w kopalniach ziemskich.
Читать дальше